I swear I got a death wish

Ezra Capehart & Jake Verdone; 9 lipiec 2022 r, Eastbourne, klub Primal Play

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy
0 0 5
___I swear I got a death wish___
@Jake Verdone

Primal Playklub muzyczny - Old Town; Eastbourne

Obrazek
9 lipiec 2022 r. Godzina 23:00
Otwarcie klubu Leara.

Dłoń mężczyzny wsunęła się łagodnie w zagłębienie drzwi czarnego chevroleta. Ujął bladymi palcami srebrną klamkę, odciągając ją od karoserii. Jego serce biło dzisiaj inaczej. Nie szybciej — inaczej. Czuł, że mięsień w jego klatce piersiowej wybija rytm, którego już dawno nie odczuwał. Zimne powietrze wpadające przez subtelnie uchylone okno muskało jego skroń, rozganiając smugę dymu papierosowego, który wił się gryząco wokół przyciemnionych tęczówek. Zjeżdżając z nerwowym warkotem przyduszonego silnika na światła w samo centrum Eastbourne, Ezra zaciągnął na twarz maskę, układając delikatnymi, wręcz czułymi ruchami palców kapelusz na głowie. Pet, niczym kometa, został wystrzelony za okno, snując się w ciemności długim, iskrzącym ogonem, przerywając gęsty mrok.

Pestilence rozbrzmiewało głębokim basem, uderzając we wnętrze samochodu z potężną siłą. Lear czuł, jak muzyka wciskała się przez kąciki oczu, targając żyłami. Potrzebował tego. Odkąd przestał wspomagać się narkotykami, jedyną drogą do poczucia prawdziwej ekstazy i swobody, była muzyka. To jej dedykował swoje życie — tłumacząc nią sobie swoje hedonistyczne zachowania, swoje słodkie, niewinne morderstwa. Na krótki moment mężczyzna zapominał o innych, drobnych składniowych, które wypaczyły jego psychikę. To nie tylko wewnętrzna żądza, która wgryzała się w jego żołądek, rozszarpując go na strzępy. Przyświecał mu wyższy cel niczym Boskie naznaczenie. Znak krzyża, plugawe błogosławieństwo namazane niedbale na bladym czole. Krew zgarniana z warg wraz ze śliną. Jadowitą zawiesiną. Heaven sent I descent you see it in my eyes.

Ciasne ulice miasta przytłaczały go, odbierając poczucie wolności. W ciągu kilku ostatnich miesięcy utracił swobodę poruszania się po szerokich autostradach prowadzących na pustynie. Tęskne wspomnienie czerwonego piachu, przesypującego się między palcami, było wręcz namacalne. Żar lejący się na kark był jedynie marą, za którą tęskniło jego ciało. Chciał wrócić, chciał odnaleźć drogę do domu. Kocie łby w ślepej uliczce, unoszące samochód w drgawkach, ściągnęły umysł Leara ku rzeczywistości. Wielki wieczór, wielkie otwarcie; podniecenie pięło się wzdłuż kręgosłupa, oblizując każdy kręg z osobna. Miał przed sobą ziszczenie marzeń — miejsce, w którym mógł być sobą. Sobą, którego tylko on sam znał, on sam tolerował. Jednak nawet teraz, rozpatrując własne potrzeby, między myślami przewijał się Jake. Z rozciągniętym na twarzy uśmiechem, iskrzącymi się oczami, lekkością w głosie, który wdzierał się do wnętrza umysłu łagodną, falującą linią. Dłonie mężczyzny zakleszczyły się na moment na kierownicy, pozwalając czarnej skórze zachrzęścić pod długimi palcami. Czy przyjdzie? Był pijany w sztok, ale kolejnego dnia powinien odnaleźć wizytówkę; przecież nie był kretynem. Już sama obecność jego partnera (a Ezra nie wierzył, że ten przemilczałby sytuację sprzed Queens Arms), jego słów, powinna dać mu do myślenia. Mógł się jednak mylić i nie byłby to pierwszy raz w jego życiu, kiedy ocenił kogoś zbyt szybko. Samo pojawienie się na stacji benzynowej, tak przypadkowe i tak niefortunne, było niczym policzek przeznaczenia. Był sobą, bardziej niż by tego chciał. Cover my face again. Hide in the pain. You fail me. All again a knife in vain. A knife. Can't breathe. I can't sleep. Palce mężczyzny przekręciły kluczyk w stacyjce, usypiając samochód. Trzask drzwi, pod tylnym wejściem do klubu, wyznaczył nową rzeczywistość, której chciał się oddać. Szum kolejki ciał, nadal czekających w jej wstędze ludzi, przedzierał się nerwowym szmerem do psychiki Leara. Nawet jeżeli Death Wish nie pojawi się na otwarciu, Lear będzie korzystał z tego wieczoru. Osoby z klimatu, osoby z jego bliskiej przeszłości, pijani i naćpani ludzie, do których lgnął niczym wenera, panoszyli się już we wnętrzu Primal Play. Odwlekał wielkie wejście. 

Brzdęk obcasów na metalowych schodach prowadzących do piwnicy, roznosił się w wąskim korytarzu. Nie zamieniłby kowbojek na żadne inne obuwie. Dodatkowe 6 centymetrów, plus kolejne rysujące się w wysokości kapelusza, dodawały mu tej groteskowej rysy, która przylgnęła do niego już pięć lat temu, kiedy stał się Learem. Wysoka, szeroka w barkach sylwetka, przecinała czerwone światło, rzucane przez halogeny. Wcinał się swoim cieniem w ciepłą, krwistą barwę, niczym sztylet, ryjący głęboką dziurę w piersi. Z każdym kolejnym stopniem, do nozdrzy Ezry docierał  coraz to agresywniej zapach tłumu. Przechodził lubieżną metamorfozę, pozwalając czarnemu widmu, zasłonić ludzkie instynkty, zastępując je prymitywnym bielmem. Przystanął przy metalowych drzwiach, poprawiając bordową marynarkę. Cóż za odmiana — poza czarną koszulą, zakończoną ostrą stójką przy krtani, Lear miał zamiar zaprezentować się w bordowym garniturze. Zamiast kamizelki, wokół jego piersi, wiły się grube pasma skórzanej uprzęży, opinające mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Palce jak zawsze przyozdobione pierścieniami, nadgarstki obwieszone bransoletami. Poza kominiarką i prostą skórzaną maską, przez twarz mężczyzny biegł koronkowy welon, okalający jego szyję, sunący pod koszulę. Język zwilżył spierzchnięte wargi, które błagały o, chociaż kroplę wody, alkoholu, jakąkolwiek ciecz.

Energicznym ruchem wypchnął drzwi do przodu, wsuwając się w dudniącą muzykę. Niepostrzeżenie przemknął przez pierwszy korytarz i palarnię, kątem oka zauważając pierwsze pocałunki, pierwsze dłonie wodzące po kobiecych udach, opuszki palców tańczące na granicy ich krótkich sukienek. Zatrzymał się dopiero przy głównej scenie. Skinieniem głowy dając znać Dj'owi, że to ten moment, w którym muszą przerwać zabawę. Jedynie na chwilę, aby po kilku sekundach, mogła zatopić swoje parszywe pazury w mięsistych zwojach, przebijając się przez miękkie tkanki świadomości.

- Kto by pomyślał, że kiedyś będę wygłaszał ckliwą przemowę podczas otwarcia lokalu. Nie wiem, czy wam za to dziękować, czy was za to nienawidzić. Dlatego jej nie wygłoszę. Bawcie się dobrze i rozrabiajcie bardzo. - Nonszalancki chwyt mikrofonu, ta swoboda w poruszaniu się na piedestale kłuła w oczy, niczym żądło. Ciało mężczyzny skłoniło się do przodu, a oba przedramiona, powędrowały na zewnątrz; ukłonił się publice, dając im przyzwolenie do dalszej zabawy, której był powodem. Byli tutaj dla niego, przez niego, wedle jego życzenia. Czerwone lasery przecięły czarną przestrzeń, siekając ją na mięsiste części, odbijając się w źrenicach ludzi. Aspyxia, kawałek Killstation, zaczął rozbrzmiewać w piwnicznym lokalu. Rozszerzone źrenice Ezry przesunęły się po tłumie, pulsującym organizmie, jedności, w której chciał zatopić swoje zbrukane grzechem dłonie. Mozolnym krokiem zszedł ze sceny, kierując się ku przodowi głównej sali.

Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Nie mógł nie pojawić się na otwarciu Primal Play, nie po tym, jak otrzymał zaproszenie w postaci wizytówki od samego Leara. Co prawda odnalezienie jej zajęło mu trochę czasu, ciuchów z festiwalu nie wyprał tak od razu, zdążyły swoje odczekać w koszu, ale w końcu na nią trafił - przez przypadek, sama mu wypadła z kieszeni koszuli, Jake bardzo rzadko wpadał na pomysł, żeby przeszukać ubrania zanim je wypierze. Adres, który na niej widniał, nie był mu zupełnie obcy: po całkowicie zaskakującym spotkaniu na stacji benzynowej, mężczyzna, którego podejrzewał o bycie Learem, przez przypadek zostawił po sobie karteczkę z adresem. Po jego sprawdzeniu okazało się, że to miejsce zamieszkania nieznajomego i może nie wzbudziłoby to takiego zdziwienia ze strony Jake’a, gdyby w trakcie próby śledzenia nie okazało się, że dziwny gość stacji to jednocześnie prawdziwa tożsamość muzyka. Szok, który niemal wyrzucił go z butów po odkryciu tego faktu, sprawił, że omal dał się przyłapać. Od razu naszły go też wątpliwości, czy to nie przypadkiem dziwna gra rozpoczęta przez Leara, bo w końcu kto w ogóle nosi karteczki z odręcznym zapisem adresu swojego mieszkania? Jednak jego podążanie za muzykiem odbywało się bez żadnych przeszkód, mężczyzna naprawdę zdawał się być nieświadomy tego, że Jake śledzi prawie każdy jego krok. Mogła to być gra, mógł to też być fatalny błąd Leara - niezależnie od prawdy podcaster postanowił nie tracić na czujności i zachować przez cały czas najwyższe środki ostrożności, przez co niemal stawał na rzęsach wymyślając kolejne niewzbudzające czyich podejrzeń przebrania. Jedno z takich przebrań pozwoliło mu niepostrzeżenie dostać się do lokalu, który muzyk odwiedzał codziennie: skorzystał z zamieszania wywołanego wnoszeniem wyposażenia, żeby wejść do środka i zorientować się w rozkładzie klubu. Dlatego też kiedy dwa dni później stał w długiej kolejce do wejścia do Primal Play, doskonale wiedział, czego spodziewać się w środku.
Dzisiejszej nocy dosłownie emanował pewnością siebie, co w wyraźny sposób wpływało na ludzi wokoło niego - Jake przyciągał spojrzenia, był widziany. Dobry humor również go nie opuszczał: usta podcastera przez cały czas były wygięte w lekkim uśmiechu, a oczy błyszczały łobuzersko, zupełnie jak gdyby coś knuł. Źródło doskonałego nastroju Verdone’a stanowiło jego przekonanie, że znajduje się o krok przed Learem. Z każdą kolejną godziną śledzenia muzyka utwierdzał się w przekonaniu, że nie ma on zielonego pojęcia o tym, że zdradził swoje miejsce zamieszkania, informację tak istotną. Jake niemal wyłaził ze skóry na myśl o tych wszystkich niezwykłych informacjach, które może zdobyć, jeśli tylko uda mu się dostać do środka. Musiał jednak zachować spokój, pośpiech mógł mu tylko zaszkodzić. Cierpliwość popłaca. Nawet jeśli przychodziła mu z największym trudem.
Ta sytuacja sprawiała, że Jake miał w sobie ogromne pokłady energii, której nie był w stanie w żaden sposób spożytkować. Dosłownie roznosiło go od środka, przez co Liana prawie wyrzuciła go z mieszkania, bo Jake w takim stanie musiał być w nieustannym ruchu, w efekcie czego bywał nieznośny. Ledwo wystał w samej kolejce, nieustannie kręcąc się wokoło i zagadując ludzi znajdujących się najbliżej niego.
Nieznacznie uspokoił się, kiedy jego noga w końcu przekroczyła próg, a on sam zanurzył się w panującym w środku półmroku. Z każdym kolejnym krokiem w głąb lokalu, Verdone czuł jak dreszcze podekscytowania pną się powoli wzdłuż kręgosłupa; dreszcze oczekiwania. Na co - nie był pewien, nastawił się w pełni na zabawę na parkiecie i po prostu pójście z prądem, jednocześnie licząc, że nie zostanie szczególnie zauważony. Jake specjalnie od stóp do głów ubrał się w czerń: skórzane buty do kostek, dość opięte dżinsy oraz koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i rozpiętymi trzema guzikami. W ramach dodatków wybrał, a jakże, czarną jedwabną apaszkę w bordowe wzory, stosunkowo luźno zawiązaną wokół szyi, a także złote kółka w uszach. Dzisiaj zdecydował się również na makijaż: czarną rozmytą kreskę na liniach wodnych oka, a także złotą na górnej powiece. Wiedział, że będzie wyglądał atrakcyjnie, lecz bez zbędnego przyciągania nadmiernej uwagi. Nadal mógł rozmyć się w tłumie.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że Lear będzie dzisiaj w klubie, pytanie brzmiało raczej o której się pojawi i jaką taktykę przyjmie: będzie siedział i obserwował wszystko z jednego miejsca, czy może zdecyduje się na poruszanie pomiędzy gośćmi? Jake nie chciał wchodzić mu pod nos już na samym początku, obserwowanie go w takim środowisku powinno być ciekawe, dlatego uznał, że jeśli wmiesza się w tłum tańczących ludzi, to powinno mu to zapewnić niewidzialność i możliwość rozejrzenia się wokoło. A także rozładowania tej energii, która tkwiła w nim od jakiegoś czasu i w końcu będzie mogła znaleźć ujście w tańcu.
Nie przewidział jednak, że kiedy znajdzie się na parkiecie, atmosfera tego miejsca pochłonie go do tego stopnia, że zapomni, po co w ogóle się tutaj znalazł. Tłum pulsował w rytm muzyki niczym jeden organizm, a on nie mógł pozostać inny - poddał się zupełnie temu uczuciu. Z każdym ruchem ciała czuł, że chociaż pozbywał się napięcia, które w nim tkwiło, była to tylko wymiana jednej energii na drugą, tą, którą dzielili wszyscy tu zebrani. Choć każdy ruszał się inaczej, dzielili to samo bicie serca, to samo tempo oddechu. Byli osobno, byli jednym. To wrażenie sprawiało, że czuł jak upojony, choć alkoholu nie miał i nie zamierzał mieć dzisiaj w ustach. Może przez to, kiedy poczuł na biodrach czyjeś ręce, nawet nie przyszło mu do głowy, żeby je odepchnąć. Obrócił się tylko, żeby zobaczyć, że ma do czynienia z przystojnym blondynem, po czym uznał, że właściwie czemu nie. Skoro już tu jest, skoro Learowi udało się stworzyć naprawdę dobre miejsce, to mógł sobie pozwolić na chwilę zapomnienia. O Bryce’ie z festiwalu na przykład już zapomniał. Jake bez żadnego skrępowania oddał się tańcu z nieznajomym, krążąc wokół niego i ocierając się całkowicie bezwstydnie. Nigdy nie miał problemu z jasnym wyrażeniem swoich zamiarów, blondyn najwyraźniej również, więc bardzo szybko zaczęli szukać kontaktu przy pomocy wędrujących po ciałach dłoni, coraz bardziej i bardziej zmniejszając odległość pomiędzy nimi. Fakt zetknięcia się ich ust był tylko kwestią czasu, a chwilę później, kiedy to nastąpiło, poczuł jak jego plecy uderzają o ścianę klubu - nawet nie był świadomy faktu, kiedy przemieścili się w to miejsce. Wargi nieznajomego już chwilę później wędrowały po skórze szyi Jake’a, którą on nawet ochoczo odsłonił tylko po to, żeby dojść do wniosku, że właśnie zmienił zdanie. Nie chciał, żeby blondyn go dłużej dotykał, nagle wydało mu się to nieodpowiednie, nagle nie było to tym, czego potrzebował. Dziwne uczucie, moment otrzeźwienia i całkowity brak ochoty kontynuowania tego, w czym sam przed chwilą brał czynny udział.
- Nie - powiedział specjalnie na tyle głośno, żeby mężczyzna go usłyszał, dodatkowo położył dłonie na jego ramionach, napierając na nie, żeby nie pozostawić złudzenia odnośnie tego, co miał na myśli. Nieznajomy nie zrozumiał albo wybrał udawanie głupiego, bo mocniej przyglnął do jego ciała, ale Jake nie czuł już niczego oprócz rosnącej irytacji. Wyprostował się więc i uderzył otwartymi dłońmi w klatkę piersiową blondyna na tyle mocno, że ten zatoczył się do tyłu. Niedoszły kochanek najwyraźniej nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, bo spojrzał na niego gniewnym wzrokiem, ale Verdone wcale nie pozostał mu dłużny: opuścił dłonie luźno wzdłuż ciała i lekko wypiął klatkę piersiową, a wyraźnie poirytowany wyraz jego twarzy dawał jasno do zrozumienia, że nie bał się konfliktu, jeśli nieznajomy zdecydowałby się na takie rozwiązanie.
Nie utrzymał jednak długo kontaktu wzrokowego, bo kątem oka dostrzegł charakterystyczną, niemożliwą do przegapienia sylwetkę Leara. No, to by było na tyle z ukrywania się. Jake zlustrował go powoli z góry na dół, zauważając zmianę - dobrą, musiał przyznać - wizerunku na ten wieczór, po czym niespodziewanie się zaśmiał i opadł plecami na ścianę, przed którą stał. Po raz kolejny jego spotkanie z Learem miało przebiec w warunkach innych niż te, które sobie zaplanował.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Spisywanie wszystkiego na kartkach, było sposobem Ezry na radzenie sobie z coraz gorszą pamięcią. Odległe wspomnienia pozostawały wyraźne, ale drobne, codzienne wydarzenia i obowiązki, rozpływały się w zastraszającym tempie. Pamięć krótkotrwała mężczyzny przypominała sieczkę. Nie obawiał się jednak, że może go to doprowadzić do zguby. Był zbyt pewny siebie, ale też zbyt zajęty, aby zaprzątać sobie teraz głowę niewiele znaczącymi wpadkami, które koniec końców i tak niczego nie zmieniały. Nie było sytuacji bez wyjścia. Nie było sytuacji, z której nie udałoby mu się wywinąć. Na moment pozwolił sobie zapomnieć o Death Wish'u, o jego wścibskości i całej tej chorej zabawie, którą przecież on, Ezra, sam nakręcał. Łapał się na tym, że myśląc o Jake'u, odsuwa w niepamięć to, w jaki sposób się poznali i co było powodem tego poznania. Nie był tylko obcym, który nic o nim nie wie. Jake wiedział coś, czego nie wiedział nikt poza Learem.

Przesuwając się nieśpiesznym krokiem przez tłum, co jakiś czas przystawał, aby porozmawiać z mniej lub bardziej znajomą twarzą. Ciężko było nazwać to jednak rozmową przez fakt, że muzyka rozlewała się głośnym dudnieniem w piwnicznej sali. Akustyka była wyśmienita, a on, osiągnął to, czego pragnął; odcięcie ludzi od możliwości komunikacji w cywilizowany sposób. Pozostawał ruch, ciało i spragnione gesty. Nagle, po zejściu do klubu, ludzie musieli ponownie zacząć używać swoich pierwotnych zdolności porozumiewania się. Obserwowanie tej przemiany przyprawiało Leara o przyjemne ciarki, które pięły się przez ramiona, przyjemnie wibrując na karku.

Uczucie bycia obserwowanym, było nie do zatarcia. Rozciągało się między łopatkami Leara, spływając wprost do lędźwi. Sylwetka mężczyzny wyprostowała się, instynktownie. Patrzeć mógł każdy — otwarcie Primal Play przyciągnęło tabun ludzi, a on wyróżniał się między nimi, rzucając się w oczy i przyciągając spojrzenia. Wszyscy wiedzieli, do kogo należy klub, nie było to tajemnicą. Jednak ten wzrok znał, rozpoznał go. Samo wspomnienie ciemnych oczu, rozszerzonej w niezrozumiałym podnieceniu źrenicy, układał zapach perfum Jake'a na języku Leara. Czuł ich smak podbijany rozgrzaną skórą. Zwrócił powoli twarz w kierunku Verdone'a, przyglądając mu się z zimną uwagą. Spóźnił się na zmysłowe umizgi Death Wish'a z blondynem, który teraz stał obok niego w napięciu. Jednak po jego sylwetce, już na pierwszy rzut oka udało mu się podłapać, co mogło się wydarzyć. Zmrużył powieki, obracając się powoli frontem ku Jake'owi i wyciągnął bez pośpiechu przedramię przed siebie, jakby chcąc sięgnąć go pomimo dzielącego ich dystansu. Zwrócił dłoń wewnętrzną stroną ku górze, we wręcz zapraszającym geście. Chociaż osobliwy gniew i wzburzenie, zaczęło ścielić się w klatce piersiowej, liżąc żarem mostek i żebra, nie chciał reagować impulsywnie, nie w taki dzień jak ten. Nie w tłumie, kiedy każda jego reakcja była wyłapywana przez setki oczu. Dopiero delikatny dotyk wyrwał go z bezruchu. Tęczówki mężczyzny zarejestrowały jedynie smugę czyichś palców przesuwających się po wysuniętej dłoni. Całą jego uwagę pochłonął Jake, przyciemniając w głowie Leara przestrzeń, jaka go okalała; spowalniając na moment ruchy, przyciszając przecinające ciężkie powietrze dźwięki. Źrenica oparła się ociężale na mężczyźnie, który przystanął przy jego boku. Smukła, niska sylwetka, którą tak dobrze znał, pozostawiła w dłoni małe zawiniątko, na którym ten od razu zakleszczył palce. Czarno-biała ćma na szyi intruza odcinała się od bladej skóry, łypiąc złowrogo wielkimi oczami ze skrzydeł. Gdyby nie maska, każdy mógłby zobaczyć rozwleczony uśmiech, malujący się na wargach Leara. Prezent nie był potrzebny, wręcz parzył skórę, która rozgrzana nagłym wzburzeniem emocji, wtapiała się w miękki plastik. Opuścił ramię, zrywając to krótkie połączenie między sobą, a Death Wish'em, pochylając się delikatnie ku niskiemu szatynowi. Palce wolnej dłoni ułożył na jego karku, kciukiem badając zarys linii tatuażu, opuszką wodząc po brzegu skrzydła. Lear jak zawsze płyną swoimi ruchami przez ciało rozmówcy, zmysłowo wędrując długimi palcami ku podbródkowi, który oparł na brzegu palca wskazującego i uniósł nieco wyżej, zmuszając go do patrzenia sobie w oczy. Gdyby nie uśmiech i kilka krótkich potaknięć ze strony mężczyzny, przez budującą się atmosferę, pewną aurę napięcia, jaka ich okalała, nie można by stwierdzić, czy tylko na siebie patrzą, czy może Lear jednak coś mówi. Nie była to rozmowa, Kai nie odzywał się, nie odpowiadał, uśmiechał się jedynie delikatnie z satysfakcją, wbijając błękitne spojrzenie prosto w źrenicę Leara, łagodnie przyjmując każde słowo, które wkręcało się w stęskniony umysł. Kiedy plecy Leara zaczęły się prostować, a dłoń opadać wzdłuż ciała, mężczyzna wycofał się w tłum, ginąc między tańczącymi ciałami. Ezra nie powędrował za nim spojrzeniem, nie wrócił nim też do Jake'a. Narkotyk w dłoni wydawał się ważyć tonę, ściągając go w dół, ponownie w gardziel wyniszczającego nałogu. Tak cholernie kuszącego i nęcącego oderwania się od rzeczywistości.

