Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Moonshine Saloon
pub

YEEHAW! Poczuj się niczym kowboj na dzikim zachodzie w tym stylizowanym na westernowy saloon pubie. Wypij kolejkę ze znajomymi, grając przy tym w karty lub kości. Może warto założyć się, kto stawia kolejne drinki? W lokalu możesz również zorganizować przyjęcie, a wtedy duch filmów z kowbojami zdecydowanie wypełni cały lokal - obsługa przebrana w tematyczne stroje bez problemu świetnie umili Wam czas swoją grą aktorską.
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

001
This is real and got the feeling, I'm the villain

[ @Jake Verdone ]


Miał jeszcze pół godziny do wyjścia, kiedy dym papierosa ścielił się gęsto nad jego ustami. W tle dźwięk wieczornych wiadomości, dobiegających z salonu, mieszał się z szumem ulicy, który wpełzał przez otwarte na oścież drzwi balkonowe w sypialni, w której przebywał Ezra. Była 18:10. Mężczyzna, szeroko rozpostarty na krześle przy biurku, trzymał nogi skrzyżowane w kostkach na jego blacie. Chociaż temperatura była nędzna, a zimno wypełniło już całe pomieszczenie, Capehart siedział w krótkim rękawku, jak gdyby był środek lata. Jego oczy pozostawały przymrużone przez cały czas, kiedy myśli karmiły się perspektywą przeżycia jednego z najważniejszych dni w swoim życiu. Dzięki zimnicy myśli pozostawały relatywnie racjonalne, nie mogąc w pełni zapłonąć. Dziś miało wydarzyć się coś, czego pragnął w ciszy od długiego czasu. Fantazjował o tym momencie nieśmiało od samego początku. Spojrzeć w oczy osoby, która wie, kim ten jest w swojej najczystszej, jak mu się zdawało, formie. Spojrzeć w oczy osoby, która nie będzie przed nim klęczała, wiedząc, że Lear jest katem i ostatnim obrazem na znieruchomiałej tęczówce. Strzepując popiół do popielniczki ustawionej niebezpiecznie na samym brzegu biurka, Ezra ściągnął z niego nogi, pochylając się do przodu. Czas rysował się w jego głowie wściekłą czerwienią, a pragnienie poznania Death Wish'a szarżowało z furią w jego kierunku. Pozostawało jeszcze tyle do zrobienia i przygotowania, a w jego czaszce rozbijała się jedynie głuchymi falami przyjemna bezsilność; kropla po kropli, ściekając przez rdzeń kręgosłupa. Wsiąkając w każdy milimetr jego ciała. Ciężkie spojrzenie trzydziestolatka opadło na czarny futerał gitary, który od ponad dwóch godzin leżał przygotowany na łóżku. 18:13... Jeszcze dwadzieścia siedem przeklętych minut. Pomarańczowy żar zatlił się ostatni raz, okalając ciepłem wargi Ezry, który leniwym krokiem przeciął sypialnie. 18:14, dwadzieścia sześć minut. Lewą dłonią zakreślił okrąg wokół odbicia swojej twarzy w lustrze. 18:15, dwadzieścia pięć minut. Trzymając w zębach dogasającego papierosa, odchylił głowę do tyłu, eksponując linię swojej szyi i szczęki, jakby ofiarował ten kawałek swojego ciała jakiejś niewidzialnej, wyższej i sprawczej mocy. Prawą dłoń złożył w pistolet, kierując lufę prosto między swoje oczy. Boom. Boom... 18:16, dwadzieścia cztery minuty.

Długie palce przesuwały się wzdłuż mankietów czarnej koszuli. Z namaszczeniem i w zupełnej ciszy, której nie chciał zbezcześcić nawet własnym oddechem — mężczyzna przebierał się za metalowymi drzwiami garażu. Podłym ceglano-blaszanym kwadracie, do którego ledwo mieścił się samochód. Była to jednak dla niego najbezpieczniejsza opcja; szczurza kryjówka na obrzeżu Upperton. Bawiąc się w Boga, Capehart dobrowolnie skazał się na tę niewygodę przebierania się w miejscach takich jak właśnie ten ciemny i śmierdzący wilgotnym wapnem garaż. Jest to jednak niska cena... Przerażająco niska. Co zabawne, wcale nie robił tego, bo bał się, że jego zbrodnie wyjdą na jaw, albo ktoś jakimś sposobem go z nimi powiąże w bardziej poważny sposób. Chciał pozostać anonimowy w swojej muzyce, co brzmiało jak zadanie niesamowicie łatwe do zrealizowania, a w praktyce było Syzyfową pracą. Na palce obu dłoni nałożył pierścienie, zaraz to wsuwając w szlufki spodni szeroki, skórzany pas. Brzdęk srebrnej klamry wprawił w drganie zastane powietrze, które wręcz przylepiało się do skóry mężczyzny. Nienawidził tej pogody, ciągłej wilgoci i zimnego wiatru, który wdzierał się pod ubranie. Nie ważne co na siebie założył i tak po kilku minutach był zmarznięty na kość. Tęsknił za Las Vegas, za jego suchym klimatem i spękaną w lecie ziemią. Cóż... Tęsknota nie była dla niego czymś nowym. Stała się rdzeniem każdej kolejnej emocji, której tylko udawało się wyrosnąć na tym jałowym gruncie. Dłonie Capehart'a zniknęły na moment w walizce, którą rzucił na tylne siedzenie samochodu. Oczy. Co z oczami... Potrzebował dzisiaj więcej czasu na wygładzenie Lear'a — na przypomnienie sobie, jaki on jest, jakim go widzą inni i czego od niego oczekują. Z jak wielkim uporem będą wpatrywali się w jego sylwetkę, aby dojrzeć coś więcej. Coś ponad czarną figurę, coś ponad koncept i zmyślną kreację. Ile było w nim przyrodzonej wiarygodności, a ile z niej pojawiło się dopiero z czasem; nabywając ją podczas każdego dnia i każdego pokonanego o własnych siłach metra. Jak wiele utracił Ezra na rzecz Lear'a i ile tracił Lear, stawiany przed Ezrą. Niech oczy zostaną. Niech między Nim, Lear'em a resztą świata istnieje okno, do którego chociaż raz, podczas jednego szaleńczo krótkiego wieczoru, będą mogli zajrzeć gapie. I on sam. Na krótki moment. Płaszcz opadł na ramiona mężczyzny, przylegając do nich ciasno — choć nie tak ciasno, jak poliestrowa kominiarka, którą Ezra nasunął na swoją głowę, śledząc każdy swój ruch, w okrągłym lusterku zawieszonym krzywo na nierównej ścianie. Aksamitna chusta. Kapelusz. I tylko te oczy, których nie mógł ściągnąć i zapomnieć o nich, schować w garażu.


Obrazek

Podcast, na który wpadł kilka tygodni temu, wprawił go w drobne otumanienie. Zdawało mu się, że był na bieżąco ze wszystkimi informacjami, jakie krążyły o nim w internecie. Z reguły scrollował przez teorie fanów, którzy próbowali odgadnąć jego tożsamość. Zdjęcia przedstawiające osoby, którymi potencjalnie w ich założeniu mógł być, były jego porannym quilty pleasure. Jednak nic z tych wymysłów, nie ocierało się nawet o prawdę. Do czasu. Ezra nigdy nie angażował się w dyskusje i nie odpowiadał na komentarze. Jeżeli ludzie chcieli mówić — niech to robią. Niech mówią, piszą i tworzą niestworzone historie. Łechtało to jego ego, które niczym gruby kocur wyciągało się pod dłońmi bajkopisarzy. W głosie podcastera wybrzmiewała jednak pewność siebie. Nie tylko ona zwróciła uwagę Amerykanina, ale też... fakty. Udało mu się dojrzeć coś więcej i powinien zostać za to nagrodzony. Jeżeli tak bardzo zależało mu na odkryciu prawdy, dlaczego Ezra miał mu tego zabronić? Przecież specjalnie zostawiał te wszystkie drobne informacje, aby ktoś w końcu złapał trop. Ot, wydawałoby się, że to zwykła gra. Niestety Ezra nie mógł w niej wygrać. Jeżeli popełni błąd, wykona kilka nieprzemyślanych ruchów od razu stanie się przegranym. Jego przyszłość, a może i życie, zależało od tego, jakie karty rozłoży i w jakiej kolejności wyłoży je na stół. Mail brzmiał z całą pewnością sztucznie, czyli tak, jak powinien. Każde firmowe maile, jakie on sam dostawał, brzmiały w ten sposób. Chociaż może ten był nieco swobodniejszy, niż wszystkie w razie jakichkolwiek pytań, serdecznie zapraszamy do kontaktu i będziemy wdzięczni za wiadomość zwrotną, które zalegały w jego skrzynce od miesięcy. Ryk samochodu stojącego za czarnym Chevroletem oderwał mężczyznę z zamyślenia. Ezra ledwo zdążył przejechać na zielonym świetle, dociskając z całej siły pedał gazu do podłogi samochodu, zostawiając tym samym za sobą kolejkę bluzgających kierowców. Nie potrafił się skupić na prostych rzeczach. Jego palce mimowolnie uderzały o lakierowaną skórę kierownicy, wybijając jakiś bliżej nieokreślony, chaotyczny rytm. Za 200 metrów skręć w lewo. Cel podróży będzie znajdował się po prawej stronie.

— Cieszę się, że już jesteś, generalnie wszystko jest przygotowane, a jakbyś czegoś potrzebował, to wystarczy krzyknąć — manager lokalu wydawał się cały w skowronkach. Silny brytyjski akcent, do którego Ezra starał się przyzwyczaić przez ostatnie tygodnie, wybrzmiewał radośnie. Lear uśmiechnął się delikatnie, zaraz to uświadamiając sobie, że Brytyjczyk nie może tego zauważyć. Stał więc przed nim z futerałem w dłoni, spoglądając na mężczyznę w ciszy. Ezra... nie bądź creepem, nie dzisiaj.
— Jasne, super, dzięki — jasne... super, dzięki? Jego głos zabrzmiał twardo, choć wcale tego nie chciał. Stres rozciągał się po całej długości jego gardła, zaciskając je raz za razem. Ezra zaczął sobie uświadamiać, że prawdopodobnie popełnił największy błąd w swoim życiu; błąd, którego nie będzie mógł przekreślić, albo wygumować. Decyzje, które podejmował od przyjazdu do Eastbourne, były tak chaotyczne, że zaczynał przeczuwać, że to samotność popychała go do coraz to bardziej brawurowych zagrywek.
— Okay... to ja Ci nie przeszkadzam, została nam godzinka, tak żebyś wiedział.
Sceneria, w której się znajdował, była tak absurdalnie cliché, że aż idealna. Dźwięk obcasów butów Lear'a na drewnianej podłodze rozbijał się po jeszcze spokojnym lokalu, który za chwilę miał wypełnić się słuchaczami i muzyką. Szum przesuwanych krzeseł i stolików, przytłumione głosy pracowników i szemrająca nieśmiało klimatyzacja, chociaż znajome, wydawały się mężczyźnie przytłaczające. Ściągnąwszy płaszcz, który przerzucił przez oparcie swojego krzesła, powoli dopasowywał stojak z mikrofonem, ustawiając go na odpowiedniej wysokości. Kilka prób, czy aby na pewno siedząc na drewnianym hookerze, jego głos będzie mógł go sięgnąć. Raz, dwa, trzy... próba dźwięku, raz, dwa, trzy. Tak cholernie chciało mu się palić. Tak cholernie chciał teraz wyjść i wziąć kilka głębokich wdechów, napiąć każdy mięsień w ciele i uciec. Zniknąć. Tak jak robił to zawsze. Rozmyć się tym cierpkim angielskim powietrzu.

Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Wszystko zaczęło się od ”o kurwa” wypowiedzianego dwa razy. Pierwszy raz, bo zobaczył, od kogo dostał maila, a drugi, bo po przeczytaniu jego treści spadł z krzesła. Zaszumiało mu w uszach, a serce gwałtownie przyspieszyło bicie, kiedy z wyrazem najgłębszego szoku na twarzy patrzył z podłogi na ekran laptopa.
Niemożliwe.
Do tej pory był święcie - i naiwnie, jak się okazało - przekonany, że główny bohater najnowszego odcinka jego podcastu nie dowie się o swoim udziale tam jeszcze przez dłuższy czas. Death Wish nie należał do szczególnie popularnych kanałów, a Jake choć z jednej strony chciał zdobyć więcej fanów, tak z drugiej mniejsze zainteresowanie podcastem to dla niego większe pole do manewru ze wszystkimi swoimi teoriami. Ostatnia była szczególnie śmiała - w prawie 40 minutowym materiale próbował udowodnić, że muzyk Lear stoi za dwoma morderstwami kobiet w Las Vegas, ba!, rzucał poszlaki, w których się do tego przyznawał! Długie godziny spędził przegrzebując internet, byleby tylko połączyć wszystkie kropki - a gdy w końcu mu się to udało i odespał zarwane 48 godzin, całość malowała się w na tyle mrocznych barwach, że za policją w Vegas nazwał go seryjnym mordercą. Tylko że on wskazał tego mordercę palcem i był święcie przekonany, że ma rację. Właśnie dlatego prawdopodobnie nie powinien być zdziwiony, że Lear postanowił nawiązać z nim kontakt.
Najbardziej zdumiewające było to, że chciał się z nim spotkać. Twarzą w twarz. Nie wyraził zainteresowania w wymienianiu wiadomości, najwyraźniej preferował kontakt fizyczny, a Jake zamiast przemyśleć wszystkie za i przeciw, odpisał (a raczej zrobił to za niego jego “PR & Management department”, nie mógł się powstrzymać), że tak, bardzo chętnie, dobry pomysł.
Dopiero potem dotarł do niego ciężar tej decyzji i jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Spotykali się na neutralnym gruncie i w miejscu publicznym, więc właściwie dobrze dla niego, ale z drugiej strony były to warunki wybrane przez Leara. Pub po koncercie, ze wszystkimi pijanymi ludźmi wokoło, był prawdopodobnie nie bardziej bezpieczny od uliczki w ciemnym zaułku. Nie spodziewał się również, żeby muzyk ujawnił mu swoją twarz, ale co on mógł zrobić, żeby ukryć swoją? Jake bardzo chciałby, żeby to spotkanie odbyło się na równych warunkach, ale jednocześnie potrafił wymyślić sposobu, w jaki mógłby uniknąć pokazania swojego wyglądu. Był na tyle charakterystyczny ze swoją burzą loków na głowie, ciemniejszą cerą i usianą piegami cerą, że musiałby chyba założyć kombinezon ochronny, żeby pozostać incognito. Wyglądałby idiotycznie i niedorzecznie, dlatego postanowił, że pójdzie tam jako po prostu on. Czegokolwiek by nie zrobił, wiedział, że wieczór koncertu rozpocznie niebezpieczną grę w kotka i myszkę. Umknęło mu tylko prawdziwe znaczenie tych słów, bo pozwolił, żeby ekscytacja i przerażenie (dziwne połączenie uczuć, którego po raz pierwszy doświadczył podczas sprawy grupy młodocianych nożowników, a które teraz powróciło z podwójną intensywnością) przesłoniły mu zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji. Nie zdziwiłby się, gdyby właśnie to uczucie wepchnęło go prosto do grobu, jednak jeśli po drodze pokrzyżuje komuś plany, to chyba będzie warto.
Odganiając od siebie wszelkie negatywne myśli, zarzucił na siebie swoją wysłużoną już czarną skórzaną kurtkę. Uznał, że z białym tshirtem, czarnymi dżinsami i, żeby nie odstawać od motywu przewodniego, czarnymi skórzanymi butami za kostkę, prezentuje się wystarczająco przyzwoicie, żeby pokazać się na koncercie.
Nie wziął samochodu, postanowił pójść na piechotę. Niespiesznie, pozwalając by zimne powietrze Eastbourne rozwiało każdą obawę i jednocześnie pozwoliło mu na chłodno obmyślić raz jeszcze tysiące scenariuszy rozmowy, która już za niedługo miała mieć miejsce. Każda myśl kwitowana była przez obfity obłok nikotynowego dymu opuszczający jego usta. Palił papierosa głównie po to, żeby mieć czym zająć palce, ale kiedy odpalił czwartego, zorientował się, że chyba faktycznie zjadają go nerwy, więc czym prędzej zdeptał go na ziemi, kręcąc przy tym głową. Teraz było już za późno na nerwy.
Zatrzymał się parę kroków od wejścia do Moonshine Saloon z pewnym zawahaniem, żeby po chwili pospiesznie wyciągnąć z kieszeni kurtki telefon. Wysłał do Liany smsa z wiadomością, gdzie zamierza spędzić dzisiejszy wieczór, uchwycił również na zdjęciu szyld pubu i wrzucił bez żadnego komentarza do relacji instagrama Death Wisha - lepsze takie zabezpieczenie niż żadne. Nie marnując więcej czasu, przekroczył próg lokalu.
Razem z półmrokiem, który ogarnął go po wejściu do środka, do jego płuc wdarło się przerażenie, które w końcu wzięło górę nad ekscytacją. Jake zachłysnął się tym uczuciem, starając się ze wszystkich sił pozostać na powierzchni, choć strach zamienił się w jego drogach oddechowych w ciężką, lepką masę.
Potrzebował alkoholu.
Kroki najpierw skierował do baru. Nie spojrzał w stronę sceny dopóki nie siedział wygodnie na barowym stołku i nie dostał swojej whiskey z lodem. Moment spojrzenia na Leara celowo odkładał w czasie, próbując zebrać myśli w jedną sensowną całość, która będzie czymś więcej niż tylko krzykiem jego zdrowego rozsądku, że znajduje się w jednym pomieszczeniu z seryjnym mordercą.
Kiedy w końcu odwrócił się w stronę mężczyzny, zabrzmiały już pierwsze nuty koncertu, a on zdecydował się w jednej chwili uwolnić całą swoją zuchwałą naturę: utkwiwszy spojrzenie w imponującej sylwetce Leara, uniósł swoją szklankę wysoko do góry w geście toastu.
Cześć, przybyłem.
Muzyk mógł go nie zauważyć w półmroku, mógł być zbyt pochłonięty graniem, nie zmieniało to faktu, że oczy Verdone’a aż błyszczały pewnością siebie, jakby poczucie zagrożenia wydobyło z niego nowe siły.
Choć teoretycznie powinien być jeszcze bardziej zestresowany - na scenie, nawet pomimo zajęcia miejsca na drewnianym hookerze, obleczony w czerń Lear wydawał się olbrzymi. Jake zastanawiał się również, czy to jego przekonanie o swojej racji w materiale, który przygotował na temat muzyka, sprawiło, że jawił mu się on na tyle złowrogo i ponuro, że przywodził na myśl Śmierć.
Skojarzenie to zaskoczyło go na tyle, że niemal zastygł w bezruchu, wsłuchując się w płynącą melodię. Piosenki brzmiały zupełnie inaczej, kiedy odczytywał ich tekst z nowym kontekstem. Muzyka wibrowała w powietrzu, a głęboki głos Leara wibrował na skórze Jake’a, wywołując gęsią skórkę i wnikając głębiej, głębiej, przez żyły aż do samych kości, osiadając tam, by zacząć się wwiercać jeszcze dalej. Nie był pewien, czy to przyjemne uczucie, ale czuł się przytłoczony tym doznaniem i jednocześnie zahipnotyzowany widowiskiem, nawet jeśli to tylko ubrany na czarno facet, który grał na gitarze. W tym momencie Lear miał nad nim władzę całkowitą. Czar przerwało dopiero ogłoszenie zagrania ostatniego kawałka - dopiero wtedy Jake otrząsnął się ze stuporu. Zamówił nową szklankę whiskey i niepostrzeżenie ruszył w stronę zejścia ze sceny, by zająć w jego pobliżu miejsce przy ścianie. Nie klaskał po zakończeniu występu, ale ani na moment nie spuścił spojrzenia z muzyka.
- Muszę przyznać, że na niektóre piosenki patrzy się zupełnie inaczej, kiedy ma się ich nowy, dość brutalny kontekst - zagaił wystarczająco głośno, by schodzący ze sceny mężczyzna go usłyszał. Jego słowa nie powinny też budzić żadnych wątpliwości co do tego, kim był Jake. Lekki ton głosu i przyjazny uśmiech Verdone’a mógł jednak budzić pewne zdziwienie. - Wspaniały koncert - dodał po chwili, upijając łyk alkoholu ze swojej szklanki. - Poważnie, nie mogłem oderwać wzroku. Niesamowita siła przyciągania. - Wyciągnął w stronę muzyka dłoń z naczyniem, jasno oferując mu podzielenie się z nim swoim trunkiem. - Powiedziano mi, że mam dzisiaj specjalne przywileje. Wolisz usiąść przy barze? - Beztroski głos Jake’a i jego swobodne zachowanie nie wydawały się pasować do sytuacji, on jednak wydawał się być w tym szczery. W głowie miał jednak tylko jedną myśl - gra się zaczęła.
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

To czy mężczyzna pojawi się na koncercie, było dla Ezry wielką niewiadomą. Po wysłaniu wiadomości nie sprawdzał już skrzynki mailowej — zachowywał się w ten sposób tylko i wyłącznie dla własnej chorej przyjemności. Napięcie związane z oczekiwaniem i poczuciem niepewności napędzało go, czuł się jak rekin znęcony unoszącą się w wodzie krwią. Wyczuwał ją, był w stanie wyłuskać jej metaliczny smak na podniebieniu, ale nie wiedział, skąd dokładnie do niego napływa. Te odłamki czyjegoś życia, czyjejś obecności budziły w nim utajony głód, pierwotną bestię, która żerowała w ciszy wśród zbłąkanych myśli.

Oczy muzyka nie wędrowały po widowni. Nie chciał na nikim skupiać swojego wejrzenia, wiedząc, że każda z twarzy mogła być twarzą Death Wish'a. Sama świadomość, że mógł się ukrywać między sylwetkami słuchaczy, rozlewała się po układzie nerwowym Lear'a tkliwym gorącem. Całe jego „ja” oscylowało wokół niosących się w eterze dźwięków, które pochłaniały go bez reszty. Rozkoszując się atmosferą, tym praktycznie uświęconym milczeniem między zebranymi, na krótki moment mógł zapomnieć o widmie spowiedzi.

Rozgrzane palce przesunęły się po chłodnym metalu zatrzasków na futerale gitary, kiedy czarna sylwetka zamykała ją w nim ponownie. Razem z instrumentem, w zamknięcie powędrowały instynkty samozachowawcze Ezry. Ułożyły się między strunami, zapadając w głęboki sen. Dźwięk opadających zamknięć znamiennie wrył się w świadomość, jako brzmienie nowego jutra, słodkiego podniecenia bycia dla kogoś nęcącą tajemnicą.

Kogo spodziewał się zobaczyć? Jak w głowie Capehart'a wyglądał Death Wish? Na pewno nie tak, jak mężczyzna, który stał teraz przed nim. Przez mahoniową tęczówkę przebił się krótki błysk zaciekawienia — burza loków, piegi, ten radosny ton głosu... Nic nie pasowało do obrazu, który przez ostatni tydzień malowała jego spaczona wyobraźnia. Był nastawiony na faceta w średnim wieku, wytartym czubkiem głowy i tłustą, świńsko różową cerą. Mimowolnie poprawił przerzucony przez lewe ramie płaszcz, chcąc zamaskować dyskomfort, jaki odczuł. Między żebrami zatrzeszczało zardzewiałe wspomnienie. Niczym zmora z zaświatów dosięgnęła go myśl o utraconym spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Które były od kilku lat tak kruche, że jedno słowo, mogło obrócić je w perz.

Dostrzegając ruch szkła, przełamujące się w jego bezbarwności sztuczne światło rozproszone w lokalu, Lear uniósł dłoń ku górze, odmawiając skorzystania z tej jakże ujmującej propozycji. - Powiedziano Ci, że masz dzisiaj specjalne przywileje. W takim razie... - w jego głosie zawibrowało rozbawienie, a dłoń sięgnęła ku tylnej kieszeni spodni, wyciągając z niej komórkę - ... dzisiaj kończy się za dokładnie godzinę szesnaście, a co za tym idzie, kończą się... Twoje przywileje. Możemy uznać, że wtedy zaczną się moje? - Nieruchoma źrenica wbiła się w oczy mężczyzny, podkreślając pewność, która wybrzmiewała w każdym słowie, jakie ulatywało spomiędzy warg Lear'a. - I dziękuję, doceniam. Wyjątkowo starałem się dla Ciebie. - Gardłowy sarkazm załaskotał gardło, uderzając o aksamit chusty, odbijając się od niej i ponownie lądując na wilgotny język. Długie ramie muzyka jedynie krótkim ruchem wskazało na bar. Jeden gest. Nieznaczny, zakreślony w powietrzu jakby od niechcenia. Capehart chciał dać mężczyźnie złudne poczucie, że jest w stanie wpłynąć na swoje dalsze losy, że jeszcze może podejmować decyzje, które wyciągną go z tej sytuacji w jednym kawałku.

Pierwsze co zrobił przy barze to zamówienie podwójnego ginu z tonikiem — chociaż miał w głowie cały czas fakt, że przyjechał samochodem; nie uważał, aby ta noc skończyła się szybko. Alkohol zdąży wyparować, zanim zasiądzie ponownie za kierownicą. Jeżeli w ogóle będzie dzisiaj wracał swoim samochodem. Mężczyzna nachylił się subtelnie w kierunku barmana, kiedy ten z wyraźną miną skonsternowania dał mu znać, że słabo go słyszy. Szum za ich plecami nadal był żywy, a wzrost Ezry nie ułatwiał komunikacji na odległość. Szczególnie w po koncertowym ulu. Kiedy jednak jego prośba trafiła do uszu mężczyzny, skinął ku niemu subtelnie głową, opadając łagodnie na barowe krzesło, zwracając się całym sobą w kierunku Jake'a. Był jego — całkowicie, przepastnie, niejako prowadząc go za dłoń na skraj ziejącej przepaści, która pochłaniała każdą, nawet najsłabszą smugę światła.

