Po udanym pokonaniu szeregu, podobnie jak ostatnim razem, nie robiłem przerw, tylko od razu najechałem raz jeszcze, ale z drugiej nogi. Zaletą małych przeszkód było to, że podczas jednego treningu można było oddać takich skoków mnóstwo, więc nie obawiałem się o kondycję kasztana, który - przynajmniej w moim odczuciu - wciąż był pełen energii i chęci do dalszych skoków.
Na podwyższonej wersji szeregu zrobiliśmy łącznie cztery podejścia, po dwa na lewo i prawo. Ewentualne puknięcia o drągi, jeśli nie miały miejsca na każdej przeszkodzie, ignorowałem, nie traktując ich w kategorii błędu.
Na sam koniec przewidziałem zlikwidowanie wskazówek i zamianę pierwszego krzyżaka na zwykłą stacjonatę. Ta zmiana, choć niewielka, mogła stanowić dla Harta wyzwanie. Jeśli miał jeszcze problemy z ocenianiem odległości, to musiał się zdać na mnie. Uznałem jednak, że warto wystawić go na taką próbę, skoro dotychczas spisywał się wręcz śpiewająco.
Zanim podeszliśmy do tego zadania, znowu zarządziłem krótką przerwę, podczas której szereg został odpowiednio przebudowany. Następnie ponownie ruszyliśmy kłusem i galopem, tym razem od razu zaczynając od dużego koła, na którym trzymałem konia tak długo, aż nie miałem zastrzeżeń do jego tempa.
Ostatecznie najechaliśmy na szereg; porozumiewając się z koniem za pomocą półparad, doprowadziłem go do pierwszej przeszkody i wskazałem miejsce odbicia. Wyczekawszy go, podążyłem za ruchem kasztana i oddałem mu rękę w skoku, nie przesadzając z wysokością półsiadu. Lądując, wycofałem ramiona i podparłem konia łydkami. Podniosłem go i za chwilę poprosiłem o kolejny skok, powtarzając te wszystkie ruchy aż do wyjścia z szeregu po skoku nad okserem. Tak jak w przypadku poprzednich konfiguracji, na tej także wykonaliśmy 4 powtórzenia, niezależnie od tego, czy po drodze wkradła nam się jakaś zrzutka, czy nie.
Kończąc skoki, zjechałem na ścianę, a następnie wjechałem na koło, na którym zwolniliśmy do kłusa. Zacząłem wtedy powoli wypuszczać wodze spomiędzy palców i pulsowaniem wewnętrznej wodzy zachęcać konia do zejścia głową w dół, przy czym nie zapomniałem też o dojechaniu go łydką do ręki. Po wykonaniu żucia z ręki i rozkłusowaniu, przeszliśmy do stępa, w którym całkowicie oddałem Hartowi wodze. Pogłaskałem go krótko po szyi, uśmiechając się z zadowoleniem, bo w mojej ocenie ładnie sobie radził i się starał. Po rozstępowaniu zsiadłem i zaprowadziłem konia do stajni.
/zt
@Heartcore