Potrzebował chwili przerwy. Lear czuł, że się wypala. Uczucie pustki i zmęczenia przelewało się w nim, spowalniając procesy myślowe. Tym bardziej świadomość, że Jake faktycznie pojawił się pierwszego dnia, wywarła na mężczyźnie dziwne, ciężkie do określenia wrażenie. Z każdą kolejną mijającą minutą, mięśnie stawały się bardziej napięte, a kości obolałe. Przeciążone ciało błagało o rozprężenie. Dekompresja. Nie zastanawiając się ani minuty dłużej, ruszył spokojnym krokiem przed siebie, zostawiając główną salę za sobą, przecinając wąskie gardło palarni. Zapach papierosów rozbudził jeszcze mocniej nikotynowy głód, który męczył go już od samego wejścia do lokalu. Nie oglądając się za siebie, zmierzał prosto do swojego gabinetu, pokonując ostatnie metry w czerwonym, neonowym świetle. Ciężkie metalowe drzwi ustąpiły z chrzęstem. Ramiona Leara zatopiły się w gęstej ciemności niskiego, długiego pomieszczenia. Tak, jak nie rozglądał się czy ktoś za nim podąża, tak samo nie zwrócił uwagi na to, że nie wymontował z drzwi systemu spowalniającego ich zamykanie. Jałowe, słabe, ale ciepłe światło z kilku żarówek zwisających z betonowego sufitu, rozgrzało chłodne wnętrze, w którym na próżno było doszukiwać się czegoś więcej poza szerokim, ciemnym biurkiem i skórzanym fotelem za nim. Z głośnym, ciężkim westchnięciem przysiadł na blacie mebla, zwrócony frontem do drzwi. Jego korpus pochylił się do przodu, zapierając łokcie na kolanach. Cisza. Błoga, cisza. Rozchylił palce zaciśnięte na pakunku, spoglądając na biały proszek obojętnym spojrzeniem. Czy powinien? Czy chciał? Odłożył kokainę na blat, palce układając na kapeluszu, ściągając go z głowy i odkładając na biurko. Może i chciał znowu spróbować, ale teraz, bardziej kusił go papieros. Łagodnym ruchem wydobył spod kołnierzyka koszuli wsunięty koronkowy materiał okalający twarz, odrzucając go do tyłu. Ponownie fala ujmującego podniecenia zaatakowała układ nerwowy. Pożądanie, którego źródła nie potrafił odnaleźć, zaciskało się wibrująco na biodrach. Ciało mężczyzny wyprostowało się, a oczy na moment zamknęły, ukrywając rozpalony wzrok pod pergaminową powieką. Palce bezwiednie podążyły do sprzączek maski, ciesząc się ich metalowym chłodem. Czując muśnięcie powietrza na wargach, przez gardło Ezry przedarło się krótkie, zadowolone mruknięcie. Odchylił głowę do tyłu, delikatnie nią poruszając, pozwalając spiętemu karkowi na chwilowe rozluźnienie. Budujące się w naprężonym ciele napięcie doprowadzało go do białej gorączki; chociaż było rozkoszne i chciał mu się poddać, podążać za nim do głębi swojego wnętrza i potrzeb — musiał poczekać. Show trwało nadal.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
W momencie, w którym oczy jego i Leara spotkały się, świat wokoło uległ nagłemu wyciszeniu. Usta Jake’a rozciągnęły się w uśmiechu, którego charakter oscylował pomiędzy wesołym, a tak pewnym siebie, że niemal rzucającym wyzwanie.
Zjawił się na zaproszenie. Znowu.
Tym razem nie ruszył się jednak z miejsca, a jedynie uważnie mu się przyglądał. Przekrzywił nieznacznie głowę, kiedy muzyk wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń, zupełnie jak gdyby zachęcał go do tego, żeby do niego podszedł. Sylwetka Leara zdawała się być napięta, a spojrzenie, które z trudem wyłapał w migającym czerwonym świetle, pełne jakiegoś rodzaju niechęci. Względem kogo? Czy mężczyzna widział jego konfrontację z byłym niedoszłym kochankiem? Jak wiele widział? Czy może Jake dopowiedział sobie zbyt wiele, bo w panującym tu półmroku trudno było dostrzec cokolwiek?
Westchnął głęboko i rzucił stojącemu nieopodal blondynowi tylko jedno, ostatnie spojrzenie, wyrażające całkowitą obojętność względem jego osoby i to chyba wystarczyło, żeby zakończyć sprawę: nieznajomy uznał, że gra nie jest warta świeczki i po chwili zniknął w tłumie.
Po tej krótkiej chwili znowu odnalazł wzrokiem Leara, akurat w momencie, w którym jakiś ciemnowłosy mężczyzna położył na dłoni muzyka coś, na czym ten niemal od razu zakleszczył palce. Jake zmrużył nieco oczy, przyglądając się tej scenie. Zbyt wiele razy widział podobny gest, żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości odnośnie tego, czego był świadkiem, ale ponownie: półmrok wokoło mógł zakrzywiać wiele rzeczy, może szatyn tylko próbował zwrócić na siebie uwagę Leara. Zbieraj informacje, nie wyciągaj pochopnych wniosków, Jake.
Zastygł więc w bezruchu, nie spuszczając spojrzenia z dwóch mężczyzn. Jasnym było, że się znają, muzyk zachowywał się względem swojego towarzysza bardzo swobodnie, a on wyraźnie nie miał nic przeciwko temu. Verdone śledził wędrówkę palców Leara po szyi szatyna, czując, jak z niewiadomego (wcale nie) powodu, nagle poczuł przypływ gorąca. Pokręcił głową, żeby powstrzymać napływające myśli przed wynurzeniem się, ale nie był w stanie pozbyć się fantomowego uczucia palców na jego skórze. Uniósł dłoń i nerwowo potarł nią kark, spuszczając głowę na kilka chwil.
Przeklęty Lear.
Jake był święcie przekonany, że podczas ich spotkania w Moonshine muzyk dążył do tego, żeby wyryć swój dotyk na jego skórze, sprawić, że głównie przez to będzie go pamiętał. W przeciwnym wypadku nie byłby tak zdeterminowany do tego, żeby niemal przez cały czas trwania pogawędki utrzymywać z nim bezpośredni kontakt - czy to trzymając go za gardło czy wodząc palcem po jego bliźnie, czy kładąc jego dłoń na swojej twarzy. Cały czas coś, żadnego odpoczynku. Najgorsze było to, że to działało. Podcaster przekonał się o tym w momencie, w którym patrząc na swoją dłoń, myślał znacznie mniej o bólu, jaki towarzyszył jej powstaniu, a więcej o tym, jak Lear skrupulatnie obrysowywał jej brzegi. Niedobrze. Nie potrafił tego kontrolować, pamięć o tym, jak się czuł, kiedy muzyk trzymał swoje palce na jego gardle, to po prostu przychodziło w niespodziewanych momentach i zajmowało wszystkie jego myśli. Zupełnie tak jak teraz.
Jak na zawołanie wraz z pamięcią ciała, jego nozdrza wypełniła pamięć zapachu perfum Leara. Wrażenie wąchania krwi. Perfumy mężczyzny miały jeszcze inne nuty, tworząc bardziej złożoną kompozycję, ale ta metaliczna utkwiła Verdone’owi w umyśle najmocniej.
Energia krążąca w nim zaczynała być podszyta poirytowaniem (bardziej na niego samego niż na Leara), więc odchylił głowę do tyłu, zamykając na moment oczy i powoli nabierając głębokiego oddechu.
Can't take my mind
Can't take my life away from me

Wsłuchał się w rozbrzmiewający wokoło utwór, uśmiechając się lekko na wyłowione, zaskakująco trafne słowa. Kotwica jakiej potrzebował. Jeśli tylko będzie w stanie zebrać się w sobie, będzie w stanie dostatecznie kontrolować swoje ciało. Kontrola była mu potrzebna, bo nie rozumiał, dlaczego reagował tak na dotyk Leara. Powinien mieć w głowie tylko i wyłącznie swoje śledztwo.
Otworzył oczy po dłuższej chwili i przekonał się, że obaj mężczyźni rozmyli się już w tłumie, ale wysoką sylwetkę Leara zdążył jeszcze wyłapać. Kierunek, w jakim się udał, podpowiadał mu, że zmierzał w kierunku swojego gabinetu, więc Jake wydłużył krok, bez żadnych oporów torując sobie drogę łokciem - musiał zmniejszyć dystans pomiędzy nimi. Odległość udało mu się nadgonić w palarni, gdzie też okazało się, że muzyk szedł sam, bez szatyna, który go zaczepił. I to prawdopodobnie ten fakt oraz dzisiejszy przypływ odwagi spowodowały, że kiedy Lear wszedł do swojego gabinetu, Verdone wsunął się do środka tuż za nim. Cicho, bezszelestnie, niemal jak kot, od razu podążył do ciemnego kąta na prawo od biurka i tam znieruchomiał. I choć jego ciało trwało w bezruchu, oczy skrzyły się od nadmiaru energii, błyszczały łobuzersko, płonęły silnym ogniem.
Jesteś krok przed nim, szepnął głos gdzieś w głębi umysłu, nie spierdol tego.
Skup się, Jake.
Nie potrafił jednak powstrzymać wykwitającego na ustach uśmieszku. Ze spokojem obserwował, jak Lear, najwyraźniej zupełnie nieświadomy tego, że podcaster wszedł za nim, pozbywał się kolejnych części swojej dzisiejszej maski. Jake, choć już dobrze znał prawdziwą twarz muzyka, obserwował ten proces z najwyższym skupieniem. A kiedy mężczyzna mruknął gardłowo i odchylił głowę do tyłu, nieznacznie drgnął, a jego czoło na moment przecięła wąska zmarszczka.
- Cześć - powiedział na głos, kiedy uznał, że dalsze ukrywanie jego obecności mija się z celem. Głos miał spokojny i wyraźnie przyjazny, ale uśmiech, który mu towarzyszył, zdecydowanie podkreślał łobuzerski nastrój, w jakim Jake się znajdował. Stał wystarczająco daleko, żeby zaskoczony jego wizytą Lear nie mógł zareagować w żaden gwałtowny sposób.
- Zawsze jesteś taki czuły w stosunku do swojego dilera? - postanowił zacząć rozmowę jakimś lżejszym tematem, a przy okazji wybadać, czy jego przypuszczenia na temat całej sytuacji były prawidłowe. Powoli ruszył przed siebie, okrążając Leara. Być może sprawiałby wrażenie okrążającego przeciwnika drapieżnika, ale powolny chód Jake’a był lekki, uśmiech nie schodził z jego twarzy, a dodatkowo wodził palcami po ścianie, wybierając trzymanie się bliżej niej niż podejście do muzyka. Spojrzenie Verdone’a prześlizgnęło się z mężczyzny na biurko i niemal od razu wychwycił leżący na blacie woreczek z białym proszkiem. Bingo. - Naćpany właściciel klubu w dniu jego otwarcia to kiepska reklama, policja mogłaby się zainteresować tematem - stwierdził, pozwalając, żeby jego głos zabarwiło zmartwienie. Obszedł w końcu biurko z drugiej strony i zajął miejsce w jedynym sensownym miejscu - na skórzanym fotelu. Choć może “zajął miejsce” nie było do końca odpowiednim określeniem, Jake po prostu rozwalił się na fotelu, zagarniając go jak swój (sam go tu wniósł, to chyba już mógł z niego skorzystać). Położył kostkę jednej nogi na kolanie drugiej i pozwolił, żeby dłonie swobodnie zwisały z podłokietników. - Podoba mi się tutaj - oświadczył prosto chwilę później. Miał na myśli klub, rzecz jasna. Nigdy jeszcze nie był w miejscu o takiej atmosferze. Jeśli podobna energia tłumu miała się utrzymać, planował nawet pojawiać się tu od czasu do czasu. - Masz papierosa?