Lear pochylił się do przodu ku mżczyźnie, powoli kierując swoje ciało wzdłuż barowego blatu. Nieśpiesznie. Karmiąc się każdym, nawet najdrobniejszym lękiem, jaki stał się częścią powietrza wokół nich. - Nie uważasz, że Death Wish to dosyć ryzykowny pseudonim? - Głos Lear'a spadł o kilka decybeli w dół, kiedy jego ramię sięgało za plecy Jake'a. Mahoniowe spojrzenie muzyka nawet na krótki moment nie ześlizgnęło się z twarzy Verdone'a. Chciał na niego patrzeć, żywić swoją głowę wizjami, które niczym piach, przesypywały się z miejsca na miejsce, targane niespokojnym wiatrem. Był tak blisko; w dwojaki sposób. Palce mężczyzny zabłądziły między plastikowymi słomkami, aby po krótkiej chwili pochwycić jedną z nich, jak gdyby nigdy nic, prostując się i ponownie rozsiadając na barowym krześle. Przypominał mu Leo. Chciał dotknąć jego włosów i poczuć ich fakturę, żeby się w tym upewnić. Zanurzyć dłoń tylko na moment... Na ułamek sekundy poczuć jak łagodnie łaskoczą spragnioną skórę. Twardy wzrok Ezry zaszedł chwilową, mleczną mgłą, łagodniejąc pod przymrużoną powieką. Byli do siebie tak cholernie podobni, a ich życia w tragiczny sposób zostały ze sobą połączone w paskudnej egzystencji Lear'a. Gdyby tylko mu na to pozwolił, na ten jeden dotyk. Mężczyzna zakleszczył czubek języka między zębami, nieśpiesznie przeciągając lewą dłonią wzdłuż swojego uda, chcąc uspokoić skołtunione emocje. Czuł się zdradzony przez pieprzony los, wystawiony na kolejną, ohydną próbę. Błąkał się niczym szaleniec między dwoma światami, klękając na skinienie swojego trawiącego duszę fatum... A i tak było to za mało. Biorąc głębszy wdech, starając się w ten sposób przepchać palące rozgoryczenie, które zakleszczyło się na jego gardle, zanurzył słomkę w trunku — jej końcówkę wsuwając pod materiał na twarzy, między mrowiącymi wargami.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
W momencie, w którym Lear zatrzymał na nim swoje spojrzenie, serce Jake’a zamarło na parę sekund. Ekscytacja i przerażenie znów na moment przytępiły jego zmysły, ale tym razem nie dał im wypłynąć na wierzch - w oczach mężczyzny niezmiennie błyszczała zuchwałość. Wiedział, że grunt to nie dać się zastraszyć, wiedział, że Lear będzie próbował się zorientować, z jakim typem osoby ma do czynienia, wpłynąć na jego emocje. Prawdopodobnie przestraszyć - w końcu strach daje kontrolę. Verdone nie był na tyle głupi, żeby w ogóle się go nie bać, za to miał silne postanowienie, żeby tego strachu nie okazywać. Odnosił wrażenie, że obecnie bał się bardziej swoich wyobrażeń na temat muzyka. To znaczy, fakty mówiły same za siebie, Lear z całą pewnością zabił dwie kobiety w Vegas, ale otoczka, jaką wokół siebie stworzył i wyobraźnia Jake’a czyniły go przerażającą istotą, demonem w masce. Musiał pamiętać, że ma do czynienia z człowiekiem, a nie uosobieniem Śmierci. To człowieka przyszedł poznać.
Zaraz jego myśli obrały nowy tor - dla Leara ich spotkanie też musi być swego rodzaju przeżyciem. On prawdopodobnie również wyobrażał sobie ich spotkanie, pewnie wyobrażał sobie nawet wygląd Jake’a. Ciekawe, czy spodziewał się właśnie kogoś takiego jak on, kogoś tak młodego. Szeroki uśmiech powoli rozciągnął usta Verdone’a, kiedy obaj mierzyli się spojrzeniami.
Na pierwsze słowa muzyka zareagował krótkim parsknięciem śmiechem.
- Dzisiaj trwa dopóki nie położysz się spać. Jeśli nie kładziesz się spać, to dzisiaj zaczyna się ze wschodem słońca. Chyba, że jest środek zimy, to wtedy się uznaje, że nowy dzień jest od czwartej nad ranem. Każdy to wie - zakończył wypowiedź konspiracyjnym półszeptem, ruszając w stronę baru, zgodnie z gestem Leara. - Proszę Cię, byłeś zbyt pochłonięty światem muzyki, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek - machnął lekceważąco ręką, zanim płynnym gestem zajął miejsce na barowym stołku. Mniej płynnym gestem postawił szklankę na blacie: zamachnął się zbyt mocno, przez co jej zawartość rozkołysała się za bardzo i już chwilę później Jake musiał zlizywać whiskey ze swoich palców.
- A co miałyby obejmować twoje przywileje? - zapytał moment później, tuż po wyciągnięciu palca wskazującego z ust, zerkając na mężczyznę akurat w momencie, w którym postanowił on sięgnąć ramieniem po coś za nim. Verdone mimowolnie zesztywniał na chwilę, zupełnie nieprzygotowany na tego rodzaju bliskość, zupełnie nieprzygotowany na to, że poczuje ciepło bijące od ciała muzyka (absurdalna myśl, przecież był człowiekiem, oczywiście, że jego ciało było ciepłe), ale już parę sekund później na jego ustach wykwitł lekki uśmiech. Prowokował go do jakiejś reakcji?
Jake’owi nie umknął moment, w którym Lear powoli przesunął dłonią wzdłuż uda. Skupił wzrok na ozdobionych pierścieniami palcach, długich palcach, i doszedł do wniosku, że ma muzyk ma bardzo ładne dłonie. Podrapał się w zamyśleniu po policzku.
- Widzisz - zaczął, sięgając do ręki mężczyzny, żeby poprawić pierścień przedstawiający czaszkę, bo się przekrzywił, jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku. Oczy Jake’a błysnęły łobuzersko. - Death Wish to nie jest do końca mój pseudonim, tylko nazwa mojego podcastu. Wymyśliłem sobie, że chodzi o mordercę, który życzy śmierci osobom, które sobie upatrzył. Tak dobieram tematy. Pasuje, prawda? - upił kolejny łyk swojej whiskey - Z racji tego, że nie podałem informacji o sobie, a ludzie, którzy wchodzą ze mną w interakcje, chcieli mnie jakoś nazywać, tak jakoś się utarło. Ot, cała historia - wzruszył ramionami, po czym niemal położył się na blacie, podpierając policzek dłonią. Rozmowa z Learem twarzą w twarz w dalszym ciągu pozostawała dla Jake’a abstrakcją i może dlatego tak łatwo było mu utrzymać rozluźnioną pozę. Przez głowę co prawda przemykały mu najróżniejsze sposoby na niepostrzeżone wymknięcie się do domu i przemierzenie pół miasta zygzakiem, gdyby Learowi przyszło do głowy go śledzić… albo sposoby na zaczajenie się gdzieś na tyłach lokalu i śledzenie Leara. Albo znalezienie sobie towarzystwa na noc i odreagowanie wszystkich emocji…? Verdone rozejrzał się krótko wokoło dochodząc do wniosku, że prawdopodobnie udałoby mu się kogoś znaleźć.
Skup się.
Na komendę swojej racjonalnej strony, spojrzenie Jake’a ponownie skupiło się na muzyku.
- Zatrzymałeś się w Eastbourne na dłużej? - zapytał od niechcenia. Zdjęcie na instagramie i pierwszy koncert wskazywałyby na to, że tak. - Jestem pierwszą osobą, która Cię rozgryzła i z którą się spotykasz? - Prawdopodobnie tak, przeszukał internet bardzo dokładnie i nie napotkał materiału podobnego do swojego, ale jeśli nie, miło byłoby wiedzieć o takiej osobie. Skontaktować się. Wymienić poglądy. - Napisałbyś o mnie w swojej piosence? - zapytał znienacka, zaciekawienie rozbłysło w ciemnych oczach. - No wiesz, po wszystkim. - Zakładając, że cała sprawa skończy się dla niego źle, że zostanie następną ofiarą Leara. Sama myśl o tym sprawiała, że czuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, ale muzyk pewnie wolał wyobrażać sobie taki scenariusz.
@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy
Uwaga. Ten post zawiera: Kinda +15.

Dłoń muzyka nie drgnęła nawet o milimetr, gdy Jake ułożył opuszki palców na jednym z jego pierścieni. Niczym lodowaty szpikulec, w jego mózg zagłębiło się zdezorientowanie, penetrując każdy milimetr miękkiej tkanki, trawiąc pewność siebie. Ani na moment nie oderwał spojrzenia od jego twarzy, przeskakując leniwie z jednej tęczówki na drugą, powstrzymując się przed zaciśnięciem palców wokół nadgarstka mężczyzny i wykręcenia jego dłoni. Nie miał pewności, czy Jake jedynie udawał, czy może taki był — szczeniackie zachowanie, stosowanie tanich zagrywek, żeby zajść mu pod skórę i wyprowadzić go z równowagi. Pytania, pytania, bezsensowne pytania. Nie podobało mu się to, tak samo bardzo, jak podobało. Dopiero gdy Verdone ponownie zanurzył usta w whisky, Lear przesunął rozszerzoną przez półmrok i rosnące, przenikliwe podniecenie źrenicę niżej. Przyglądał mu się ospale, omiatając całą jego twarz, liżąc spojrzeniem szyję, na której się zatrzymał. Wnętrze Capeharta diametralnie odbiegało od spokojnej fasady, jaką prezentował; jego jaźń zadygotała paranoicznie, kiedy przez mikro moment uległ przekonaniu, że utracił swoją bezpieczną pozycję, z której mógł kontrolować mężczyzną. Nie rozmową — Jacobem. Musiał to zmienić, musiał wrócić na swoje miejsce. Tak jak Jake musiał znać swoje. Bez poczucia hierarchii, kruchy porządek wszechświata rozpadał się na milion drobnych kawałeczków. Mężczyzna otarł palec wskazujący o środkowy, ponownie przekrzywiając pierścień, pozwalając długim żyłą zatańczyć pod bladą skórą. Rosnąca temperatura, gryzący od środka żar, uwypuklał wijące się pod skórą ciemne węże, a także budząc do życia kąśliwe żmije, dotychczas śpiące na dnie umysłu mordercy. - Rozgryzła? - Powtórzył za Verdonem z rozmysłem całkowicie pomijając jego wcześniejsze słowa. Na krótki moment zapomniał, dlaczego się tutaj spotkali. Otrzeźwienie przyszło w odpowiedniej chwili, a usta Ezry wykrzywiły się w niebezpiecznym uśmiechu, zakleszczając mocniej plastikową słomkę między wargami. Dobrze. Zabawmy się.

