_____________________________________
Alexander dostrzega ją od razu.
Elegancko spóźniona, z trudem łapiąca oddech w ściśnięte pod gorsetem płuca, zarumieniona od wysiłku wynikającego ze wspięcia się po setce schodów prowadzących do sali balowej.
Pierwsze, co widzi, to płomienie; przynajmniej tak mu się wydaje, kiedy czuje, jak własny kręgosłup gwałtownie się prostuje, gotując organizm do walki z żywiołem; dopiero po chwili dociera do niego, że to, co nieopacznie wziął za ogień, jest suknią — piękną, czerwoną, wielowarstwową suknią, w której Roma wygląda...
inaczej. Gdy dojrzał ją wczoraj w rodzinnej posiadłości, odzianą w błękity i turkusy, wydawało mu się, że to w nich wygląda pięknie. Teraz na krótką sekundę zapiera mu dech w piersi. Serce gubi rytm, zatrzymuje się na jedno uderzenie, a kiedy znów zaczyna bić, Alexander czuje gorąco uderzające w policzki. Nie potrafi oderwać spojrzenia od ciemnych loków podkręcających się przy dekolcie, od oczu, które krzyżują się z jego własnym spojrzeniem nim dziewczyna zdoła powstrzymać się przed patrzeniem w tę stronę.
— Lordzie Byron? — Jedna z matron stojących w kółeczku wyciąga dłoń w jego stronę i układa palce na jego nadgarstku. Alexander wzdryga się, wyszarpuje rękę z uścisku i posyła jej spojrzenie, które odbiera kobiecie mowę. Mruga gwałtownie, widocznie przejęta, i od razu robi kilka kroków w tył. Więcej nie będzie mu przeszkadzać.
Alexander zmusza się jednak do skupienia na toczących się wokół niego rozmowach. Kiwa głową, gdy czyjś ojciec pyta go o problemy z rozliczeniami, odpowiada pobieżnie, gdy jakaś dama zachęca go do rozmowy o miejscach, które odwiedził w ciągu ostatniej dekady. Tegoroczni patroni przyprowadzają dziesiątki debiutantek — dziewczyn w wieku szesnastu, siedemnastu lat, z których każdą ubrano w najdroższe materiały i obwieszono kilogramami biżuterii. Alexander każdej z nich patrzy w oczy i widzi to samo: odrobinę strachu, ogromne uwielbienie i głupią nadzieję, że to ją jako pierwszą poprosi do tańca.
— Byron, draniu! — Słyszy nagle znajomy głos i z niemałą ulgą odwraca się w stronę dawnego przyjaciela. Całkiem przystojny, ciemnowłosy mężczyzna, który kilka lat temu przekroczył trzydziestkę, podaje Alexandrowi dłoń, przyciąga i zamyka w ciasnym uścisku. — Zostałeś, jak widzę, gwiazdą wieczoru?
— Daj spokój — mruczy młody lord, klepiąc towarzysza po ramieniu. Z ulgą przyjmuje fakt, że
Anthony wykonuje kilka kroków w stronę zastawionych kieliszkami stołów, z daleka od parkietu i dam, które przynajmniej jedno miejsce w swoich karnetach zarezerwowały dla lorda Byrona. Oddalają się od wszystkich tych strasznych kobiet, choć Alexander zmuszony jest co jakiś czas zerkać w stronę siostry. Cholerne obowiązki. — Zupełnie nie rozumiem tego szaleństwa — przyznaje, przyjmując od przyjaciela kieliszek wypełniony przezroczystym, pełnym bąbelków trunkiem.
— Poważnie?
Alexander marszczy czoło.
— Czuję się jak małpa w cyrku.
— Możesz podziękować przeklętej Lady Whistledown.
— Komu?
— Lady Whistledown.
Nic mu to nie mówi.
— Sporo cię ominęło, co? — Anthony robi krok w stronę sąsiedniego stolika i sięga do stosu ułożonych na nim papierów. Podaje Alexandrowi coś zatytułowanego
Kronika Towarzyska i uderza palcem w zakreślone zgrabnym pismem nazwisko, które w tekście pojawia się przynajmniej kilkukrotnie.