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Niewinne cześć wbiło się niczym ostrze sztyletu w umysł Ezry, trafiając prosto w samo serce kłębowiska myśli. Nie drgnął ani o milimetr, pozwalając ciału spiąć się w krótkim impulsie zaskoczenia. Gdyby nie dzieląca ich odległość, wiedział, że zareagowałby atakiem. W kwestii bezpieczeństwa nie akceptował połowicznych rozwiązań, za jakie miał ucieczkę czy oniemiały bezruch. Dźwięk słów dochodził jednak ze zbyt dużej odległości, aby ciało miało szansę szarpnąć się w gwałtownym ataku i od razu dopaść ofiary. Straciłby tylko niepotrzebnie resztki energii, jakie posiadał; wolał zachować je na później. Nosił w sobie przeczucie, że dzisiaj wyjątkowo może mu się ona przydać.

Mimo wszystko, Ezra szczerze łudził się, że Jake odpuści sobie pościg na ten jeden wieczór i da się pochłonąć muzyce, dzięki czemu zapomni, po co tak naprawdę tutaj przyszedł — z drugiej strony, oczekiwał go. Czekał na moment, w którym będą mogli znaleźć się znowu sam na sam. Jednak nie teraz. Ta konkretna chwila, nie była tą chwilą, nie była jego, nie była ani odpowiednia, ani wygodna. Odkładając powoli skórzaną maskę na blat biurka, mozolnie ustawił głowę do pionu, pozostawiając swoje oczy nadal zamkniętymi. Lewy kącik ust Leara rozciągnął się w parszywym uśmiechu, który zadrgał niebezpiecznie na brzegach jego warg. Obie swoje dłonie zaparł płasko za plecami, rozprostowując palce na ciemnym drewnie, chłonąć jego chłódł, mając nadzieję, że ten, na krótką chwilę uspokoi rozpaloną skórę. Skrzypnięcie drewna pod własnym ciałem oraz szum wydobywający się spod palców Jake'a, kiedy ten przemieszczał się wzdłuż ściany, drażniły Ezrę, wślizgując się pomiędzy żebra, wibrując w drażliwy sposób. - No tak... - Zamruczał sam do siebie, obracając twarz w kierunku odgłosów, jakie wydawał mężczyzna, pozwalając oczom nadal ukrywać się pod powiekami. Chropowata faktura ściany dotykająca skóry Jake'a działała na jego zmysły w sposób, w który nie powinna. Rozbudzała go jeszcze silniej. Tarcie betonu o ciało zatrzymywało na moment regularne uderzenia serca. Był w stanie poczuć piaskową fakturę cementu, która pozostawiała na opuszkach kredowy, pylisty nalot. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się Death Wish. Subtelne echo roznosiło się w pustej przestrzeni, liżąc lubieżnie wyostrzone zmysły. Dźwięk fotela uginającego się pod ciężarem ciała sprawił, że Lear podniósł się z biurka i spokojnym krokiem okrążył je, przystając naprzeciwko Jake'a. Nie usiadł. Stał nad nim, poprawiając po kolei każdy z pierścieni na swoich palcach w pustym milczeniu, wodząc spojrzeniem po ramionach mężczyzny, schodząc rozpaloną tęczówką na dłonie, przez moment ześlizgując się na uda. Nie, Ezra. Spokojnie.

- Nie dilera. Zdecydowanie lepiej radził sobie w innej roli. - W głosie Ezry wybrzmiewała dziwna nuta satysfakcji jakby wspomnienia dotyczące szatyna, na krótki moment wypełniły cały jego umysł. Czy żałował, że ich relacja została przerwana? Nie. Zakończyła się w najbezpieczniejszym momencie. W tym, w którym Kai zaczynał napierać na więcej, a Ezrze taki układ ani trochę nie pasował. Chociaż jego słowa były wypełnione oddechem, łagodnie wypełzały spomiędzy warg, czuł, że jego gardło obejmuje drapiąca suchość, zaciskająca się na krtani. Potrzebował odpoczynku bardziej niż mu się to wydawało.

Lear wyprostował się, ściągając łopatki, czując przy tym, jak skórzane pasy napierają na ciało; powoli zsunął marynarkę ze swoich ramion, pozwalając burgundowemu materiałowi ześlizgiwać się z korpusu. Ujmując ją w prawą dłoń, ruchem wręcz od niechcenia, pochylił się w kierunku mężczyzny, sięgając za niego. Jego tors zatrzymał się kilka centymetrów przed twarzą Verdone'a. Skórzana uprząż wokół klatki piersiowej i brzucha poruszała się delikatnie, przeciwstawiając się ruchowi mięśni pod koszulą. Milczał. Jego głos nie był teraz potrzebny; a jeżeli Jake odczuwał niemożliwą do opanowania chęć spożytkowania swojej energii na niepotrzebne kłapanie, miał na to swoje pięć sekund. Słodki, świeży zapach przełamany ujmującą goryczą, przebił się intensywnie do nozdrzy Ezry, kiedy ten poprawiał materiał, układając go na oparciu. Zapach włosów i skóry Jake'a, chociaż nie był agresywny i ciężki, sprawiał, że mężczyzna automatycznie docisnął język do podniebienia, wyczuwając jak usta nabiegają mu śliną.

Przysiadł na brzegu biurka, sięgając po paczkę złotych Marlboro w miękkim opakowaniu, które leżały swobodnie na stosie papierów, tuż obok złotej, żarowej zapalniczki przypominającej talię kart. Ujął opakowanie w palce, nie odrywając wzroku od twarzy Verdone'a. Przechylając ją w kierunku wnętrza lewej dłoni, wyciągnął dwa papierosy. Jednego z nich ukłożył między wargami, przesuwając kciukiem przez zapalniczkę, rozsuwając ją. Zielony, krótki płomień wystrzelił, podpalając tytoń, kiedy Ezra zaciągnął się krótko, wypuszczając dym długimi smugami przez nos. Ponownie, ruchem ujmująco mozolnym, pochylił się głęboko w kierunku Jake'a, obracając papierosa i układając jego filtr między jego wargami, brzegiem kciuka na moment napierając na dolną wargę, rozchylając ją. Nie przesuwając się ani nie wycofując, delikatnie wysunął czubek języka, zahaczając o filtr nieodpalonego papierosa. Przyciągnął go do swoich warg, jego koniec zbliżając do żaru Jake'a. - Zaciągnij się. - Odezwał się przyciszonym głosem, czekając, aż płomień na końcu papierosa, rozogni się silniej. Po krótkiej chwili trwania w zawieszeniu zaciągnął się głęboko. Rozlana na praktycznie całej tęczówce źrenica, trwała martwo wpatrzona w ciemne oczy mężczyzny. I chociaż nie przemieściła się nawet o cal, piwna obwoluta, która ją okalała, zdawała się drgać spazmatycznie targana emocjami. Trzymając papierosa w ustach, zbliżył palce prawej dłoni ku szyi Jake'a, subtelnie przekręcając głowę w bok. Ezra opuszkami swoich palców powodził przez materiał apaszki. Kolejne zrządzenie losu — bordowa aplikacja na materiale idealnie pasowała do odcienia jego garnituru. Dopiero po wypuszczeniu kłębu dymu, wyprostował się, wycofując dłoń, przeciągając nią przez swoje kolano, pozostawiając nieruchomo na udzie. Nie... Jeszcze nie. Pragnienie karmienia się bijącym od Jake'a ciepłem było zaślepiające.

- To dobrze. Przekonałeś mnie, żebym został na nieco dłużej, więc to w sumie poniekąd i Twoja zasługa. - Nie zastanawiając się zbyt długo i nie rozdrabniając swoich myśli w głowie, przeniósł dłoń ze swojego uda na szyję, wsuwając koniuszki palców pod materiał kominiarki, odciągając ją od skóry. Ezra nie był głupi, wiedział, że Jake doskonale zna już jego twarz. Przynajmniej takie odnosił wrażenie, mając nadzieję, że jego wizyta na stacji benzynowej, była dosyć jednoznaczna, chociaż kompletnie przypadkowa. Czy gdyby Jake nie wiedział, że ma do czynienia z Learem, dałby mu swój numer? Ezra powinien wziąć to pod uwagę, widząc, z jaką łatwością Jake zmienia partnerów. Nie podobało mu się to. Kominiarka zsunęła się z twarzy muzyka, a ten zaciągnął się ponownie, papierosem balansując nisko między palcem wskazującym a środkowym prawej dłoni. Materiał opadł łagodnie obok skórzanej maski i kapelusza. Wypuszczając długą smugę dymu, przeciągnął ręką przez włosy, zagarniając je do tyłu. Miękkie kosmyki miały jednak to do siebie, że układały się wedle własnego życzenia. 

