just a would've been, could've been should've been, never was and never ever will be
Nie był głupi, lecz do pracowitych też niestety nie należał. Im stawał się starszy, tym uczył się mniej. Lubił myśleć, nienawidził wkuwać, więc świetnie szły mu interpretacje wierszy, wypracowania oraz zadania z matmy, beznadziejnie wszelkie nauki przyrodnicze i historyczno-społeczne. Okazało się też, że miał niesamowitą smykałkę do muzyki, a nauczyciel tego przedmiotu zasugerował, że chłopiec powinien chodzić na zajęcia dodatkowe. Musiałby tylko posiadać własny instrument żeby w nich uczestniczyć, bo te, którymi dysponowała szkoła, były już zajęte przez innych uczniów. Nate miał zapał i aspiracje - ale świat, w którym marzenia dzieci zasługują na wsparcie rodziców, nie był jego światem.
Był zły, że nie mógł dostać tej głupiej gitary. Na tyle zły, że zaczął pojawiać się regularnie pod pobliskim, niewielkim sklepem muzycznym, prowadzonym przez całkiem poczciwego, starszego pana. Młody Harrison, w ramach wyładowywania swojej frustracji, wywijał różne mało zabawne kawały właścicielowi… aż ten któregoś dnia go zaskoczył i, wbrew temu, że mógłby pewnie to podchodzące pod nękające zachowanie gdzieś zgłosić, on zaprosił go do środka. Przymusił do rozmowy po której zachęcił, aby ten rozrabiaka dalej go odwiedzał, ale już nie na takiej zasadzie jak do tej pory. Nate, w zamian za drobną pomoc w sklepie, mógł korzystać z wystawionych tam instrumentów, na których pan Burton – właściciel – pokazywał mu podstawy gry.
Świetne poczucie rytmu, w połączeniu z dużym entuzjazmem i dobrą atmosferą, pozwoliły mu w dość krótkim czasie opanować co nieco gitarę, pianino i perkusję. Aby jego poziom był naprawdę dobry, musiałoby minąć znacznie dłużej, jednak nie technika stanowiła dla niego priorytet, a zwyczajna, dziecięca wręcz radość którą czerpał z grania tak, jak mu się podobało.
Pan Burton zmarł niespodziewanie. Skończyła się zabawa na instrumentach, skończyła się też ta dość szczególna znajomość, z której Harrison miał nie tylko korzyść w postaci nauki, ale też… we właścicielu sklepu miał osobę, która po prostu dobrze na niego wpływała. Z poczucia niesprawiedliwości za to, że ten życzliwy człowiek tak po prostu przestał istnieć, w młodym chłopaku odnowiła się złość. Nie taka objawiająca się na zewnątrz przy pierwszym rzucie oka. Taka głęboka, częściowo skrywana. I narastająca.