Bez pośpiechu, z wręcz ceremonialnym namaszczeniem pochylił się ku ciału rozmówcy. Palce lewej dłoni owinął wokół prawego nadgarstka mężczyzny, przysuwając go bliżej siebie. Stanowczym ruchem przeniósł jego dłoń na węzeł chusty na swoim karku. Dopiero po dłuższej chwili, wyswobadzając jego ciało z palącego uścisku, pozostawiając w skołowaniu sam na sam z dotykiem gładkiego atłasu pod palcami. - Zrób to. - Krótki, gardłowy rozkaz wydobył się spomiędzy delikatnie uniesionych w uśmiechu ust Leara. Każde słowo zdawało się suche i zimne, trąc skórę niczym papier ścierny. Nie obchodziło go, czy ktoś się im przyglądał, czy ktoś się im przysłuchiwał. Przecież właśnie tego chciał Jake, pełnej uwagi Leara, a on miał zamiar mu ją dać. Nawet jeżeli ten drugi nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co może to oznaczać i o co prosi. - Przecież tego pragniesz. No... Dalej. Rozwiąż ją. - Kpił z niego, nie tuszując tego, nie udając, że jest inaczej. Swoją prawą dłoń ułożył na barowym blacie, odkładając szklankę z ginem. Muzyk zagrabił całym sobą przestrzeń wokół Verdone'a, okalając go czarną, ciężką aurą, odcinając od możliwości ucieczki, podwinięcia pod siebie ogona i nawiania, jak tchórzliwy dzieciak. Było już na to zdecydowanie za późno. Chcąc uziemić myśli, Ezra zaparł dłoń na czubkach palców, przesuwając nimi po chropowatej powierzchni baru. Chropowatej i mokrej. Whisky. Korzystał, karmiąc swoje wyobrażenia, rzucając im surowe wizje, sycąc pustkę, którą nosił w sobie od zbyt długiego czasu. Bez pytania, bez wcześniejszego ostrzeżenia zbliżył prawą dłoń do twarzy Verdone'a, układając długie palce na jego żuchwie, opuszkami sunąc wzdłuż rytmicznie unoszącej się pod skórą tętnicy, wilgotnym od alkoholu kciukiem przecierając kącik jego ust. Bliskość, zapach, ciepło mężczyzny uderzały go z każdą kolejną sekundą coraz znamienniej, odcinając się niebezpiecznym błyskiem w źrenicach, zakleszczając na szczęce, która zacisnęła się mocniej. Oddychaj... Ezra, oddychaj. Ciśnienie w jego głowie nabierało dzikiego rozpędu, odzywając się głuchym pohukiwaniem w uszach, całkowicie wyciszając dźwięki otoczenia, które lawirowały między nimi nieśmiało, jakby wyczuwały, że nie ma dla nich już miejsca. Ciasnota zapachów, jaka uderzała Ezrę, nie pozwalała mu na rozeznanie, czy jeszcze dotyka rzeczywistości, czy już wykonał krok w stronę rozkosznemu obłędowi. W jaki sposób go pragnął i dlaczego? Przez ostatnie dni nie potrafił myśleć o niczym innym, a teraz, kiedy wyczekane spotkanie nastąpiło — nic nie wyglądało tak, jak sobie to zaplanował. Chociaż odczuwał rozgoryczenie, Jake ofiarował mu coś, za co był mu wdzięczny. Rozbudził go z letargu. Przywrócił do życia.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Nic podczas tego spotkania nie szło tak, jak powinno. Jake co prawda nie potrafił powiedzieć, jak dokładnie wyobrażał sobie to spotkanie, ale zdecydowanie w jego głowie było więcej rozmowy. On podpuszczał, Lear obracał kota ogonem, on pytał, Lear zbywał go półsłówkami i może, może rzucił mu jakąś wskazówkę. Świadomie lub nie.
Tylko Lear wcale nie chciał rozmawiać. Puścił płazem wszystkie wypowiedzi, jedynie wpatrywał się w niego tym samym nieruchomym, chłodnym spojrzeniem. Niemal jak ktoś martwy w środku. Niemal jak Śmierć. Zimny dreszcz po raz kolejny powędrował wzdłuż kręgosłupa Jake’a, sprawiając, że z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej nieswojo. Rosło też poczucie abstrakcji, nad którym myślał, że zapanował. Umysł Verdone’a miotał się coraz bardziej, próbując uwolnić się z pułapki, którą sam stworzył: Lear wcale nie był postacią rodem z piekieł, demonem czy mściwą duszą, przemierzającą świat z postanowieniem zemsty na żywych. Nie był też Śmiercią. Był człowiekiem, z krwi i kości, nie miał żadnych nadprzyrodzonych mocy. Miał tylko taką moc, jaką on pozwoli mu nad sobą mieć.
Dokładnie tak. Weź głęboki wdech, Jake, strach tu nie pomoże, strach będzie tylko pożywką dla Leara. Mężczyzna zmusił się do rozluźnienia uścisku na szklance, którą złapał tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Wbrew jego myślom, strach powoli pełznął w górę jego ciała, niebezpiecznie zaciskając się wokół jego płuc. Miał dziwne poczucie, że zaraz wydarzy się coś, co mu się nie spodoba; podpowiadała mu to narastająca z jakiegoś powodu furia w oczach muzyka, cień, przez który jego oczy pociemniały. Ale zaraz przyszło niespodziewanie otrzeźwienie: co takiego może się wydarzyć w klubie pełnym ludzi? Nawet jeśli bardzo chciał, tutaj nie mógł zrobić Jake’owi absolutnie nic. Prawdopodobnie nawet teraz byli bacznie obserwowani przez ludzi wokoło; na koncercie na pewno pojawiło się wielu fanów Leara.
Był bezpieczny. Tak długo, jak znajdował się przy barze, był bezpieczny. Problem pojawi się dopiero po wyjściu z baru. Ale tym będzie się martwił dopiero później.
Wyluzuj.
- Okej, połączyła wątki. Bez Twojej pomocy na pewno by mi się to - urwał, bo Lear nagle zaczął się zbliżać do niego, zagarniać resztki dystansu, które sprawiały, że Jake czuł się bezpiecznie, by chwilę później zniszczyć je zupełnie, łapiąc go za dłoń i zmuszając do kontaktu. Verdone cały zesztywniał, a w jego szeroko otwartych oczach pojawił się szok, zmieszanie i strach, walczące z poczuciem całkowitego przytłoczenia, bowiem muzyk znajdował się teraz tak blisko niego, że niemal czuł ciepło jego oddechu przez chustę. Którą on tak zachęcał go do ściągnięcia.
Mózg Jake’a przestał funkcjonować przez dłuższą chwilę. Nie był w stanie sformułować żadnego sensownego zdania i przez moment jedynie otwierał i zamykał usta, niczym rybka w akwarium. Dopiero po kilkudziesięciu długich sekundach w umyśle mężczyzny pojawiły się dwa jasne pytanie: czy to pułapka? Czy to test? Verdone zmarszczył brwi, po czym umieścił swoją lewą rękę z drugiej strony węzła chusty Leara. Zostawił jednak chustę w spokoju, za to wsunął palce pod nią i objął jego twarz dłońmi, zupełnie jak gdyby obejmował twarz kochanka. Pod opuszkami poczuł miękki materiał - najwyraźniej chusta to nie wszystko, co muzyk robi, żeby ukryć swoją tożsamość. Nie pozostawia miejsca na błędy. Czy to… kominiarka?
Usta Jake’a powoli rozciągnęły się w uśmiechu.
- Sprytnie - wymruczał na granicy słyszalności. Palce Jake’a nie poprzestały jednak na obejmowaniu szczęki muzyka, powędrowały dalej, do ust mężczyzny, które kciuki Verdone’a delikatnie obrysowały. Jako rozproszenie, kiedy palec wskazujący na moment wsunął się pod kominiarkę. Brak zarostu.
Ułożył dłonie na blacie akurat wtedy, kiedy Lear chwycił go za gardło. Znieruchomiał, gotowy natychmiast rzucić się do ucieczki, ale jego ciało przestało go słuchać. W głowie znów zakołatała mu myśl, że tutaj nic nie może mu się stać. Skóra za to stała się wyjątkowo wrażliwa. Nie mógł inaczej wyjaśnić faktu, dlaczego nagle tak wyraźnie odczuł kontrast pomiędzy ciepłem palców mężczyzny, a chłodem pierścieni, które nosił. Dlaczego zadrżał, kiedy Lear ledwie musnął tętnicę. Z pewnością poczuł, z jaką prędkością pompowała krew. Oczy Jake’a znów zrobiły się okrągłe, ale nie tylko strach był w nich widoczny. Strach nie rozszerzał źrenic w ten sposób.
Rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale przez dłuższy moment nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Zawsze tak szybko przechodzisz do rzeczy? - zapytał w końcu, przerywając dłużącą się ciszę. Nie sprecyzował, o co mu chodziło. Poprawił się nerwowo na krześle, bo zrobiło mu się nagle niewygodnie, ale jednocześnie jego myśli krążyły wokół dwóch kobiet, uduszonych, które muzyk zakopał na pustyni.
Jake, ogarnij się.
@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Gardło mężczyzny zacisnęło się spazmatycznie, a źrenice niczym żarłoczna supernowa, wchłonęły w siebie mahoniowe tęczówki. Miarowe buczenie w uszach przeobraziło się w pulsujące dudnienie krwi przeciskanej brutalnie przez każdą, nawet najdrobniejszą żyłkę w ciele. Szczęka Ezry zacisnęła się w krótkim impulsie, którego nie był w stanie upilnować. Kontrolowanie umysłu zdawało mu się, że opanował do perfekcji. Jednak ciało rządziło się własnymi zasadami, łamiąc się pod dotykiem Jake'a. Jego ciekawość, rozdmuchana pewność siebie, były na swój sposób ujmujące, przez co Lear opuścił nieznacznie gardę, za co zapewne przyjdzie mu sowicie zapłacić. Krótki, basowy, niemal zwierzęcy pomruk zadowolenia przedarł się przez przepastną gardziel mężczyzny, w momencie, w którym kciuki Verdone'a przesuwały się po linii ust. Wiedział, że Jake to usłyszy, wiedział, że poczuje każdy kurcz mięśni, pod swoimi palcami, kiedy jeden z nich wsunął się zuchwale pod materiał kominiarki. Proponując mu ściągnięcie chusty, był przygotowany na to, że tego dokona. Na swój sposób nawet tego chciał — przecież nie bez powodu nosił tę cholerną kominiarkę. Nie przeszkodził Verdonowi, trwając nieruchomo w posągowym bezruchu, wykręcając jedynie kącik ust niebezpiecznie do góry. Specjalne przywileje.

Kiedy dłonie Jacob wycofywały się spod chusty, Ezra odniósł wrażenie, że kątem oka wyłapał jeden subtelny detal. Czujne oko łowcy złapało słabą smugę blizny na prawej dłoni mężczyzny, blizny, która odcinała się łagodnie swoją bladością na oliwkowej skórze.

To prawda, że Lear karmił się lękiem rozmówcy. Ucztował, rozkoszując się widokiem rozedrganych w niepewności warg, w połowie urwanym zdaniu i pulsującej pod palcami tętnicy. W reakcjach zaskoczonego ciała i umysłu Verdone'a przebijała się pewna pierwotna sensualność, której Ezra chciał się przyglądać. Chciał śledzić, jak ewoluuje, jak przeradza się w coś nowego, kreując pragnienia, wybudzając coraz śmielsze fantazje. Fantazje, które wrócą do Jacob'a po ich spotkaniu, nie tylko dzisiejszej nocy, ale za każdym razem, kiedy ten zostanie sam na sam z własnymi myślami. Ezra chciał żyć nie tylko we własnej głowie; dążył do tego, aby swoje życie i wszystko to, czego dokonał, mógł określić mianem ostatniego łyku wody, za którym tęsknie wspomina spękane gardło. Pozwalał lubieżnemu ciepłu rozlać się pod skórą, łapczywie spijając z mijających chwil każdy nerwowy haust powietrza, łapany przez Verdone'a. Niczym pies gończy trzymający wciąż żywy łup w swoim pysku, naprzemiennie szamoczącego się i znieruchomiałego z przerażenia zająca, Ezra pochłaniał emocje. Każde uderzenie szerokiej żyły o skórę palców, napełniało duszę Capehart'a nową energią. Bawił go i satysfakcjonował strach mężczyzny; musiał przyznać, że w pewien sposób posiadał w sobie dozę podziwu względem jego głupoty i odwagi, które popchnęły go do pojawienia się na spotkaniu. Zabiłeś. Nagle przebudziło się w nim przyjemne, łaskoczące uczucie w klatce piersiowej, do złudzenia przypominające dziecięcą ekscytację lub stan zauroczenia. Zabiłeś je, a on o tym wie.

Łagodnym ruchem przesunął blade palce przez włosy mężczyzny, muskając czarne loki tuż nad uchem. Tylko tego potrzebował. Paraliż. Ten jeden moment. Ścięgna biegnące wzdłuż dłoni zadrgały. Ten jeden dotyk. Tak długo wyczekiwany. Utęskniony. Rozmywający się teraz w rozedrganym z podniecenia, paskudnym, śmierdzącym powietrzu pubu. Eterze przesiąkniętym przekleństwami, alkoholem i ludzkim ziajaniem. Karcąc się w myślach, zamknął pośpiesznie dłoń w ciasną pięść, pozwalając kościom paliczków zachrzęścić. Na jego klatce piersiowej spoczął paskudny ciężar. Intuicyjnie przesunął językiem wzdłuż zębów, próbując ściągnąć z nich metaliczny posmak poczucia winy.