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Jake musiał przyznać, że zjawił się w Primal Play bez wcześniej przygotowanego scenariusza swojej wizyty w klubie. Miał ogólne pojęcie, co będzie robił, ale nie wyznaczył sobie konkretnych celów, nie ułożył też listy pytań - postanowił iść na żywioł. Często tak robił, właściwie w zdecydowanej większości przypadków, improwizowanie szło mu bardzo dobrze. Konieczność dostosowania się do nowych warunków i umiejętność wtopienia się w panujący wokoło chaos uważał za swoje mocne strony. Zazwyczaj wychodził na tym nieźle i stawiał na swoim, czasem to zbiegi okoliczności i czyste szczęście ratowały mu skórę, ale kiedy sprawy przybierały zły obrót, nagle robiło się bardzo, bardzo niebezpiecznie. Ostatnim razem prawie stracił życie, a blizny będą mu o tym przypominać do końca jego dni. Dzisiaj jednak szło gładko. Choć wszedł w kontakt z Learem wcześniej niż sobie wyobrażał, dzięki temu był świadkiem sceny, która podsunęła mu nowe informacje na temat muzyka. Dała nowe możliwości w zadawaniu pytań, rzucała inne światło na jego osobę. Jake oczywiście nie mógł porzucić takiej okazji.
Nie był pewny, ile uda mu się wyciągnąć z Leara, już raz przekonał się, jak bardzo trudną osobą jest do rozmów: ignorował większość jego pytań albo odpowiadał na nie w momencie, w którym Jake już doszedł do wniosku, że nie doczeka się żadnego odzewu. Jednak udało mu się również przekonać, że jeśli uda mu się nacisnąć odpowiednie guziki, muzyk zacznie dzielić się z nim informacjami, o które Verdone nie pytał, których usłyszeć się nie spodziewał i przez które Lear przyłapał się, że prawie powiedział za dużo. Musiał tylko odkryć, za które struny najlepiej było pociągnąć, żeby otrzymać odpowiednią reakcję. A tak się składało, że dzisiaj zdecydowanie czuł się w nastroju na dźganie niedźwiedzia patykiem. Lear wyglądał na zmęczonego, więc może nawet uda mu się coś ugrać, a potem szybko umknąć, żeby uniknąć konsekwencji swoich działań.
Ich małe tête-à-tête w gabinecie zapowiadało się interesująco.
Wisiał na fotelu bezwładnie, całkiem jak trup, wyraźnie rozluźniony i wyraźnie w dobrym humorze. Spojrzenie Jake było leniwne, ale niepozbawione czujności, kiedy obserwował, jak Lear podniósł się z biurka i stanął tuż przed nim. Verdone czekał, aż muzyk coś powie, ale on tylko patrzył. Patrzył i poprawiał pierścienie na swoich dłoniach. Jake przyglądał się przez chwilę tej czynności, ale jego myśli w pełni krążyły wokół jednej szczególnej aukcji na ebayu i jednego szczególnego pierścienia, którego dotyczyła... Poszerzający się na ustach uśmiech po dłuższej chwili zastąpił krótki, cichy śmiech, od którego nie mógł się powstrzymać. Ah, gdyby Lear tylko wiedział… ale nie wiedział i Jake nie miał zamiaru zdradzać mu niczego na ten temat. Aukcja trwała już jakiś czas i miała się zakończyć o północy, czyli w przeciągu najbliższej godziny i z tym momentem naprawdę będzie można o wszystkim zapomnieć. Jake cały puchnął z samozadowolenia i włożył spory wysiłek, żeby objawiało się to jedynie w leniwym uśmiechu, który znów zawitał na jego usta. Uśmiech o tyle szerszy, o ile Lear dłużej wodził spojrzeniem po jego ciele.
- Podoba ci się to, co widzisz? - wymruczał cicho, niemal na granicy słyszalności. Co prawda istniało też prawdopodobieństwo, że muzyk wyobrażał sobie, na ile sposobów go zabije, ale tę myśl Jake wygodnie od siebie odpychał, żeby jedynie nieprzyjemnie uwierała go gdzieś w najdalszych zakątkach umysłu.
- Wciągałeś koks z jego ciała? - wypalił niemal od razu po tym, jak Lear skończył mówić. Jake sam nie wiedział, co dzisiaj w niego wstąpiło, ale czuł, że wcale nie miał ochoty przestać. Zazwyczaj nie pozwalał sobie na takie odzywki w stosunku do obcych osób, w szczególności nie powinien sobie na nie pozwalać w stosunku do seryjnego mordercy, ale po prostu nie mógł się powstrzymać, słowa same formowały się na języku i opuszczały jego usta, nim zdążył się nad nimi zastanowić. Czuł, że to jeszcze nie koniec. Jednak już parę sekund później oddech podcastera zatrzymał się w gardle, a wszystko za sprawą Leara, który postanowił najpierw bardzo powoli ściągnąć marynarkę, a potem zawiesić ją na oparciu fotela, ale w sposób, który bardzo naruszał jego przestrzeń osobistą. Tors muzyka znalazł się kilka centymetrów nad jego twarzą, właściwie większość jego ciała znalazła nad nim. Perfumy mężczyzny wypełniły nozdrza Jake’a, nagle rozwiewając wszystkie jego myśli. Verdone chrząknął głośno, żeby przywrócić się do porządku i wyrównać oddech. - To twój typ? Miły, posłuszny i naćpany? - chlapnął chwilę później, żeby wrócić do dawnego siebie. Mniej się liczyło to, co mówił, ważne, że w ogóle cokolwiek powiedział. Mógł wywołać jakąś reakcję muzyka, być może nawet zupełnie inną od tych prowokacji, to nieważne. Następnym razem powinien być jednak bardziej ostrożny z tym, o co prosi, bo kiedy zapytał o papierosa, nie spodziewał się, że Lear dostarczy go w ten sposób. Nie mógł zrobić nic, nie był stanie, jego mózg nie potrafił sformułować jednej konkretnej myśli, nie po tym, jak muzyk włożył mu pomiędzy wargi papierosa, którego sam uprzednio miał w ustach. Dotyk kciuka na dolnej wardze parzył, fantomowo czuł go znacznie dłużej niż sam kontakt trwał. Z chwilowego zaćmienia wyrwał go głos Leara, a Jake nawet nie zastanawiał się, tylko od razu zrobił to, czego od niego oczekiwał. Jednocześnie ani na moment nie oderwał wzroku od oczu muzyka, przypominające dwie bezbrzeżne czarne dziury, przyciągające z niemożliwą siłą, pochłaniające go w całości. Znowu dał się złapać tej dziwnej energii, paradoksalnie unieruchamiającej każdy mięsień w jego ciele, spowalniającej jego reakcje i mieszającej mu w umyśle na tyle, że na moment nim Lear odwrócił głowę Verdone’a na bok, wzrok podcastera zsunął się na usta muzyka. Jednak właśnie to ta utrata kontaktu wzrokowego przywróciła Jake’owi zdrowe zmysły, praca mózgu wróciła na najwyższe obroty, choć w głowie miał tylko jedną myśl:
Za blisko.
- Ale nie oceniam - oczywiście, że postanowił ciągnąć poprzedni temat, to naprawdę jedyne, co przyszło mu do głowy - sam całkiem nieźle spędziłem weekend… właściwie podwójnie nieźle - mruknął, uśmiechając się sam do siebie. - Bez narkotyków, oczywiście - dodał, zaciągając się papierosem. Nie sprecyzował, co dokładnie miał na myśli przez swoją wypowiedź, ale założył, że Lear nie był idiotą.
Uniósł tylko jedną brew, kiedy muzyk wspomniał, że to jego zasługa, że osiadł w Eastbourne na dłużej i otworzył klub. Nie był pewien, czy to dobrze, czy to teraz znaczyło, że musi mieć oczy dookoła głowy, żeby nie znalazł w miasteczku nowej ofiary? Prawdopodobnie tak. Znów zaciągnął się papierosem, wypuszczając powoli dym przez nos i obserwował z namysłem, jak Lear sięgnął do brzegu swojej kominiarki i ściągnął ją płynnym ruchem. Muzyk nie miał nawet pojęcia, jak bardzo mało zdziwił Jake’a widok jego prawdziwej twarzy. No zero zaskoczenia. Verdone jedynie przekrzywił głowę w jedną stronę, zupełnie jakby gdyby mówił “no w końcu”. Widział go na stacji, podążał za nim przez kilka ostatnich dni.
Podniósł się z fotela zaskakująco płynnym ruchem, patrząc na jego poprzednią pozycję. Obszedł biurko po raz kolejny, z rozmysłem zwiększając odległość pomiędzy nim z Learem. Lepiej mu się myślało, kiedy mężczyzny nie było tak blisko niego. Stanął jednak tuż przy blacie mebla z drugiej strony, umieszczając papierosa między wargami i sięgając ręką po leżący przed nim kapelusz. Podniósł go, obracając w palcach i badając fakturę materiału, z którego był zrobiony.
- Wiesz, skoro to moja zasługa, tooo może jakiś drink z moim imieniem? - wymamrotał, pilnując, żeby papieros nie wypadł mu z ust. Chwilę później włożył sobie kapelusz na głowę i znów miał ręce wolne. Niewinne pytanie miało oczywiście drugie dno: chciał wiedzieć, czy Lear znał jego prawdziwe imię, bo choć nie pamiętał, żeby je zdradzał, tak przyjmował do wiadomości, że mógł to zrobić albo, że zrobił to Bryce. - Jakiś słodki owocowy! Albo kwaśny, też będzie dobry - gadał już bardziej do siebie niż do muzyka, poprawiając nakrycie głowy i powoli idąc w kierunku ściany i zatrzymując się w miejscu najbardziej oddalonym od biurka. Opadł łagodnie plecami na goły beton, jedną nogę zginając w kolanie i opierając ją o ścianę. Obrócił parę razy papierosa w palcach, zanim uniósł go do ust. Zerknął na Leara spod opuszczonego ronda kapelusza, niespiesznie wypuszczając dym spomiędzy warg.
- Noa to jedyna osoba, którą tutaj znasz? Zdawała się cię lubić… - wtrącił niby od niechcenia, będąc po swojemu subtelnym niczym spadająca cegła. Ale pamiętał Noę z The Queens Arms, kogoś o jej urodzie i stylu trudno było zapomnieć, nawet jeśli alkohol mocno zaburzał mu percepcję już w chwili poznania. A jeśli należała do z pewnością nielicznego grona przyjaciół Leara, wypadało, żeby zainteresował się jej osobą nieco bardziej.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy
Uwaga. Ten post zawiera: +15; TW krew.

Pierwsze co poczuł Ezra, to zakleszczające się mimowolnie zęby na wewnętrznej stronie policzka. Trzonowce tępo wgryzły się w miękką tkankę, tamując napływające do ust słowa; ograniczając wargom możliwość wyginania się w uśmiechu. Nie mógł tego jednak powstrzymać. Nie dzisiaj, kiedy umysł zatopił się w otumaniającym zmęczeniu. Zmęczeniu, które wymywało z niego ludzkie odruchy, przesuwając zwierzęce instynkty na pierwszy plan. Jake go testował, sprawdzał, jak daleko może przesunąć granice. Język wił się we wnętrzu wilgotnych ust, przechodząc z gładkiego policzka na żebrowe sklepienie podniebienia. - Tak. Podoba. - Krótko. Jasno. Ze słyszalną satysfakcją w przepastnym, wibrującym głosie. -  Lubię na Ciebie patrzeć. A dzisiaj wyjątkowo się postarałeś, co bardzo doceniam. - Źrenica bezwiednie przesunęła się wokół złotej kreski na powiece Death Wish'a, sunąc po jej linii nieśpiesznie. Palący uścisk w klatce piersiowej nie łagodniał, a jedynie zapuszczał korzenie coraz głębiej, owijając ciasno żebra. Obiecał sobie, że nie pozwoli mężczyźnie wedrzeć się do swojego umysłu, że ten, nie odnajdzie tam dla siebie miejsca. Jednak z każdym kolejnym dniem, zapora słabła. Smukłe ramiona Jake'a zdawały się sięgać coraz dalej, coraz głębiej. Odkąd miał jego numer, Ezra walczył z samym sobą, aby nie wykonać tego przeklętego telefonu... Krótkie połączenie, które mogło ukoić jego myśli, dać pewność, że Jake jest sam.

Ezra przymrużył oczy, pozwalając smudze dymu sunąc przez twarz, ocierając się między rzęsami. - Jak długo siedzisz mi na ogonie? - Zadał spokojnie pytanie, uświadamiając sobie, że kolor apaszki musiał oznaczać coś więcej — nadpisywał sobie znaczenie tego detalu, który przecież był tak dobitny, że aż raził w oczy. Nie miał nawet na myśli samego śledztwa, jakie prowadził Verdone, a o którym Lear momentami zapominał, popełniając drobne błędy, które Jake zbierał i magazynował, jak widać, bardzo umiejętnie. - Nie byłoby na to czasu. Lubię, kiedy ciało jest w ciągłym ruchu. Pulsuje. Kiedy ciężko jest powstrzymać gwałtowność. To raczej nie ułatwia wciągania koksu z kogokolwiek, nie sądzisz?- Chciał powiedzieć więcej, przejść do detali, do dłoni układających się ciężko na biodrach, kiedy zęby wgryzają się w skórę na karku. Chciał zobaczyć dyskomfort Jake'a, kiedy opowiadałby mu o palcach błądzących po gardle, zaciskających się na nim, o rozkosznym napawaniu się płytkim, szarpanym oddechem. Powstrzymał się jednak dla własnego dobra, przecierając kciukiem dolną wargę, zawieszając spojrzenie na torsie Death Wish'a; na czwartym, nierozpiętym guziku jego koszuli. Nie, Ezra... Spokojnie. Monotonny, kojący głos w głowie, starał się zagłuszyć brzdęk zrywanych łańcuchów, które przez tak długi czas owijały uśpione pragnienia, żarłoczną bestię, którą nosił w sobie Capehart. Dzisiaj było trudno, cholernie trudno utrzymać nad sobą kontrolę. Ich każde kolejne spotkanie jedynie nabierało na przytłaczającej intensywności, która doprowadzała Leara do granic wytrzymałości, których mimo wszystko, nie chciał jeszcze przekraczać. Jeszcze tylko chwila...