— Jesteś atrakcją wieczoru. Ba, powiedziałbym, że nie tylko tego, ale przynajmniej kilku następnych.
Alexander przebiega spojrzeniem po trzymanej w dłoniach kartce, a z każdym skończonym zdaniem jego brwi wyginają się w coraz większy łuk.
— Kto to napisał? Kim jest ta
lady Whistledown?
— To jest najlepsza część — mówi Anthony, wciskając sobie do ust aż dwa kawałki lukrowanego ciasta. — Nikt nie wie. Nie mamy pojęcia. Zaczęła pisać te gazetki na początku zeszłorocznego sezonu i od tamtej pory ukazują się regularnie, przynajmniej trzy razy w tygodniu. Ostatnio częściej. Nie miałem nawet pojęcia, że wracasz do Londynu, dopóki nie przeczytałem o tobie we wczorajszej Kronice. — W głosie Anthony‘ego pobrzmiewa odrobina żalu, który Alexander postanawia zignorować.
— „Problematyczny lord”? — cytuje, wyraźnie wytrącony z równowagi. — „Świetna partia dla tegorocznych debiutantek”? „Mężczyzna, który w życiu ma wszystko prócz idealnej partnerki”? — Prycha, odrzucając kartki na stół.
— Daj spokój, Byron — mamrocze przyjaciel, popijając trzeci kawałek ciastka słodkim ponczem. — Ludzie lubią ją czytać, bo potrzebują rozrywki. W przyszłym tygodniu przestaniesz być interesującym tematem. Po prostu... staraj się nie rzucać w oczy. Nie rób niczego głupiego. — Anthony wzrusza ramionami. — Jeśli będziesz po prostu starym, nudnym
sobą, to Lady Whistledown szybko straci tobą zainteresowanie.
Alexander nieświadomie zaciska szczękę i prawie zgrzyta zębami.
— Muszę znaleźć siostrę, niedługo zaczną się pierwsze tańce — mówi, odwraca się na pięcie i nie czekając na reakcję przyjaciela, odchodzi w stronę parkietu. Wie, że wkracza na niebezpieczne ziemie, bo wszędzie czają się czekające na zaproszenie do walca damy, ale chwilowo wszystkie je ignoruje. Dostrzega w tłumie ubraną w jasnozieloną suknię Marie, przeciska się między tysiącem falban i kokard, cudem unika zdeptania przez buty na zbyt twardym obcasie i w końcu ujmuje siostrę za łokieć.
— Chodź. — Krótkie polecenie, które lady Byron od razu wykonuje. Na jej młodej buzi widać ulgę; nie czuła się dobrze, zagubiona wśród zupełnie obcych ludzi. Alexander pozwala, by chwyciła go pod ramię, i prowadzi ją w stronę stojących po drugiej stronie parkietu kawalerów. Część z nich jest w wieku podobnym do Marie, część — podobnie jak Alexander — przekroczyła już trzydziestkę. Młoda dama trochę się ociąga; przedstawiana lordom, których jej brat zna głównie z widzenia, ładnie się kłania, dyga, pozwala, by składali pocałunki na odzianą w rękawiczkę dłoń. Wszystko to wydaje się lorda Byrona wyjątkowo irytować. Bada spojrzeniem twarz siostry, wypatruje poszlak, które pozwoliłyby mu sądzić, że któryś z ustawionych w rzędzie kawalerów choć trochę jej się podoba.
I w końcu — jest.
Alexander widzi, jak ciemne (choć bardziej brązowe niż czarne, w przeciwieństwie do jego własnych) oczy Marie rozjaśnia pełen ekscytacji blask, jej policzki pokrywają się czerwienią, a usta wypowiadają tak wiele słów, że brat zupełnie za nimi nie nadąża.
Podnosi wzrok.