Głowa Leara nieznacznie przechyliła się w lewą stronę, podczas uważnego wsłuchiwania się w każde słowo, jakie wypowiadał Jake. - Zależnie od predyspozycji partnera. Przy czym, Ty masz przecież specjalne przywileje, a słońce jeszcze nie wzeszło. - Odniósł się płynnie do tego, co Verdone powiedział na samym początku spotkania; bo chociaż nie odpowiadał mu od razu na zadane pytania, słuchał nader uważnie, zapamiętywał każdy dźwięk wydany przez Jacob'a. Chciał, aby mężczyzna miał dotkliwą świadomość, że wszystkie wyrazy, jakie postanowi wypowiedzieć, pozostaną w umyśle muzyka na zawsze. Dopiero kiedy ostatnie słowo odbiło się od jego języka, Capehart złapał się na tym, że skonkretyzował płeć. Było już jednak za późno, żeby je złapać i na powrót uwięzić w ustach. Jakie miało to znaczenie? Był przecież pewien, że Verdone robiąc staranny research, natknął się na plotkarskie artykuły i donosy fanów o tym, z kim był widywany Lear i gdzie. Nigdy nie sypiał z fanami, było to zbyt niebezpieczne. Jednak z racji na charakterystyczność persony, jaką wykreował, swoistego rodzaju rozpoznawalność, nie mógł ot, tak rozpłynąć się w tłumie undergroundowych klubów, kiedy pojawiał się w nich jako Lear. Nawet jeżeli gdzieś umknął Jacobowi ów wątek, dlaczego miałoby go to interesować? Dlaczego więc jego umysł odniósł wrażenie, że jest to informacja, którą powinien się z nim podzielić i ją z siebie wypluł? Przecież zabijał tylko kobiety. Cholera... W jego głowie zapadła cisza. Jake nadal błądził we mgle, nie mógł mu nic udowodnić, więc jakim cudem miałby niby zagłębiać się w to, dlaczego Lear zabił akurat te dwie kobiety.Zbierał poszarpane fakty strzępki informacji, ale nie znał go. Mógł mieć też po ludzku gdzieś motyw zbrodni. Era chciał w to wierzyć, choć nie potrafił, przypominając sobie zaangażowanie bijące z podcastów. Przesłuchał je starannie. Wszystkie. Co do jednego. Pomimo galopującego rozkładowi w przypadku ostatniej ofiary, a całkowitemu pierwszej, policja w Las Vegas pytana przez media o smaczki w materii nowej sprawy, odpowiadała zawsze to samo, że jedyne czego są pewni to, tego, że nie mają do czynienia z morderstwami na tle seksualnym, więc... czy to dobrze? Czy dobrze jest mieć do czynienia z mordercą, który zabija dla przyjemności z samego zabijania? Wycofał powoli dłoń, nie mając jednak zamiaru tracić kontakt z ciałem Verdone'a. Nie mógł mu tego odebrać. - Nie podjąłem jeszcze decyzji, szczerze mówiąc. Obiecałem sobie, że zostanę tutaj tak długo, aż nie stworzę czegoś nowego. To żmudny proces; znaleźć odpowiedni temat, brzmienie, to coś. - Wtrącił niby od niechcenia, ujmując delikatnie prawą dłoń Death Wish'a, układając ją wierzchnią stroną na swojej własnej. Palcem wskazującym lewej dłoni powodził wzdłuż wypukłej szramy, obrysowując ją w skupieniu. - To trochę tak, jak z Twoim poszukiwaniem nowych tematów. To coś musi Cię pochłonąć na tyle mocno, żebyś zapominał o jedzeniu, o tym, że potrzebujesz snu, że istnieje świat poza Twoją własną głową, abyś mógł cokolwiek stworzyć. Musisz na chwilę zapomnieć, że jesteś człowiekiem. Muzyka tego właśnie wymaga. - Głos mężczyzny był ujmująco łagodny, swobodny, jakby nie zdawał sobie sprawy z ukrytych kontekstów, jakie podsuwał mu przez cały czas Jake. - Legion czy jakiś wypadek? - Będzie wiedział, że to TY słuchałeś jego podcastów... Że to TY go tutaj zaprosiłeś, a nie pr'owcy. - Dodatkowo... - Krótki śmiech, połączony z głębokim westchnięciem, wyślizgnął się spod chusty, kiedy wzrok Ezry przeniósł się ponownie na oczy rozmówcy, oddając mu pełną uwagę. - Cowboy from Hell? - Lear nadal nie dawał mu żadnej jednoznacznej informacji. Lawirował, wymijał, żonglował słowami z wprawą wieloletniego kłamcy i łgarza; tym również się bawił, chociaż przeczuwał, że ta zabawa odwróci się przeciwko niemu w zawrotnym tempie.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
To miała być krótka inspekcja tego, co Lear ukrywa pod chustą, bardzo sprytne zobaczenie bez patrzenia, podejście do jego prowokacji na własnych warunkach. Krótkie zatriumfowanie, bo przecież był taki przebiegły. Nie spodziewał się, że oberwie rykosztem swoich działań i to rykoszetem w taki sposób. Wszystko, co muzyk musiał zrobić, to wydać z siebie ten niski dźwięk. Ten gardłowy pomruk. Niemal zwierzęcy odgłos, którego źródłem słyszalnie była przyjemność.
Bo dotknął jego ust. Źródłem przyjemności Leara był fakt, że on dotknął jego ust.
Ta myśl i niejasne spostrzeżenie, że wibracje, jakie uleciały z gardła mężczyzny, w jakiś sposób przeniknęły go do kości, sprawiły, że bardzo ciężko przełknął ślinę. Tak prymitywnej reakcji jeszcze u nikogo nie wywołał, a jakby nie było, wyciągał z ludzi różne dźwięki. I choć twarz Jake’a w jakiś sposób uległa zamrożeniu, reszta ciała postawiła na zdecydowaną reakcję i Verdone poczuł, jak gorąco omiata mu twarz. Cieszył się, że ciemniejsza karnacja jego skóry nie pozwala, żeby zrobił się teraz czerwony jak pomidor, bo czuł, że wyglądałby teraz jak jego bardzo dorodny owoc. Jedyne, co muzyk mógłby ewentualnie wyczuć to wzrost temperatury ciała Jake’a, ale w pełnym ludzi klubie i w towarzystwie alkoholu wcale nie było o to trudno.
Coś mu podpowiadało, że Lear i tak się domyśli.
Skup się. Masz do czynienia z wysokim mężczyzną o brązowych oczach. Brak zarostu. Szczupła twarz, mocno zarysowana linia żuchwy. Atletyczna budowa. Dłonie o szczupłych, długich palcach. Jesteś w stanie wyłowić kogoś takiego z tłumu. Ale czy po drodze nie wpadnie w paranoję - tego nie był taki pewny. Jednak już coś wiedział, pojedyncze cechy do odhaczenia to coś znacznie więcej niż “facet z chustą na twarzy”. Być może, być może, wypatrzy go wśród innych ludzi i jeśli będzie mu dopisywało wyjątkowe szczęście, dostrzeże go, zanim on zauważy jego.
Skurcz mięśni na twarzy mężczyzny i fakt, że jeden kącik jego ust uniósł się ku górze to ostatnie, co Jake zdążył poczuć, zanim oderwał dłonie od jego ciała. Już w tamtym momencie odczuł, że muzyk przejął kontrolę nad sytuacja, że, jakkolwiek Verdonowi by się to nie podobało, trzymał go w garści. Właściwie nawet bardzo dosłownie.
Odzyskanie możliwości trzeźwego myślenia w takich warunkach wydawało się niemożliwe. Jake wiedział, że Lear robił to celowo, strach dawał mu potężną kontrolę, karmił jego ego. Nie potrafił się otrząsnąć, mężczyzna zbyt umiejętnie grał na jego emocjach. Zmuszał do reakcji, a potem patrzył jak się miota.
Nie potrafił się odgrodzić od tych reakcji, nie kiedy wszystkie opierały się o fizyczny kontakt. Dotyk muzyka palił. Płomienie leniwie rozlewały się w miejscach, gdzie palce mężczyzny sunęły po jego gardle, szczęce i nieco wyżej, kąciku ust, pomimo faktu, że całe ciało Jake’a zastygło, zmrożone ze strachu.
Najgorsze było to, że dotyk nie był jednoznaczną groźbą. To Jake mógłby sobie wytłumaczyć, to by zrozumiał. Ból oznaczałby ostrzeżenie. Tylko że Verdone’a nic nie bolało. Kontakt fizyczny, na jaki zdecydował się Lear, był raczej niespieszną pieszczotą, ciekawską wędrówką palców, która wpływała na niego gorzej niż gdyby muzyk miał mu opowiadać, w jaki sposób zamierzał go zabić. Koniuszek języka bezwiednie podążył do miejsca, w którym palce muzyka zostawiły mokry ślad, ale kiedy zorientował się, co zrobił, zacisnął usta w cienką linię. Jake odnosił wrażenie, że z każdą chwilą jest coraz bardziej przytłoczony obecnością mężczyzny: Lear zagarniał dla siebie przestrzeń wokół niego, nie przerywał dotyku ani na moment, wypełnił umysł swoim obrazem, nawet zapach jego perfum był jedynym, który czuł.
Za dużo.
Serce waliło mu w piersi tak mocno, że Jake był niemal pewny, że dudnienie jest słyszalne dla wszystkich wokoło. Z rosnącym poczuciem frustracji, ale też zmieszania obserwował, jak muzyk obdarza go kolejną pieszczotą i łagodnym ruchem przesunął dłonią po włosach tuż nad uchem. Verdone pospiesznie odepchnął od siebie natrętną myśl, że gdyby mężczyzna wplótł palce we włosy u nasady czaszki, z gardła podcastera niechybnie wymknąłby się pomruk porównywalny do tego, który usłyszał wcześniej od niego. Prawie na to czekał.
Za dużo.
Kiedy Lear w końcu oderwał rękę od jego ciała, Jake momentalnie wyprostował się niczym struna. Rozbiegane, choć nieco nieprzytomne spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że targały nim silne emocje. Musiał się otrząsnąć. Musiał się wyrwać spod czaru, spod władzy, jaką zyskał nad nim muzyk. Czuł się jak ranne, przyparte do muru zwierzę. I jak ranne, przyparte do muru zwierzę zareagował agresją na pierwszy wykonany w jego stronę gest, czy też w tym wypadku słowa.
- To trzeba jeszcze być w stanie podołać zadaniu do tego wschodu - wyburczał hardo, a oczy odzyskały ten sam buńczuczny wyraz, z którym obserwował go z widowni. Uwadze Jake’a umknął natomiast fakt, że z dwóch potencjalnych znaczeń wybrał ten z seksualnym podtekstem. To nieważne, bo dzięki pokazaniu pazurów poczuł się, jakby złapał haust świeżego powietrza, a jego myśli ponownie nabrały ostrości. Nie mógł kolejny raz dać się zbić z pantałyku, musiał pozostać maksymalnie skupiony. Szczególnie, że…
… dokładny sens słów Leara dotarł do niego z opóźnieniem, ale za to uderzył z siłą nadjeżdżającego pociągu. Czy on właśnie sprecyzował swoje preferencje odnośnie płci? Nozdrza Verdone’a rozszerzyły się, zupełnie jak gdyby zwęszył nowy trop. I w istocie tak było - muzyk zaczął mówić. Odkrycie to zmieniło całą postawę Jake’a: znów się rozluźnił, mowa ciała wskazywała na przyjazność, otwartość, ale spojrzenie pozostało czujne i skupione. Był gotowy na wchłonięcie każdej informacji, która celowo lub nie opuści usta Leara.
Tym razem nie pozwolił, żeby dotyk muzyka go rozproszył. Choć wyraźnie spiął mięśnie całej ręki, kiedy mężczyzna chwycił jego dłoń, nie podjął żadnej próby, żeby przerwać fizyczny kontakt. Pozwoli mu na tyle, jeśli miało to oznaczać, że nie przestanie mówić. I nie przestał: Lear powoli zaczął odpowiadać na pytania, które Verdone zadał wcześniej i które zdążył już spisać na straty. Najwyraźniej nie zostały jednak zapomniane, tylko muzyk chciał mu pokazać, kto w tej rozmowie dominuje. Mógł się na to chwilowo zgodzić. Dla dobra sprawy.
Jake siedział nienaturalnie cicho, z uwagą zapamiętując każde słowo i powoli przetwarzając otrzymane informacje. Jeśli Lear faktycznie preferował partnerów ponad partnerki (niejasno pamiętał, że trafił na taką informację na jakimś forum: była podana przez fanów, więc trudno było zweryfikować jej prawdziwość, ale może powinien przyjrzeć się temu wątkowi ponownie), potwierdzałoby to słowa policji, że morderstwa nie miały tła seksualnego, a z racji tego, że ciała nie były celowo okaleczane, motyw nienawiści względem przeciwnej płci raczej mógł wykluczyć. Czy coś go łączyło z zabitymi prostytutkami? Jeśli nie korzystał z ich usług i nie żywił wobec nich nienawiści, jaki sens miało ich zabicie? Czy łączył ich motyw, o którym policja nie wspomniała, czy może… czy może zabicie ich nie miało żadnego konkretnego celu.
Legion nie potrzebował celu.
Nagle blizna, którą muzyk obrysowywał opuszkiem, zaswędziała go tak mocno, że aż zgiął palce, prawie chwytając dłoń muzyka. Nie wyciągaj pochopnych wniosków, zbierz informacje, analizę przeprowadzisz później.
Skupił się więc na dalszej wypowiedzi mężczyzny, łowiąc każdy detal, mogący mu pomóc w dotarciu do jednoznacznych dowodów.
”Musisz na chwilę zapomnieć, że jesteś człowiekiem.” Na te słowa czoło Jake’a na moment przecięła niewielka zmarszczka. Czy zapominał, że jest człowiekiem, kiedy zabijał te kobiety? Czy zapominał jako Lear?
- Learem jesteś czy Learem się stajesz? - zapytał, podążając za swoimi myślami, pomijając na razie zadane przez niego pytania na rzecz poukładania sobie informacji w głowie. Dwoma palcami wolnej ręki potarł usta w zamyśleniu i zamilkł na kilka długich sekund.
- Słuchałem Pantery, kiedy składałem materiał i nie wmówisz mi, że nie pasuje - odparł luźnym tonem chwilę później, znacząco omiatając sylwetkę muzyka wzrokiem, bo jakby… wyglądał jak kowboj, tylko taki z piekieł. Porównanie to wryło mu się w umysł zbyt mocno, żeby potem nie nazwać tak odcinka podcastu. - Chyba, że masz jakieś inne propozycje tego, jak chciałbyś być określany - zamieniam się w słuch - uprzejmy uśmiech wykwitł na ustach Jake’a, z którego pewność siebie znowu zdawała się emanować.
- Legion - przyznał, kierując spojrzenie na bliznę szpecącą wnętrze jego dłoni. - Nie polecam zasłaniać się od ciosu nożem ręką, paskudztwo goi się brzydko i długo - zaśmiał się lekko, ale spojrzenie miał zamglone, jakby myślami nagle znalazł się gdzieś indziej. - Mam od nich jeszcze jedną, znacznie większą, ale pokazanie jej wymagałoby ode mnie ściągnięcie koszulki, a na to chyba zbyt wcześnie. - Rozparł się swobodnie na krześle, opierając kostkę jednej nogi o kolano drugiej, znów kierując wzrok na mężczyznę przed nim. - Wiesz… - zaczął powoli - czego nie powiedziałem w podcaście o Legionie - który również przesłuchałeś, dziękuję bardzo - to fakt, że ich pierwsze zabójstwo, tego nieszczęsnego dozorcy, nieznacznie różniło się od pozostałych. Tylko to jedno miało cztery ciosy, pozostałe miały ich więcej. Dozorca był pierwszy, był inicjacją, od niego zaczęła się reszta. Frank przyznał, że tego nie planowali. - Jake nie spuszczał spojrzenia z oczu Leara nawet na sekundę, żeby muzyk na pewno zrozumiał, do czego pił Verdone. Nina i Amy zostały zabite tak samo. Choć Nina znacznie wcześniej, Jake zastanawiał się, czy ona na pewno była pierwsza. Czy ona wszystko zapoczątkowała. Czy Lear był bardziej podobny do Legionu niż Jake wcześniej sądził. - Czy Nina była pierwsza? - zapytał w końcu wprost. Wiedział, że muzyk może mu na to pytanie zwyczajnie nie odpowiedzieć, ale cokolwiek by powiedział, może nakieruje go na motyw zbrodni. Może.
@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy
Uwaga. Ten post zawiera: +15.