Wzrok Ezry nabrał na przejrzystości, wraz z kolejnymi słowami, jakie wypluł z siebie Jake. Rozśmieszył go, w sposób, w który nie powinien. - Miły? Posłuszny? - Ezra starał się opanować rozbawienie, które wywołały słowa Jake'a, powtarzając je za nim ze słyszalną kpiną w głosie i nutą niedowierzania. - Uważaj, kiedy kogoś tak szybko oceniasz. Nie powinieneś tak pochopnie wyciągać wniosków na czyjś temat, darling. - I Lear czułby się zadowolony sam z siebie, gdyby nie kolejne słowa Jake'a, które ugodziły go mocniej, niż mógłby się tego spodziewać. Mężczyzna zaciągnął się papierosem, odchylając na moment głowę do tyłu, chcąc zamaskować nagłe spięcie ramion i karku, które uderzyły w niego z potężną siłą. Nie podobało mu się to, z jaką lekkością przychodziło Death Wish'owi mówienie o tym, że spędził weekend z kimś innym, z kimś, kto nie był nim. Z kimś, kto mógł być bliżej, mocniej, wyraźniej. Wszystkie te spotkania, zaproszenia podsuwane niby od niechcenia, miały dla Leara ogromne znaczenie, którego sam nie potrafił zrozumieć. Czuł jednak, że jego istota traciła na ważności, nie była w centrum uwagi Jake'a. Odnosił wrażenie, że jawi mu się jedynie jako odskocznia od codziennej rutyny, nudnego, monotonnego życia. Znowu stawał się jedynie marą w czyimś życiu. Kumulujący się gniew, zaczął wspinać się do góry z dna żołądka, podążając przez krtań razem z gęstym papierosowym dymem. Miał tego dosyć.

Nie ruszył się, kiedy Jake podniósł się z krzesła. Nie powodził za nim wzrokiem. Wsłuchiwał się w jego kroki, słowa wypadające spomiędzy jego warg, ćmiąc przy tym w milczeniu papierosa i wpatrując się w ścianę przed sobą. Prawa dłoń powędrowała głębiej za plecy, tak, aby móc wygodniej zaprzeć się na niej i pozwolić plecom na chwilowe rozprężenia. Lear rozprostował się nieznacznie, wyciągając nogi daleko przed siebie, nabierając głęboki wdech. Wypuszczając powietrze z płuc, mruknął przeciągle, szybkim ruchem gasząc do połowy wypalonego papierosa w szklanej popielniczce na brzegu blatu. Koniec. Wraz ze skrzypnięciem biurka, ciało mężczyzny zerwało się na równe nogi. Koniec... Był zmęczony, rozgoryczony, rozpalony do granic możliwości. Nie dał tego jednak po sobie poznać, pozwalając twarzy nabrać wyrazu zimnej obojętności. Jedynie oczy, spalane przez wewnętrzny gniew, odznaczały się wyraźnie na tle łagodnego, choć zniechęconego oblicza. W pełni wyprostowany Ezra ruszył stanowczym, acz nieśpiesznym krokiem wprost w kierunku Jake'a, wbijając w niego źrenicę, niczym w cel, w swoją rozkoszną zdobycz. Zatrzymał się dopiero przy pierwszej z żarówek, które zwisały z niskiego sufitu. Wysunął prawą dłoń w jej kierunku, wodząc palcami przez jej zaokrąglenie, ujmując ją wręcz pieszczotliwie w dłoń. - Ciężko mnie nie lubić. - Uśmiech mimowolnie zadrgał na wargach, odbijając się dźwięcznie w głosie. Skóra przywarła ciasno do rozgrzanego szkła, wcinając się ostro w nerwy. Potrzebował tego. Palący ból zdawał się sklejać rozrzucone po umyśle obrazy, scalając je w jedną, płynną scenę. Dźwięk obijających się pierścieni o szklaną powierzchnię przesycił piwniczną ciszę, raz po raz rozbijaną buczeniem muzyki z głębi klubu. Nie zastanawiając się dłużej, mężczyzna zakleszczył gwałtownie palce wokół żarówki, czując jak jej stabilna tekstura, zmienia się w miau, ustępując pod uściskiem z paraliżującym chrzęstem. Ostra iskra musnęła palce razem z odłamkami szkła. Mięśnie wokół szczęki Capehart'a rozluźniły się automatycznie, a wargi rozchyliły się subtelnie, pozwalając koniuszkowi języka musnąć kącik ust, przesuwając się nieśpiesznie ku górze w krótkim zamyśleniu. Ujmujące ciepło pojawiającej się krwi zastąpiło gorąc szkła, które wcięło się w miękkie wnętrze dłoni, rozcinając skórę. Gęsta, ciemna struga niczym serpentyna, zaczęła leniwie wić się w dół uniesionej ręki, spływając przez nadgarstek, znikając pod mankietem koszuli. Lear strząsnął dłonią, pozbywając się z niej resztek rozbitej żarówki, rozbryzgując na betonowej posadzce krople juchy. - Jestem bardzo wyrozumiały w stosunku do Ciebie... - Kolejne kilka kroków pokonał w łagodnym otumanieniu, z tym nieobecnym wzrokiem, niepokojącym spokojem w głosie, lekkością w każdym ruchu. Zakrwawione palce mężczyzny przesunęły się po drugiej żarówce, odbijając na niej szkarłatne smugi, rozmazując je na rozżarzonej powierzchni. - Nie zmuszaj mnie do przemocy, Jake. - Piwne tęczówki omiotły sylwetkę Verdone'a ostatni raz przed nastaniem gęstej ciemności. Trzask szkła, a po nim zwierzęcy pomruk satysfakcji, przedzierający się ostro przez wilgotną krtań nim nastał mrok. Koniec.