— Na pewno nie. — Chwyta siostrę za łokieć dokładnie w tej samej chwili, gdy
Anthony ma poprosić ją o pierwszy taniec. Posyła przyjacielowi jedno chłodne spojrzenie i oddaje Marie w ręce stojącego obok młodzieńca. Z jego buzi nie zeszły jeszcze wszystkie pryszcze, ale patrzy na lady Byron z takim uwielbieniem, że prawie wyskakuje z butów, gdy Alexander nakazuje mu zabrać ją na parkiet.
— Nie — powtarza, gdy Anthony próbuje dojść do słowa. —
Absolutnie nie.
Patrzy za siostrą, gdy podskakujący z radości baron prowadzi ją między inne pary, i opiera się ramieniem o jeden ze złoconych filarów. Jest na tym balu od niecałej godziny, a już czuje się niesamowicie zmęczony. Przymyka oczy, unosi dłoń do twarzy i pociera palcami mostek nosa. Choć płynąca z orkiestronu muzyka jest wyjątkowo piękna, lord Byron nie przejawia ani krztyny zainteresowania dołączeniem do tańczących.
Otwiera oczy.
Anthony gdzieś zniknął.
Dobrze.
Odpycha się od chłodnego filaru, strzepuje z marynarki niewidzialny kurz i odwraca się w stronę otwartego balkonu. Żyrandole rozświetlone setkami świec rozjaśniają wnętrze sali balowej, ale tam — na zewnątrz — jest całkowicie ciemno. Noc czule obejmuje górujący nad miastem pałac i jedyne, czego Alexander teraz pragnie, to odrobina świętego spokoju. Ucieka więc od tłumu, od zobowiązań i ogłuszającej muzyki, i prawie biegiem pokonuje dzielącą go od balkonu odległość.
Wdech.
Mija kilka sekund.
Powolny wydech.
Chłodne, wieczorne powietrze uderza go w twarz, czule rozczesując ciemne, przydługie włosy. Policzki znów pokrywają się jasną czerwienią, dłonie sięgają do przeciwnych nadgarstków, by rozpiąć dwa, trzy złote guziki z wygrawerowanym „B” na awersie.
Właśnie wtedy dociera do niego miarowe stukanie. W ciągu kilku sekund uświadamia sobie, że znajomy dźwięk to nic innego, jak uderzające o marmurową posadzkę obcasy. Wychyla się w stronę ukrytych w ciemności barierek na samym końcu przestronnego balkonu i wykonuje kilka kroków w tamtym kierunku.
Jak mógł o
niej zapomnieć?
Znów widzi płomienie. Wspinają się po szczupłej sylwetce, liżą ściągniętą gorsetem talię, głodnymi językami zahaczają o obręb głębokiego dekoltu. Głupie serce znów traci rytm, nogi zapominają, jak stawia się kroki i Alexander zupełnie nieświadomie potrąca czubkiem buta ogromną donicę. Głuchy, pusty dźwięk przenika ciszę.
— Proszę mi wybaczyć — mówi szybko, gdy dostrzega w ciemności roziskrzone oczy Romy. Unosi dłonie w prawie obronnym geście, dając kobiecie znak, że nie ma złych intencji. Nie podchodzi bliżej. I tak nie dzieli ich wiele więcej niż marne dwa metry. Przynajmniej o dwa za mało.
— Nie miałem pojęcia, że postanowiła się pani tutaj... — przechyla głowę
—...ukryć. — Nie uśmiecha się. Odkąd wczorajszego popołudnia spotkali się po raz pierwszy, na jego twarzy nie pojawił się nawet słaby przebłysk radości. Jego wargi są lekko rozchylone, jakby w każdym momencie gotowe były ułożyć się w kształt kolejnych słów; oczy tak ciemne, że niemożliwe do dostrzeżenia w panującym na balkonie mroku.
— Pierwszy taniec już się zaczął — informuje, sunąc spojrzeniem po sylwetce lady Barrow.
— Jestem pewien, że pani partner z niecierpliwieniem wyczekuje wstąpienia na parkiet.
@Romy Barrow