Ezra miał problem, żeby oderwać od Jake'a oczy. Przyglądał mu się z grzeszną przyjemnością, będąc żarłocznie ciekaw tego, jak mężczyzna zachowywałby się przy w mniej krępujących warunkach... w bardziej sprzyjającym miejscu. Z jednej strony Lear chciał się go pozbyć, wykręcić jak opitego krwią kleszcza ze swojego życia, z drugiej spalała go ta cholerna ciekawość, którą chciał zadowolić. Czy właśnie nie taki obrał cel, zostawiając po sobie welon wskazówek? Czy właśnie nie kogoś takiego szukał? Czy przez te wszystkie lata trawiony emocjonalną tułaczką przez jałowe i puste spojrzenia, wędrówką za odpowiednim kandydatem do nienawidzenia i uwielbiania jednocześnie, miał skończyć... na jakiejś angielskiej pipidówie? Kiedy wylatywał z Las Vegas, nie zakładał, że spędzi w Eastbourne więcej czasu, niż faktycznie było to wymagane. Przez wymagane na tamtym etapie rozumiał wiele, ale nie spodziewał się, że w znaczenie tego słowa zostanie wkomponowany Death Wish. Ten jednak rozgościł się, zagarniając uwagę Leara w sposób absolutny. Był jak drobne zwierze, które prosiło się o pieszczenie, które same wchodziło pod dłoń, chociaż zanim tego dokonało, miotało się w wahaniu. Zdziczałe, ale ciepłe, wciąż wrażliwe, nęcące ciało i miękkie futro. Capehart chciał rozmawiać, chciał przypomnieć sobie każdy szczegół morderstw, których dokonał i tych, które miał w głowie... ale nie potrafił. Zmamiony umysł nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego, co już zdarzyło się w jego życiu, mając przed sobą coś tak rozkosznie nieznanego. Spoglądając na Verdone'a, Capehart czuł piekielny żar, a kiedy wykonywał zwrot do swojego wnętrza, spotykał się z rozgoryczeniem i ziejącą, czyśćcową pustką, która połykała go kawałek po kawałku. Nie przyzwyczajony do odczuwania tak skrajnych emocji, które rozgrywały się w nim w tym samym czasie, przestawał kontrolować pewne odruchy. Stawał się... sobą, a nie postacią, w której tak bardzo chciał się zamknąć. Ezra spodziewał się, że podcaster będzie utrudniał mu dalszą grę, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że ten całkiem nieświadomie zacznie koncertować w tak umiejętny sposób na tej najdelikatniejszej i najwrażliwszej strunie, jaka biegła przez całą świadomość muzyka, owijając się w najwrażliwszych punktach jego istnienia. Koniec końców Jacob miał przed sobą zranione, nadal żywe dziecko, które nie potrafiło się pogodzić z gwałtowną utratą przyjaciela; nastolatka, który był przerzucany z kąta w kąt niczym tania, chińska zabawka, nie mogąc odnaleźć swojego miejsca; oraz mężczyznę, który przez lata nie potrafił powiedzieć, czy jeszcze należy do świata żywych. Czy wciąż odczuwa coś poza fatalnie demonicznymi drgawkami żądzy, która wykraczała poza ludzkie zdolności poznawcze. Jake miał przed sobą człowieka, złożonego głównie z cierpienia i porywczości, nie potwora. Człowieka, który sam nazywał się Bogiem. Zranionym, zapomnianym Bogiem.

Jego usta... Perfumy na rozgrzanej skórze Jake'a nabierały z każdą chwilą coraz nowszych nut zapachowych, nowych niuansów, za którymi Ezra węszył niczym pies. Silny, krwawy ton, jaki nadawał jego własny zapach, wplatał się w cytrusową kompozycję, jaka otaczała lekką mgłą ciało Verdone'a, unosząc się milimetr nad jego skórą; nie dotykając jej, ale nadal będąc jej częścią. Chciał w nią wejść, w tę zapachową chmurę, przedrzeć się bliżej do epicentrum przytłaczającego ciepła. Do ust mężczyzny zaczęła nabiegać ślina, którą starał się łagodnie przełykać, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Nie wytrzymasz już długo, Ezra. Kończ to. Był spragniony, obolały walką i ciągłym kontrolowaniem nawet najdrobniejszego impulsu, budzącego się w ciele i odmętach umysłu.

Nie chciał dać się wciągnąć w tę głupią zabawę z przerzucaniem się kto, jak i gdzie. Bezsprzecznie w tym miejscu królował muzyk. Wiedział, że jeszcze niejednokrotnie dzisiejszej nocy usłyszy odszczekiwanie się Verdon'a. On jednak nie wiedział, że na Leara, działało to w odwrotny sposób. Każda kąśliwa odpowiedź wgryzała się w synapsy Ezry, szarpiąc za nie rozkosznie. Zadaniu... Krótki, niski, śmiech wydobył się z ust Ezry, unosząc subtelnie jego klatkę piersiową. - Rozumiem, że masz wątpliwości czy dasz radę. Spokojnie, jestem wyrozumiały. - W jego głosie nie było nonszalancji, na próżno było doszukiwać się kpiny. W tej kwestii Ezra był śmiertelnie poważny i prawdziwy. Był wyrozumiały tak samo, jak i cierpliwy. Pozwolił mężczyźnie na ten syk, bo wiedział, że prawdopodobnie tylko w taki sposób potrafi regulować napięcie, jakiego jeszcze nie jest zdolny zaakceptować i zrozumieć. Sterować energią, z jaką nigdy wcześniej nie miał do czynienia.

Wyczuwając skurcz dłoni Verdone'a, palce Capehart'a poddały się temu dziwnemu bodźcowi, kopiując go niemalże. Dłoń muzyka, która spoczywała pod ręką Jake'a, niczym lustro jego palców, zadrgała subtelnie. W pierwszej chwili nie rozumiał dlaczego. Nie rozumiał, dlaczego zareagował w ten niecodzienny dla siebie sposób. Jakby ciało obawiało się, że mogło zrobić coś, co nie byłoby przyjemne dla rozmówcy. - Lear jest i był. - Był, Leo był. Głos Ezry opadł o kilka decybeli, ścieląc się w wilgotnym gardle, nabierając cieplejszej barwy. Jego świadomość osunęła się subtelnie we wspomnienia, grzęznąć w nich. - Sam pseudonim jest akronimem, którym nie mogę być w pełni, bo moje życie jest ujęte w nim jedynie szczątkowo. Opowiem Ci historię z mojego życia w takim razie. Zaspokoimy nieco Twoją... - Krótka przerwa wykonana przez Leara odcięła się w dziwnie rezonujący i lubieżny sposób; na jego usta napierało słowo pożądliwość, ale pozwolił jedynie mahoniowym tęczówką odbić obraz tego wyrażenia, smak dźwięku pozostawiając na lekko rozchylonych wargach. -... ciekawość. Wyklarujemy Twoje myśli, tak jak obiecałem. Dawno temu, nawet bardzo dawno, bo 25, może 26 lat temu, kiedy byłem dzieciakiem, razem z przyjaciółmi zawarliśmy pakt; bandycki pakt. I tak przez parę lat bawiliśmy się w niedoścignionych rewolwerowców, szajkę bandytów napadającą na banki, dyliżanse i kasyna. Jeden z Nas zawsze był szeryfem, a reszta, jak można się domyślić, bandytami. Oczywiście dobro zawsze górowało nad złem. Chociaż wychowałem się, codziennie patrząc na neonowych kowbojów w Las Vegas i lubię westerny, to Lear nie jest i nigdy nie był ich częścią. Można uznać go bardziej za ukłon w stronę przeszłości. Oddanie hołdu beztroskim, dziecięcym zabawom. Więc, jaki sens miałby się kryć w niszczeniu tak łagodnych wspomnień, czymś tak okrutnym, jak morderstwa? Jaki byłby sens w ukrywaniu się pod personą z dziecięcych marzeń, aby zabijać lub, żeby załagodzić poczucie winy... -  Cisza. Ciężka pauza. Blisko. Lear w ostatniej chwili zacisnął zęby na czubku języka w bolesny sposób.
Żeby załagodzić poczucie winy Ezry, to chciałeś kretynie powiedzieć.
- Bardzo ładnie. Prawie zdradziłem Ci moje imię. - W jego głosie nagle pojawiło się świeże powietrze; miejsce na otrzeźwienie, swobodny wydech świadomości, że udało mu się powstrzymać. Lear był po to, aby załagodzić ból i tęsknotę. Był jedyną możliwością na zaspokojenie wewnętrznych potrzeb. Nie był tylko kreacją, za która Ezra ukrywał swoją tożsamość. Lear przybliżał go do Leo. Dzięki Learowi, Leo by nadal żywy. Uwięziony, trzymany jak zakładnik — ale żywy. Gdyby nie śmierć, bandyta z dzieciństwa nigdy nie siedziałby przed Verdonem. Gdyby nie te katastrofalne przeżycia; nigdy by się nie spotkali. Jake nigdy nie wyczułby, że dłoń Ezry mimowolnie zadrgała. Ponownie.

- Chyba? - Uniósł powoli jedną brew ku górze, odzyskując kontakt ze stabilną świadomością, za którą tak rozpaczliwie zaczynał tęsknić. -Chyba to początek dialogu, chyba nie jest zaprzeczeniem. Zawieszenie. Punkt wyjścia. - Wycofał się na moment, ale w odróżnieniu od Jake'a, Lear obkręcił się na swoim krześle na moment, wyławiając z kieszeni płaszcza, przewieszonego przez oparcie krzesła, białe pudełeczko z airpodsami.