- Nie jestem osobą, z którą można sobie igrać, Jake. Dobrze o tym wiesz.- Rozpoczął lekkim tonem, kierując się powolnym krokiem pod ścianę, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ciemności. Prawe ramie zwiesił luźno wzdłuż ciała, pozwalając krwi skapywać na podłogę, pozostawiając po sobie ścieżkę, jaką podążał wprost w kierunku Jake'a. - A jeżeli nie... to nadszedł czas, żebyś się o tym przekonał. - Ciało mężczyzny znalazło się tuż przed ciałem Verdone'a. Jedynie kilka centymetrów dzieliło ich przed zetknięciem się ze sobą. Lewa dłoń Leara swobodnie powędrowała na dolną część uda Jake'a, sunąc w stronę zgięcia kolana, subtelnie schodząc ku łydce. Szybkim szarpnięciem oderwał jego nogę od ściany, automatycznie przypierając do niego biodrem, wgniatając go w ścianę. Prawe przedramię Ezry zaparło się na chłodnej betonowej płycie przy głowie Jake'a. Pulsująca rana, nadal tłoczyła zawzięcie krew, która wsiąkała w czarny rękaw koszuli. Uczucie podniecającego gorąca, zapach skóry podcastera, jego bliskość, oddech, pulsująca aorta na szyi... Ezra czuł, że zapada się w sobie. Lewą dłoń, którą wcześniej przesuwał pewnie wzdłuż uda mężczyzny, przeniósł teraz na jego tors, nieśpiesznie pnąc się ku krtani. Chociaż chciał zobaczyć, jak źrenice Verdone'a ponownie rozciągają się na całą tęczówkę w podnieceniu, którego jeszcze nie rozumiał, ciemność, która ich otaczała, zdawała się potęgować uśpione dotychczas instynkty. Jeszcze będzie miał czas, aby mu się przyjrzeć, jeszcze będzie czas, aby zwiedzać wzrokiem jego ciało. - Odpuść, Jake. Nie walcz z tym... - Głos Ezry brzmiał lubieżnie, kiedy jego wargi przesunęły się niby przypadkiem przez szczękę Jake'a, zatrzymując się przy kąciku jego ust.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Jake zdawał sobie sprawę z tego, że po przestąpieniu progu gabinetu Leara, nie będzie w stanie przewidzieć biegu wydarzeń i zaplanować dokładnie swoich reakcji. Wiedział, że muzyk lubił mieć kontrolę nad sytuacją i o tę kontrolę zabiegał, a także, że znajdował się na jego terenie, w miejscu, które należało do niego, w pomieszczeniu pozbawionym ciekawskich spojrzeń losowych ludzi. Jednocześnie był świadomy tego, że klub to w dalszym ciągu miejsce publiczne, pełne świadków i z pewnością kamer, i właśnie ta świadomość sprawiała, że czuł się w dalszym ciągu bezpieczny, przekonany, że wyjdzie stąd cało. To stanowiło główny powód, dla którego postanowił naciskać wszystkie guziki, jakie tylko będzie miał okazję, żeby zobaczyć reakcję Leara i ewentualnie wtedy odpowiednio reagować. W ten sposób może nie tylko uda mu się wyciągnąć z niego jakieś informacje, ale również przetestuje granice dla kolejnych spotkań, co było nie mniej cenne. Musiał jednak mieć gdzieś z tyłu głowy myśl, że nie może przesadzić. Nie martwiłby się przeciąganiem struny z kimkolwiek innym, ale to był Lear, który - jak dowodził przecież w swoim podcaście - nie miał problemu z tym, żeby kogoś zabić. To siłą rzeczy sprawiało, że odczuwał niepokój, jednak nie na tyle silny, żeby mieć większe opory.
Verdone nie odpowiedział, kiedy muzyk przyznał, że podoba mu się to, jak wygląda, jedynie uśmiechnął się nieco szerzej, nieco bardziej łobuzersko. Nic nie wskazywało na to, żeby mężczyzna kłamał, właśnie wręcz przeciwnie: spojrzenie błądzące leniwie po jego ciele i ton głosu, w którym na próżno szukać drwiny, tylko potwierdzały szczerość jego odpowiedzi. Jake puchnął z samozadowolenia jeszcze bardziej. Szczególnie, że dobrze wiedział, jak wykorzystać swój wygląd na swoją korzyść. Przemknęło mu przez myśl, żeby zaprzeczyć słowom Leara, “postarałeś się” w uszach Jake’a zabrzmiało tak, jakby swój dzisiejszy wygląd przygotował specjalnie z myślą o muzyku. To przecież nie była prawda. Słowa w gardle podcastera zatrzymała jednak myśl, że ten komplement mile łechtał jego ego, wrażenie było podobne do tego, kiedy kot przechylał łebek, żeby nie przestać go drapać za uchem - nie chciał przerwać jego działania. Jakkolwiek niedorzecznie to nie brzmiało.
Zbaczał z toru.
- Hm? - zapytał nieco rozkojarzony, ale szybko zebrał się w sobie, marszcząc lekko czoło na pytanie mężczyzny. - Odkąd Twój eks zniknął w tłumie - odpowiedział, nie do końca rozumiejąc skąd to pytanie. Jake był niezwykle pewny swoich umiejętności śledzenia, być może nawet zbyt pewny, i przez myśl mu nie przeszło, że Lear może mieć na myśli coś innego - nie przyjmował w ogóle za możliwe fakt, że w ciągu ostatniego tygodnia został zauważony.
Przekrzywił głowę w jedną stronę podczas następnej odpowiedzi muzyka, za wszelką cenę starając się zachować swoją neutralną postawę, ale obrazy, które podsuwał mu jego umysł po słowach Leara wcale mu tego nie ułatwiały. Ignorując narastające uczucie gorąca, starał się zabrzmieć tak luźno, jak tylko był w stanie:
- Ludzie wciągają koks raczej przed samym aktem, a nie w jego trakcie, nie sądzisz? - odbił piłeczkę z teatralnie uprzejmym uśmiechem. Powoli zaciągnął się papierosem i jeszcze wolniej wypuścił dym ustami, przez moment obserwując, jak leniwie wznosi się ku górze, jednocześnie wijąc się w kłębie, by za chwilę rozmyć się w półmroku pomieszczenia. Jake’owi przeszło przez myśl, że on sam powinien niedługo rozmyć się w półmroku nocy. Nie spędził z Learem dużo czasu, ale mężczyzna jakimś cudem potrafił sprawić, że czuł się przytłoczony, czuł, że to za dużo, że powoli zaczynał pragnąć zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Więc to Twoje niezwykłe oblicze sprawiało, że gapił się na Ciebie jak cielę na malowane wrota? - zapytał, całkowicie niezrażony rozbawieniem muzyka. Ale po darling doszedł do wniosku, że to już zdecydowanie pora zmienić miejsce. Musiał zwiększyć odległość między nimi.
Verdone nie był pewny, które jego słowa spowodowały nagłą zmianę w zachowaniu Leara, bo fakt, że coś mrocznego zawisło w powietrzu, zauważył dopiero wtedy, kiedy stał już pod ścianą. Choć właściwie to wcale nie musiały być jego słowa, może mężczyzna miewał takie wahania nastrojów, tego nie był w stanie jeszcze stwierdzić. Może gadanie trzy po trzy nie było najrozsądniejszym pomysłem.
Znieruchomiał, uważnie i już bez żadnego uśmiechu na ustach, za to z rosnącym napięciem, obserwując każdy krok Leara. Coś było nie tak. Oczy muzyka wskazywały na nagłą zmianę, płonęły czystym gniewem, który najwyraźniej wycelowany był w Jake’a. Podcaster poruszył się niespokojnie, rozważając, czy powinien coś powiedzieć, czy jednak milczeć. Biorąc pod uwagę fakt, że to najprawdopodobniej jego słowa doprowadziły mężczyznę do tego stanu, milczenie wydawało się najrozsądniejszą opcją. Nie miał życzenia śmierci. Choć właściwie może właśnie miał, skoro sam wlazł do jaskini niedźwiedzia i bezlitośnie dźgał tego niedźwiedzia patykiem. W takim wypadku mógł chyba tylko siedzieć cicho, czekać na rozwój wypadków i wypatrywać najlepszej okazji do ucieczki.
Jake’a dosłownie zmroziło, kiedy Lear gołą dłonią chwycił zwisającą z sufitu żarówkę. Strach, który go ogarnął, wcale nie nadszedł powoli, nie wspiął się subtelnie wzdłuż jego kręgosłupa, nie zaciskał też szponów na jego płucach, nie - strach uderzył w niego z siłą rozpędzonego pociągu, momentalnie wypychając całe powietrze z płuc podcastera i sprawiając, że wypuścił z dłoni papierosa. Wszystko to nadeszło w momencie, w którym muzyk zacisnął dłoń na tej żarówce. Ciałem Verdone’a wstrząsnął potężny dreszcz, ale nawet wtedy nie był w stanie oderwać wzroku od mężczyzny. W ogóle nie był w stanie się ruszyć. Serce waliło mu tak mocno, że wydawało mu się, że słychać to w całym pomieszczeniu.
Mózg podcastera ledwo przetworzył fakt, że Lear w istocie zna jego prawdziwe imię. I to z jakiegoś powodu dopiero usłyszenie “Jake” z ust muzyka sprawiło, że Verdone zdołał zebrać się w sobie i przestał wpatrywać się w ciemną figurę przed nim z czystym przerażeniem. Strach uniemożliwiał działanie, nie mógł sobie pozwolić na trwanie zbyt długo w takim stuporze. To mogło sprawić, że przegapiłby swoją szansę.
Nie zmuszaj mnie do przemocy, Jake?
Wcale go nie zmuszał do tego, żeby rozwalał sobie dłoń na rozgrzanej żarówce. Kłębiące się w umyśle poirytowane słowa nie znalazły swojego ujścia, bowiem utonęły tak szybko, jak wyszły na powierzchnię, kiedy Lear zmiażdżył w dłoni drugą żarówkę. Przy tej Jake też nie potrafił opanować silnego wzdrygnięcia. Nawet nie próbował sobie wyobrażać, jak taka rana musiała być bolesna: rana cięta i oparzenie brzmiały w połączeniu bardzo źle. Szczególnie, że miało to miejsce na wewnętrznej stronie dłoni: Jake doskonale wiedział, jak paskudnie goją się jakiekolwiek obrażenia w tym miejscu. Zwłaszcza te wymagające szycia.
Być może jednak nie powinien myśleć tyle o konieczności wizyty w szpitalu (choć szybka myśl podpowiedziała mu, że gdyby wybrał się tam z Learem, mógłby w ten sposób zdobyć jego dane osobowe), nie, kiedy wokół niego panowały egipskie ciemności, a gdzieś przed sobą miał zakrwawionego, nieobliczalnego seryjnego mordercę. Drapieżnika. Wszelkie rozsądne myśli znów rozpierzchły się na boki, nie mógł wyłapać niczego konkretnego. Odniósł wrażenie, że jego krótki, przerywany oddech był słyszalny na tym samym poziomie, co dudniące uderzenia jego serca - był nawet przekonany, że głośnością wznosiły się ponad dźwięki muzyki z klubu.
Wsłuchując się w głos Leara, wiedział, że mężczyzna zmierzał w jego stronę, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że stoi tak blisko do momentu, w którym poczuł jego dłoń na tylnej części swojego uda. Drgnął, zaskoczony, nagle będąc bardzo świadomym tego, jak blisko niego muzyk się znajduje. Nawet nie zdążył pomyśleć, że za blisko, kiedy poczuł nagłe szarpnięcie za nogę, na której mężczyzna położył swoją dłoń. Jake zachwiał się, zaskoczony nagłą utratą balansu i w gwałtownym ruchu złapał Leara za ramiona. Szybko jednak okazało się, że niepotrzebnie, bo muzyk sam zadbał o jego utrzymanie równowagi, przypierając go biodrem do ściany. Verdone wciągnął głośno powietrze, wydając z siebie niejasny dźwięk ni to zaskoczenia, ni niezadowolenia, być może czegoś jeszcze. Nawet gdyby obmyślał wcześniej teoretycznie scenariusze, to nigdy nie wpadłby na to, że coś takiego mogło się wydarzyć. Nie miał pojęcia, jak miał to wszystko reagować. Na razie tylko czuł: perfumy Leara, w których zapach krwi nabrał jeszcze bardziej realnej woni, ciepło jego ciała, które nie tylko chłonął, ale również potęgował, bo z każdą kolejną chwilą świadomości, że to biodra muzyka przypierają go do ściany, robiło mu się coraz goręcej, czuł też siłę mężczyzny, o tyle bardziej, że wyczuwał jeszcze mięśnie jego klatki piersiowej pod palcami, i w końcu czuł też oddech Leara na swojej twarzy. To wszystko było zbyt intensywne, było tego zbyt dużo. Jake nawet nie wiedział kiedy jego krótki, urywany oddech zmienił się w głęboki i zwyczajnie ciężki, jak gdyby przebiegł maraton. Mężczyzna z powodzeniem zredukował go do podstawowych instynktów, potęgowanych jeszcze przez fakt, że nie mógł nic zobaczyć.
Niekontrolowanie wydał z siebie cichy jęk, przemieszany z pomrukiem, jakiego jeszcze u siebie nie słyszał, kiedy poczuł rękę Leara pnącą się w kierunku jego szyi i wargi w pobliżu jego kącika ust. I właśnie to było czynnikiem, który obudził w końcu znokautowany zdrowy rozsądek, a konkretnie bardzo wyraźna myśl, że blondynowi poznanemu na parkiecie by na to nie pozwolił, jego dotyk na ciele Verdone odebrał jako nieprzyjemny i niemile widziany, ale dotyk Leara…
Jake otworzył oczy, choć w ciemnościach wokoło nie robiło to zbytniej różnicy i przesunął lewą dłoń na szyję mężczyzny.
Odpuść, Jake. Nie walcz z tym…
Wydał z siebie kolejny cichy pomruk, kiedy przekręcił głowę, żeby uniknąć dalszego kontaktu z ustami muzyka i pochylił się do przodu, żeby swoimi wargami dosięgnąć szyi Leara. Przesunął najpierw nosem od linii żuchwy w dół, żeby zatrzymać się mniej więcej w połowie szyi i to właśnie tam muzyk mógł poczuć oddech Verdone’a.
- Zmuś mnie - warknął krótko, zanim zatopił swoje zęby w skórze mężczyzny: nie na tyle, żeby poleciała krew, ale na tyle, żeby zostawić paskudny ślad. Widoczny ślad. Taki, z którym Lear pewnie nie będzie miał większego kłopotu, żeby go zakryć pod swoimi chustami, ale żeby jego prawdziwa tożsamość miała z tym poważny problem. Jake nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób daje muzykowi zielone światło, że rzuca mu wyzwanie, zupełnie innego rodzaju wyzwanie, że Lear musi się znacznie bardziej postarać. Nie poświęcił jednak tym myślom zbyt wiele czasu, bo miał w głowie zupełnie inny plan. Lewą rękę od razu przesunął na brodę mężczyzny i pchnął z całej siły, żeby maksymalnie odgiąć jego głowę do tyłu. Prawą dłonią wycelował w żołądek, po czym szarpnął ciałem na tyle mocno, żeby móc się wyrwać z jego uścisku. Element zaskoczenia musiał zrobić swoje, bo podziałało: po chwili Jake zniknął w ciemnościach gabinetu. Nie na długo, bo już po chwili jego sylwetka mogła się rzucić oczy przy łunie czerwonego światła spod drzwi. Jake nie zamierzał testował dłużej swojego szczęścia: otworzył drzwi na oścież, ale zanim przestąpił próg, obrócił się jeszcze w stronę Leara.
- Do następnego - rzucił zaskakująco lekko jak na kogoś, kto jeszcze niedawno miał trudność z nabraniem oddechu i wyszedł, kierując się prosto w stronę wyjścia Primal Play. Czy zwycięsko, to raczej trudno określić, ale z pewnością ze swego rodzaju satysfakcją.

z/t

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy
Uwaga. Ten post zawiera: gore content +18, tw krew, samookaleczanie.

Starał się połączyć wszystkie słowa Jake'a w spójną całość. Problem był w tym, że Ezra lawirował między buzującymi emocjami, które rozpychały jego ciało, wgryzały się ostro w mięśnie, starając się wyszarpać sobie drogę na powierzchnię. Rozlać się na skórze i przejąć pełną kontrolę.

- Ohh, no tak... - rozpoczął łagodnym tonem, uświadamiając sobie coś bardzo szybko - nasze pojęcia „aktu”, są prawdopodobnie bardzo rozbieżne. I w moim określenie przed, rozmywa się do tego stopnia, że prawie nie istnieje.