- Ależ proszę bardzo. Masz przyjemny głos, więc wypełniłeś nim kilka moich bezsennych nocy. - Wtrącił się niedbale, zanim dotarły do niego kolejne słowa Verdone'a. Pytanie, na pozór ciężkie i przytłaczające, Learowi zdało się słodkim i pieszczotliwym. Czy Nina była pierwsza? Zdążył jedynie poczuć, że kąciki ust zaczynają mu drgać mimowolnie. Unoszone w perfidnym uśmiechu przepełnionym dziwną satysfakcją. Dziwił się Verdonowi, że z taką łatwością wypowiedział jej imię. Nie zdziwił go za to fakt, że go użył. Mdliło go od tych tanich zagrywek; nagle prostytutki, które nikogo nie interesowały za życia, stawały się ponownie ludźmi. Wcześniej odczłowieczone, zapomniane — po śmierci, oh, jak tragicznej, znowu miały imiona i nazwiska. Nagle odzyskiwały rodziny, które je porzuciły. Nikt ich nawet nie szukał przez ostatnie lata. Gdyby nie Ezra i Lear, gdyby nie ON, dalej żyłyby w swoim robaczywym znoju. Wrażenie zimnego oddechu omiotło kark mężczyzny i gdyby wierzył w duchy, przysiągłby, że Jake właśnie jednego przywołał. Długie palce wydobyły z puzderka jedną ze słuchawek. - Jaka odpowiedź będzie dla Ciebie satysfakcjonująca? - Nina. Podstarzała prostytutka z Paradise Road, która, jak się okazało,była najspokojniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznał Lear. Oddychała miarowo. Długo. Było jej wszystko jedno. Płynnym ruchem wsunął słuchawkę pod materiał chusty i kominiarki biegnącej w poprzek prawej skroni. Zepchnął ją do ucha, po czym ponownie skierował swój tors i twarz frontem do Verdone'a.

- Nie bój się. - Jego głos, chociaż brzmiał stanowczo, niósł ze sobą zapewnienie, które rozbrzmiewało miarowo na całej długości krótkiego zdania. Muzyk wiedział, że jeżeli pociągnie w swoją stronę krzesło, na którym siedział Jake, ten automatycznie będzie zmuszony do zmienienia postawy. Odruch bezwarunkowy ciała, kiedy nie jesteśmy w stanie kontrolować sytuacji, w którą nagle jesteśmy wepchnięci, reakcja ciała, które nie spodziewa się porywczości. Lear wsunął prawą nogę pod krzesło rozmówcy, zapierając obcas na drewnianej listwie pomiędzy przednimi nogami. Delikatnie wychylając się do przodu, ujął w dłoń podłokietnik, jednym, dziwnie gładkim i płynnym ruchem przyciągając mężczyznę bliżej siebie. W takich warunkach stopy same opadają na ziemię, aby złapać lepszą stabilizację w obawie przed upadkiem. Odgradzanie się i zamykanie przed Learem, nie miało najmniejszego sensu. Nie chciał go jednak wypłoszyć, nie teraz, nie w tym konkretnym momencie, kiedy chciał mu coś od siebie dać. - Będziesz mógł tego słuchać przy składaniu kolejnego materiału. - Nie patrząc w oczy mężczyzny, skupiając wzrok jedynie na opuszkach własnych palców i wsunął do lewego ucha Jake'a słuchawkę. Nie dotknął go, nie dotknął jego skóry, ani przez krótki moment. Nie dasz rady... Chcąc uspokoić i rozprostować skołtunione myśli, nabrał głębszy wdech — znajdując się tak blisko szyi Verdone'a, jego włosów i twarzy, Capehart popełnił dojmujący błąd. Rozedrgane ciepłem powietrze i efemeryczną wonią skóry, połączonej z ziołowo-cytrusowymi perfumami mężczyzny, uderzyło go z siłą tajfunu. Był w stanie poczuć na podniebieniu słodko-gorzki posmak werbeny. Czy jego skóra właśnie tak smakowała? Wycofał powoli swoje ciało o kilka centymetrów, sięgając do tylnej kieszeni spodni po telefon. - To ostatni specjalny przywilej na dzisiaj, dobrze? - Nie pytał, aby uzyskać odpowiedź, a jego głęboki, cierpki i wręcz naturalistycznie zmysłowy głos, jasno to podkreślał. Z prawym udem utkwionym pomiędzy nogami Jake'a, uniósł w końcu wzrok na jego twarz, okalając ją rozszerzonymi źrenicami, spijając najdrobniejsze drganie warg, skurcz biegnący wzdłuż mięśni, prowadząc je sennie po siatce piegów. Długie palce Ezry po raz kolejny owinęły się wokół nadgarstka lewej dłoni Verdone'a. Nieco mocniej dociskając kciuk do żył pod linią dłoni, Lear zebrał na swoją skórę buzujący obłok zapachu, który przy każdym uderzeniu serca Jacob'a, wzbijał się nad żyłami. Gromadził, sprawiając wrażenie praktycznie wilgotnego i lepkiego. Ostatni raz. Ostatni raz i koniec. Nie sądził, aby Jake się tego spodziewał. Nie sądził, aby Jake spodziewał się jakiejkolwiek rzeczy, która przydarzyła mu się podczas tego wieczoru. Lear postanowił jednak pójść o krok dalej. Poprowadził dłoń Verdone'a przez boczną linię swojej szyi, pomagając mu w ten sposób dostać się pod kominiarkę. Już nie nieśmiało, niepewnie, niby w rozmyślnym przypadku. Dłoń Jake'a spoczęła na gładkiej szczęce Ezry, a kciuk ponownie zaparł się o miękkie wargi. I kiedy to nastąpiło, popłynęła muzyka, running up that hill; cover, który zrodził się kilka nocy wcześniej. Kilka nocy przed ich spotkaniem; rozpalonych, bezsennych, jadowicie pustych nocy. Przy każdym słowie usta przesuwały się wzdłuż palca Jake'a, okalając go gorącym powietrzem. Ezra nie śpiewał na głos, jedynie bezgłośnie wypuszczał rezonujące, choć nieme słowa. Chciał ostatni raz poczuć to, co poczuł chwilę wcześniej. Chciał, żeby również i Jake'a odszedł z tym samym palącym wrażeniem niespełnienia. Let's exchange the experience

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Nie mógł w pełni zaufać odzyskanej równowadze, ponieważ była zbyt chwiejna, zbudowana na zbyt kruchych fundamentach. Jake wiedział, że aby prawdziwie odzyskać wewnętrzny spokój, potrzebowałby teraz wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Oraz zapalić papierosa. Koniecznie samemu, bez Leara obserwującego drgnięcie każdego mięśnia na jego ciele, bez Leara, którego spojrzenie wnikało głęboko pod skórę i tam osiadało - chyba po raz pierwszy doświadczył fizycznego odczucia czyjegoś wzroku na sobie, czuł mrowiącą ścieżkę, którą podążał. Wrażenie bycia zwierzyną odcisnęło się w jego umyśle, poczucie zagrożenie wzrastało z każdą sekundą. Wyrwaniu się z paraliżu, jaki ogarnął jego ciało, wcale nie ułatwiała silnie metaliczna woń bijąca od mężczyzny. To ona jedyna z niezwykłą siłą przebijała się ponad wszystkie inne nuty zapachowe otaczające muzyka i agresywnie wwieracała w nozdrza. Jake nie potrafił inaczej określić tego zapachu niż zapach krwi, w dodatku świeży. Niczym u drapieżnika, który dopiero co zatopił kły - lub pazury - w ofierze.
Ale Jake z całą pewnością nie był ofiarą. I nie zwykł przegrywać walkowerem.
- Nie potrzebuję twojej wyrozumiałości - słowa opuściły jego usta w towarzystwie syku, niczym u wściekłego kota. - Tylko żebyś trzymał ręce z dala ode mnie. - Gniewna zmarszczka przecięła na moment czoło w akompaniamencie wydętych ust w widocznie obrażonym wyrazie twarzy. Jake odniósł wrażenie, że mimo wszystko to bardziej na siebie i swoje reakcje był zły.
Agresywny wybuch dał mu jednak ujście, którego potrzebował. Oczyścił myśli i pomógł ponownie odpowiednio je ukierunkować. Musiał wykazać się większym profesjonalizmem, jeśli chciałby cokolwiek dzisiaj od Leara wyciągnąć i pokazać mu, że nie jest pierwszym lepszym amatorem (pomimo tego, że właściwie tak, był pierwszym lepszym amatorem, tylko może bardziej ambitnym niż inni).
Opłaciło się, bo kiedy zebrał się do kupy, a myśli uległy wyostrzeniu, Lear zaczął mówić. I to o rzeczach, o których nigdy wcześniej nie wspomniał w żadnym wywiadzie, o rzeczach, o których wręcz unikał mówić. Jake słuchał pilnie, niemal jak urzeczony, gorliwie wyłapując każde słowo, którym muzyk zdecydował się z nim podzielić. Siedział przy tym w całkowitym bezruchu, jakby bojąc się, że jeśli chociaż najmniejszy mięsień na jego ciele drgnie, spłoszy mężczyznę od zwierzeń. A powiedział on całkiem sporo, niby nic konkretnego, jednak przekaz idący za jego słowami był olbrzymi. Verdone prawie zachłysnął się z zachwytu. Nie zdołał powstrzymać leniwego uśmiechu, powoli rozciągającego usta, kiedy Lear przyznał, że niemal powiedział za dużo.
- Nie krępuj się - wymruczał, bliski przeciągnięcia się z zadowolenia. Właśnie na tego typu wyznania czekał, tego typu rozmowę chciał prowadzić: wciągnąć go do nieopatrznego zdradzania faktów na swój temat. Było blisko. Patrząc na to, jak wyglądało ich spotkanie do tej pory, naprawdę mógł to uznać za olbrzymi sukces. Musiał też jednak pamiętać z kim ma do czynienia: Lear z całą pewnością nie zamierzał mówić mu prawdy, na pewno nie całej i będzie musiał nauczyć się, kiedy mężczyzna próbował wyprowadzić go w pole, a kiedy faktycznie uchylił rąbka tajemnicy na swój temat - będzie musiał nauczyć się oddzielać ziarno od plew. Zapamiętać pytania i zadać je w odpowiednim czasie później.
Być może następnym razem powinien pomyśleć o jakimś dyktafonie. A nie miał najmniejszych wątpliwości, że następny raz nastąpi.
Prawdopodobnie przecenił swoją nowo nabytą pewność siebie i odporność na dotyk muzyka, jaka za tym szła. O ile w ogóle istniała. Dłoń uznał za bezpieczne miejsce, ale najwyraźniej takim nie było, jeśli nie potrafił zupełnie zignorować palącego wrażenia, jakie zostawiały palce Leara wokół jego blizny na wewnętrznej stronie dłoni i jego usta wypuszczały słowa, których wcale nie chciał powiedzieć. Muzyk miał racje, jego wypowiedź nie kończyła rozmowy, raczej zachęcała do jej ropoczęcia. Zacisnął wargi w cienką linię.
- Zapomnij, że cokolwiek mówiłem - burknął tonem, który nie pozwalał na sprzeciw. Wątpił, żeby Lear tak po prostu zapomniał, właściwie szczególnie po jego słowach, ale tak długo, jak nie będą teraz o tym rozmawiać, wszystko powinno być w porządku. Teraz miał inne rzeczy, na których wolał się skupić niż głupoty, które chlapnął, bo jego mózg zaliczył spory reset kilka minut wcześniej i najwyraźniej w dalszym ciągu nie doszedł do siebie. To już nieważne, musiał się skupić na dalszej rozmowie.
Wyraz oczu Leara w sposób widoczny się zmienił, kiedy Jake wspomniał o Ninie. Pojawił się w nich jakiś mroczny rodzaj satysfakcji, który jednak mógł znaczyć zbyt wiele, by był w stanie przypisać mu jednoznaczne źródło. Pytanie z pewnością wywołało jakąś reakcję, niestety muzyk, i właściwie nic dziwnego, nie zdecydował się na żadną konkretną odpowiedź. Jake już wiedział, że niezależnie od tego, co powie, nie uzyska dzisiaj kolejnej wskazówki, wyczerpał swoje szczęście.
- Czyja śmierć zmieniła wszystko? - spróbował ponownie, bez większego przekonania, jednak uważnie obserwując każdą reakcję oczu Leara - był to jedyny punkt odniesienia Jake’a. Odpowiedzi się nie doczekał, otrzymał za to polecenie.
Nie bój się.
Wypowiedziane zdecydowanie przez złą osobę, bowiem jeśli Jake miał się obawiać jakiejś osoby w tym lokalu, to zdecydowanie był to Lear i jego mroczne sekrety. Nie zdążył uraczyć go jakąkolwiek odpowiedzią, bo muzyk zupełnie bezpardonowo przysunął krzesło Verdone’a do siebie, zmuszając go do natychmiastowej zmiany pozycji, żeby był w stanie utrzymać równowagę. Nie bój się miało chyba być zachętą do porzucenia pomysłu ucieczki, ale na bliskiego kolejnego syku Jake’a zdecydowanie bardziej zadziałały następne słowa mężczyzny.
Słuchać?
Verdone w milczeniu i z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak dłoń Leara znowu zbliża się do jego twarzy. Bicie serce znów gwałtownie przyspieszyło, a on sam nawet wstrzymał oddech w momencie, w którym muzyk włożył słuchawkę do jego ucha, uwalniając go od konieczności radzenia sobie z jego palącym dotykiem. Tylko tymczasowo, bo już chwilę później Jake zdał sobie sprawę z tego, że miał udo mężczyzny pomiędzy swoimi kolanami. Zamglony zaskoczeniem i rosnącym strachem umysł nie zdążył na czas zarejestrować faktu, że Lear zdążył ująć dłoń Verdone’a i niespiesznie wsunąć pod swoją kominiarkę, by umieścić ją ostatecznie na swojej twarzy.
Jake’a sparaliżowało. Każdy mięsień w jego ciele zastygł w bolesnym bezruchu, więżąc go w miejscu wbrew jego woli. Jednocześnie czuł się jak w transie, kiedy ze słuchawki popłynęła muzyka - nagle wszystko wokoło przestało istnieć, nagle Lear stał się w środkiem jego świata. W sposób wymuszony, ale reakcje jego ciała były zbyt silne, żeby twierdzić inaczej. Cover miał niesamowitą siłę, aranżacja Leara należała do jednej z najbardziej hipnotyzujących, jakie słyszał. Doskonałe brzmienie pewnie jednak nie uderzyłoby w niego tak bardzo, gdyby nie fakt, że czuł każde słowo wypowiedziane przez muzyka, wypowiedziane jakby specjalnie do niego.
Nieprawda.
Ostatni przywilej miał niszczycielską siłę, znów redukując go do złotej rybki, która potrafi jedynie otwierać i zamykać buzię. Palce Jake’a dopiero po dłuższej chwili wykonały jakikolwiek ruch, lekkie drgnięcie, które znienacka przerodziło się w nagłe pragnienie dokładnego zbadania faktury warg Leara. Serce dudniło mu w piersi, kiedy kciuk powoli przesunął się po ustach mężczyzny, ale dopiero następna niejasna myśl, że mógłby wsunąć palec do jego ust, przyniosła nową reakcję. Jake odskoczył od niego jak oparzony, w momencie, w którym jego kciuk zaczął napierać na dolną wargę. Siła, z jaką odepchnął się od muzyka była tak duża, że krzesło złowrogo zatrzeszczało, a on sam nie zdołał się na nim utrzymać, tylko dość pokracznie zsunął się na ziemię. Spojrzenie, którym Jake obdarzył Leara było przerażone, rozbiegane, nie do końca obecne, prawie pijane od nadmiaru emocji. Oparł się ręką o blat, ciężko oddychając. Nie musiał się trudzić o jakiekolwiek słowa, bowiem zwiększoną odległość pomiędzy nim a muzykiem wypełnił ktoś. Verdone nie wiedział kto, czy to był mężczyzna, czy kobieta, na pewno fan, najwyraźniej pijany na tyle, że odważył się im przerwać. Jego nagłe przybycie umożliwiło mu zebranie myśli i porządne złajanie się, że co do chuja pana to miało być, Jake?!?!?. Na dziś już koniec, musiał stąd wyjść. Ciężko przełykając ślinę wyjął słuchawkę z ucha i położył ją koło swojej pustej już szklanki. Rzucił Learowi ostatnie przeciągłe, ale bez konkretnego wyrazu spojrzenie, odwrócił się i powoli, chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi, nerwowym gestem przeczesując włosy. Wróci najbardziej krętą ze wszystkich ścieżek, a po drodze wstąpi jeszcze do monopolowego po jakiś mocniejszy alkohol. Tę noc mógł zakończył tylko w ten sposób.
Doprowadzi tę sprawę do końca. Nieważne jak roztrzęsiony by nie był, czuł jak jasny płomień determinacji wypełnia przyjemnie jego wnętrze. Następnym razem będzie lepiej przygotowany.