Dźwięk, jaki wydobył z siebie Jake, pieścił słuch Leara, wsiąkając w jego umysł niczym w gąbkę. Mężczyzna otworzył gwałtownie oczy; tak bardzo chciał go teraz zobaczyć. Karmić się jego widokiem, czerpać satysfakcję z rozedrgania, poczucia niepewności i strachu przełamanego pragnieniem bliskości. Mięśnie na jego plecach naprężyły się, kiedy wyczuł posuwisty ruch na swoim karku. To jak Jake niespiesznie wodził nosem przez linię jego szczęki, kierując się ku szyi, odebrał Learowi na moment oddech, zatrzymując go w rozgrzanej klatce piersiowej. - Nie widzisz, że beze mnie byłeś zagubiony? - Nie widzisz, że bez Ciebie byłem zagubiony? Głos w głowie nadal szeptał, snując prawdę, na którą mężczyzna nie był gotowy. Zmuś mnie⁣, które wypowiedział Jake, działało niczym broń obusieczna. Usta Leara wykrzywiły się w szerokim uśmiechu satysfakcji, który nie zniknął nawet wtedy, kiedy zęby mężczyzny zakleszczyły się na jego skórze. Tępy ból rozlał się wzdłuż jego szyi, sprawiając, że z gardła Leara wyswobodził się warkotliwy, wibrujący pomruk, przełamany gwałtownym świstem powietrza, tak bardzo przypominający warknięcie wilka walczącego o swoją zdobycz. Nigdy nie pozwalał nikomu na taki gest w swoją stronę, nigdy nikomu nie pozwalał zbliżyć się na tyle blisko; a teraz nie potrafił odgonić uczucia zadowolenia, które pojawiło się razem z bólem. Nie chodziło nawet o sam ból, a o to, kto go zadał. Odpływający umysł, świadomość zatapiająca się w odmętach pożądania, złapała jeszcze kurczowo w swój uścisk, w ostatniej chwili wątłą myśl, że powinien to zakończyć już teraz, zanim całkowicie utraci kontrolę.

Myśli zdawały się fizycznie pozostawiać gorzki posmak w ustach. Nie mógł na to pozwolić. Nigdy. Jednak Ezra nie zdążył zareagować w żaden, nawet w typowy dla siebie sposób; jedynie na moment przyparł mocniej miednicą do bioder Jake’a, aby po chwili poczuć silne pchnięcie. Wytrącony z równowagi, ale przede wszystkim zaskoczony, utracił stabilność. Nie wydarzyłoby się to, gdyby nie te popieprzone myśli, atakujące z każdej strony. W poczuciu wewnętrznego rozedrgania nie zdążył zauważyć, kiedy Death Wish umknął spod ściany. Wszystko działo się tak cholernie szybko. Ciało Leara było osłabione, więc Jake nie musiał wkładać tak dużo siły, aby się uwolnić. Ból ujmujący każdy milimetr prawej dłoni spowalniał myślenie; z reguły pomagał mu się skupić, teraz rozwlekł jego świadomość, opóźniając wszystkie reakcje. Poczuł się zagubiony, a wrażenie utracenia kontroli, wzmagało w nim jedynie gniew. Nie na Jake'a, a na samego siebie. Szczęki Ezry zacisnęły się, kiedy oba przedramiona przylgnęły do chropowatej ściany gabinetu. Do następnego? Jake nie wiedział, że złożył dzisiejszego dnia życzenie, na które prawdopodobnie nie był gotowy.

Przesiąknięty materiał koszuli przyklejał się do skóry przedramienia Ezry. Ciążył, wsiąkając krew, spływającą swobodnie przez dłoń, ślizgając się nadgarstkiem, strugą tocząc się w kierunku łokcia. Wolnym krokiem wsunął się do niewielkiej łazienki przyłączonej do pomieszczenia. Jałowe, białe światło uderzyło w tęczówki, przebijając się do czaszki wręcz boleśnie. Capehart podwinął prawy rękaw, przez ułamek sekundy wodząc wzrokiem przez długą bliznę biegnącą przez przedramię. Ukrywał je, chociaż doskonale pamiętał satysfakcję z rozrywania szwów, wyciągania ich jedna po drugiej nożyczkami i własnymi, zbrukanymi krwią palcami. Zdrową dłonią odkręcił kran, od razu wsuwając drugą pod strumień. Lodowata woda zdawała się rozszarpywać ranę. Nie było w niej nic kojącego, wcale nie przynosiła ulgi, której mógł się spodziewać; a przede wszystkim oczekiwać. Nie przeszkadzało mu to — wręcz odwrotnie, źrenica rozszerzyła się gwałtownie, wchłaniając w siebie piwną tęczówkę; pożerając ją, niczym wygłodniały pies ciało upolowanej zdobyczy, nie wiedząc, kiedy znowu będzie mógł coś zjeść. Lear przekroczył granicę, zza której droga powrotna była możliwa tylko w jeden sposób — osiągając spełnienie.

tw samookaleczanie

Zbliżył prawą dłoń ku twarzy, zaciskając palce wokół pulsującego nadgarstka. Przyśpieszony puls niszczył żyły, a rwący ból rozbijał się migoczącymi punktami w oczach, ograniczając pole widzenia. Ujmujące ciepło rozlewało się w głowie mężczyzny, jak gdyby ktoś oblewał jego skronie wrzątkiem. Nie pozostało w nim nic co ludzkie. Instynktowne, krwiożercze żądze odginały brutalnie żebra. Ezra odniósł wrażenie, że cierpienie, którego doznaje, otworzyło jego klatkę piersiową, wypuszczając z niej wszystkie demony, które w sobie nosił. Czul, że nie będzie mógł się powstrzymać. Był zbyt zmęczony, aby walczyć i zbyt otumaniony wizją ukojenia, aby przerwać. Oblizał palec wskazujący, pozwalając ślinie przylepić się do rozgrzanej skóry. Chciał więcej. Mocniej. Intensywniej. Smukłe palce wokół nadgarstka, chociaż drgały z podniecenia, utrzymywały go w silnym splocie. Nie mógł się wycofać. Wsunął powoli palec głębiej w ranę, przejeżdżając nim przez miękką tkankę. Lepka zawiesina, połączenie krwi i śliny, zdawała się wręcz uświęcona. Gwałtowna burza uczuć przebiła się przez otumaniony umysł Leara. Więcej... Zimny pot zlał szerokie plecy, kiedy koniuszek palca zagłębiał się pod rozciętą skórą, rozrywając mocniej ranę. Ramiona Capehart’a zareagowały krótkim dreszczem, kiedy w głowie mężczyzny pojawiła się myśl, że jego ciało reaguje w ten sposób z dwóch powodów; jednym z nich była obezwładniająca przyjemność, a drugą niepewność i czyste cierpienie. Nawet zgrzyt kości nie był w stanie oderwać go od tego, czego pragnął. Od tego, co dawało spełnienie. Przyległ biodrem do obłego kształtu umywalki, pochylając się nad nią w spazmatycznym impulsie. Krótki, zwierzęcy, gardłowy pomruk przedarł się przez jego gardło, kiedy palec zagłębiał się w ciele. Widok porcelany zlanej gęstą juchą pobudzał jedynie jeszcze bardziej, zamiast przemawiać do rozsądku. Krwiste węże odcinały się od sterylnej bieli, wyznaczając jasną granicę między rzeczywistością a szaleńczym podnieceniem. Dopiero bezwładnie zginające się palce ku wnętrzu dłoni, które za wszelką cenę starał się utrzymać otwarte, zaczęły uświadamiać mu, że prawdopodobnie posuwa się o krok za daleko. Czuł pulsowanie ścięgna, czuł mięsień pod swoim palcem. Czuł siebie, dogłębnie i prawdziwie. Dopiero w momencie, w którym nastąpił trzask, bardziej w jego głowie niż poza nią, a w klatce piersiowej zapanował spokój, rozluźnił uścisk, wysuwając palec z rany, dusząc przy tym ciężko. Cisza. Rozkoszna pustka.

Z prawym przedramieniem zwisającym bezwładnie wzdłuż ciała, Lear skierował się do biurka, wsłuchując się w zgrzyt szkła pod podeszwą butów. Opuszkami palców lewej dłoni powodził po drewnie blatu, starając się odszukać wzrokiem plastikową torebkę. Światło docierające z łazienki było wystarczające, aby dostrzec, że zniknęło nie tylko to... ale też kapelusz. Kapelusz... kurwa. Poczuł, jak serce skurczyło się gwałtownie, odbierając na moment oddech. Strach, który był mu tak na co dzień odległym, przebiegł przez cały układ nerwowy, zdając się palić powierzchnię skóry. Popełnił do tego momentu wiele błędów, ale ten, jeżeli zostanie dobrze wykorzystany przez Death Wish'a, może zbliżyć go do niego w sposób, który decydował o życiu Ezry. Prywatnym życiu.

Nie mógł nic zrobić. Nie mógł za nim pobiec — minęło zbyt dużo czasu, nie znalazłby go i tak. Dodatkowo mężczyzna był zbyt osłabiony i zdecydowanie zbyt wzburzony. Jeżeli by go teraz dopadł, wiedział, że skończyłoby się to tylko w jeden sposób. Nieco nieporadnie, zaczął wsuwać na twarz kominiarkę, nie mogąc wspomóc się druga dłonią, która całkowicie odmawiała współpracy. Nie było szans, aby zapiął sprzączki maski, a przecież musiał wyjść z klubu, w którym dzisiejszej nocy zebrał się tłum ludzi. Nie ważne jak pijanych, nieważne jak pochłoniętych zabawą — zawsze istniała możliwość, że wpadnie na kogoś w korytarzu. Niedbale zarzucił marynarkę na ramiona, szybkim krokiem opuszczając gabinet, dodatkowo przyśpieszając w drodze do żeliwnych schodów, prowadzących na tyły budynku. Dopiero tam odetchnął z nieukrywaną ulgą, tak, jakby podczas pokonywania całej trasy, szedł na jednym wdechu.

Prowadzenie samochodu jedną dłonią nie powinno mu sprawić problemu, prawda? Może i nie, gdyby nie fakt, że stracił na tyle dużo krwi, że obraz przed oczami zdawał się wibrować i momentami całkowicie zamazywać. Przez kilka minut trwał w bezruchu, zagłębiając się w fotel, zapierając głowę na zagłówku. Chciał wrócić do domu, położyć się spać i zapomnieć o tym, co się działo w jego życiu. Odpłynąć. Zostawić wszystko za sobą i przestać się przejmować każdym kolejnym dniem. Bezwiednie przekręcił kluczyki w stacyjce, wyprowadzając ślimaczym tempem samochód na ulicę. Nie. Jeżeli dotarł do tego miejsca, nie mógł zrobić kroku wstecz i pozwolić temu pieprzonemu fatum przejąć kontroli. Nie nad nim. To on rozkładał karty, to on miał moc sprawczą. Uśmiechnął się sam do siebie, dostrzegając na liczniku prędkość, z jaką się poruszał po szosie - Przynajmniej raz nie dostaniesz mandatu za przekroczenie prędkości, kretynie... - Poprawiając nadgarstek prawej dłoni na kierownicy, zamiast do domu, skręcił na światłach w ulicę prowadzącą w kierunku szpitala; jeżeli miał dalej prowadzić tę grę, musiał odzyskać siły i się zregenerować. Przecież sam Jake doskonale wiedział, że dojdzie do kolejnego spotkania — jeżeli tak bardzo tego chciał, Ezra musiał zadbać o to, aby tym razem nie uciekł spomiędzy jego dłoni tak szybko. Nie tym razem.

zt.
@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Odpowiedz