z/t
@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Nie potrzebujesz mojej wyrozumiałości? Wręcz przeciwnie. Jesteś na nią zdany. To od mojej wyrozumiałości zależy, czy przeżyjesz. Ty też o tym wiesz, dlatego to powiedziałeś. Niestety, ale muszę Cię zasmucić, mojej rzeczywistości nie da się ot, tak zakląć słowami gniewu. Moja rzeczywistość jest gorsza niż gniew, Death Wish.

Widząc wzburzoną minę Verdone'a i słysząc jego naburmuszony głos, Capehart pozwolił sobie na zachowanie ciszy. Zassał dolną wargę do wnętrza ust, przygryzając ją przy tym delikatnie, aby nie wybuchnąć śmiechem. To niesamowite jak pierwotne, bardzo reakcyjne odruchy potrafiły sprowadzić nas do poziomu odczuwania i bronienia się, jakie posiadają dzieci. Nienauczone jeszcze przez społeczeństwo, w jaki sposób ubierać maski i która z nich będzie właściwa, odpowiednia do tego konkretnego wyzwania, przed którym są stawiane. Czy nie byłoby łatwiej, gdyby każdy nadal pozwolił sobie na pełną swobodę? Reagując tak, jak faktycznie czuł, że chce zareagować? W dziecinny sposób — rozumiany przez mężczyznę jako pierwotny, ten właściwy. Ezra nigdy nie uważał, aby porównanie kogoś do dziecka było czymś szczególnie krzywdzącym. Świat opierał się jedynie na dwóch podziałach, gdzie właśnie wiek był jednym z nich. Ofiara i łowca oraz dorośli i otóż to dzieci. Jeszcze niedoświadczone, przepełnione emocjonalną podatnością na wpływy z zewnątrz, mogły bardzo szybko stać się ofiarami, nie mając szansy poznać, czy przypadkiem nie drzemie w nich łowca. Zawsze, kiedy mówił o tym w nieco szerszym towarzystwie, spotykał się najpierw z niepewnymi spojrzeniami, oceniającym wzrokiem, który sunął po jego ciele w nieprzyjemny sposób. Nie chodziło mu nigdy o dzieci w pełnym, niemetaforycznym znaczeniu. Właśnie Verdone był tego świetnym przykładem — walczący z samym sobą, przeżywając krótkie olśnienia, jedynie momentami dopuszczając bardziej naturalne i pierwotne odruchy do głosu. Był dzieckiem, nie w znaczeniu dosłownym — a jednak, stawiając przy Learze swoje pierwsze kroki, w kierunku którego nie znał, którego nigdy nie pragnął, bo nie wiedział o jego istnieniu.

Lear, czy też Ezra, nigdy niczego nie zapominał. Magazynował wszystkie drobne wspomnienia, urywki różnych wydarzeń i chował je w bezpiecznych zakamarkach swojego umysłu. Słowa Jake'a dodatkowo spotęgowały potrzebę utrzymania ich w nietkniętym stanie. Jeżeli miał nie zapominać — zapamięta je jeszcze intensywniej, włącznie z tonem głosu mężczyzny i sposobem, w jaki układały się jego usta, kiedy wymawiał poszczególne słowa. Lear zapewne pozostałby w znakomitym nastroju, gdyby nie to, co usłyszał po krótkiej chwili.
Czyja śmierć zmieniła wszystko. 
Potrzebował momentu, aby uświadomić sobie, że nie powiedział nic, co mogłoby wskazywać na to, że ktoś taki istniał. Czy może palnął coś, czego nie powinien i automatycznie to z siebie wyparł? Czy nie pamiętał, że coś powiedział? Zaczął bezwiednie bredzić, obnażając nie tylko swoją tożsamość, ale też tak intymne detale ze swojego życia? Nie. Death Wish po prostu trafił, miał głupiego farta. Mrowienie w koniuszkach palców zaczęło się nasilać, wędrując do góry wzdłuż dłoni, pnąc się w kierunku ramion, szyi, twarzy, wpełzając przez subtelnie rozchylone usta. Już tak dawno nie czuł się niepewnie... Jake rozbudził uśpione uczucie, którego Ezra nienawidził i które zwalczał z brutalną agresją przez ostatnie kilkanaście lat. Krótki pomruk, wydany, aby oczyścić struny głosowe z lepkiej zawiesiny, jaką stworzyło poczucie winy, wydobył się z gardziel mężczyzny. Spokojnie. Ta chwila nadal jest tylko Twoja i Leo. Tylko wasza.

Wzrok Ezry zdawał się mienić niczym ciemne niebo, w którego gęstych chmurach odbijają się błyski piorunów. Najdrobniejsze, najdelikatniejsze drgnięcia skóry na twarzy i odsłoniętej szyi Verdone'a, było wychwytywane i przesyłane do wytężonego umysłu błyskawicznie. Learowi zdawało się, że rozstawił doprawdy marne sidła i nie spodziewał się, że Death Wish z taką łatwością da się w nich zakleszczyć. Walczył, ale nie dostatecznie intensywnie. Bronił się w taki sposób, jakby wcale nie chciał się uwolnić; przynajmniej nie od razu. Chciał spróbować, sprawdzić i dla bezpieczeństwa wykonać krok w tył. Chcesz tego. Czy był sparaliżowany tylko i wyłącznie przez lęk, który narodził się przez przeświadczenie, że mieszkający pomiędzy jego myślami Lear jest jedynie bezdusznym mordercą? Ezra nie pierwszy raz widział te spojrzenie, którym obdarowywał go Jake. Czuł, jak dudniące w piersi mężczyzny serce, niesie się echem wzdłuż ramienia, rozbija się między rozgrzanymi palcami, które teraz dotykały jego skóry. Mącące w głowie ciepło... Zapach dłoni Death Wisha wgryzał się ostro w nozdrza Leara, który z namaszczeniem delektował się każdym, najdrobniejszym feromonem, jaki był w stanie wychwycić. Nie zapanujesz tym razem nad sobą... Koniec. Znów wszystko zdawało się proste i nęcące. Bez słów, bez zbędnego trajkotania, przerzucania się bezsensownymi, nic nieznaczącymi frazesami. Czy teraz nie było przyjemniej? Lepiej? Poruszający się wzdłuż ust kciuk, zdawał się nadawać tempo oddechowi Ezry. Miarowe hausty połykanego powietrza nanosiły na jego język posmak ciała Jake'a, ścieląc się na podniebieniu. Czuł go — ale nie dostatecznie, nie w dawce, jakiej teraz domagało się jego ciało. Z każdą mijającą sekundą chciał więcej i mocniej. Było go dla Ezry za mało; a zabawa na tak cienkiej granicy przez tak długi czas, nie była bezpieczna. Źrenice pożarły w całości tęczówki Leara, kiedy jego dolna warga subtelnie odchyliła się, ustępując pod naciskiem opuszka Death Wish'a. Przyłapał go na gorącym uczynku — Lear właśnie dostał to, czego potrzebował. Mężczyzna zareagował zgodnie ze swoim pożądaniem, a nie rozsądkiem. Mam Cię.

Gdyby nawet chciał, nie byłby w stanie zareagować na popłoch, w jaki wpadł Death Wish chwilę później. Odczuwając impet, z jakim ten odbił się od niego, dostrzegając tę niezgrabną szamotaninę, uśmiechnął się na moment szerzej, śledząc jego poczynania z niemożliwą do ukrycia przyjemnością i fascynacją. Uciekał. Dobrze — niech ucieka. Niech ich zabawa przeniesie się na nowy poziom, otwierając przed nimi nowe możliwości, bardziej intensywne doznania. Lear wiedział, że Death Wish nie odpuści. Widział to w jego oczach; zanim te zaszły pożądliwym rozkojarzeniem, tym słodkim zaślepieniem, któremu uwielbiał się przyglądać, na którym żerował niczym hiena. Niech ucieka i ma wrażenie, że jest w stanie zbiec przed swoim beznadziejnie rozkosznym przeznaczeniem. - To trzeba jeszcze być w stanie podołać zadaniu do tego wschodu... - Wymruczał sam do siebie pod nosem, odprowadzając wzrokiem Verdone'a do wyjścia. Nie ruszył się nawet o milimetr. Trwał w rozdzierającym, porażonym znieruchomieniu, pragnąc jedynie dać upust otumanionym emocjom i żądzom, które zaczynały wbijać pazury w jego żebra, rozrywając klatkę piersiową. Niech ucieka, nęcąc i podjudzając parszywą naturę Ezry o tysiąckroć mocniej, niż gdyby się poddał. Capehart uwielbiał łowy, był do nich stworzony, dedykował im całe swoje życie, które teraz w pewien sposób należało też do Jake'a.

Leniwe spojrzenie mężczyzny oparło się na twarzy młodej dziewczyny, która w ułamku sekundy, bezpardonowo zajęła miejsce, które wcześniej wypełniał swoją obecnością Death Wish. Jej marna sylwetka, pijacki rumieniec, spocony kark... Lear poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Musiał jednak odczekać. Chciał dać mu szansę na oddalenie się. Zwiększenie dystansu między wygłodniałym drapieżnikiem a ofiarą.

@Jake Verdone
/zt.
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Odpowiedz