W jej wyjściu do kuchni wcale nie chodziło o zrobienie sobie czegoś do picia – to znaczy owszem, wróciła z niej po tych symbolicznych dwóch czy trzech minutach z herbatą w kubku, jednak to była najzwyczajniej przykrywka dla jej potrzeby ucieczki w choćby chwilę samotności. Widok Harvey’ego, i to jeszcze w domu jej rodziców, wywołał u niej nagły przypływ mieszanki silnych, całościowo przykrych emocji, które koniecznie musiała ogarnąć najlepiej od razu jeśli nie chciała się poniżyć chwiejnym, przesadzonym zachowaniem potem przy stole. Nie chciała się w ten sposób poniżyć. Nie znowu przed nim. Nie przy swoim ojcu.
I to nawet nie tak, że jego obecność tutaj była dla niej niemożliwa do zaakceptowania. Rozmawiała przecież z tatą (i to jeszcze w obecności mamy) o tym, że Spencer ma do niego sprawę odnośnie
tamtego domu; po tym, jak streściła (pomijając to i owo) ich wpadnięcie na siebie w Homebase (bo nie, żeby przybliżała rodzicom randkę w ciemno i te późniejsze spotkania-katastrofy), usłyszała finalnie od Harry’ego, że może przekazać byłemu narzeczonemu numer do niego, a jak chłopak się do niego odezwie, to najpewniej zostanie poproszony o wpadnięcie tutaj. Rozumiała to podejście, było bardziej eleganckie niż wysyłanie mailem skanów dokumentów do zweryfikowania podanej, podliczonej sumy. Rozumiała, że tata
chciał spotkać się z Harvey’m, dało się to po nim zobaczyć tamtego wieczoru kiedy dowiedział się o tej sytuacji. Wiedziała zatem, że do spotkania twarzą w twarz między nimi prawie na pewno dojdzie – nawet
ostrzegła go, że Harvey
jakby co wygląda teraz trochę inaczej, po czym wyszczególniła że ma dłuższe włosy i naprawdę dużo tatuaży; łatwo było się jej domyślić, że dla nich obu całe to rozliczanie się może nieść ze sobą pewien stopień dyskomfortu i po prostu chciała zaoszczędzić im obu dodatkowego skrępowania potencjalną zaskoczoną reakcją pana Pearsona na aż tak zmieniony wygląd niedoszłego zięcia…
Więc generalnie umiała sobie wyobrazić to ich spotkanie – zwyczajnie kompletnie nie widziała w nim siebie jako współuczestnika, to po pierwsze. Bo niby co jej było do tego wszystkiego? Harper – jako konkretnie ona - nie miała obecnie żadnego realnego związku z tym budynkiem. Łączyły go z nią jedynie pewne wspomnienia, widziała w nim symbol - nieosiągalnej już - szczęśliwej przyszłości ze Spencerem… i to tyle. Pomagała bardzo aktywnie na etapie projektowym, ale później niewiele wnosiła, a zatem, tak jak nawet powiedziała to na głos na chwilę przed ich rozejściem się w sklepie budowlanym,
to nie była jej sprawa.
Po drugie, co właściwie o wiele bardziej ją ruszyło… W jej oczach brunet – ze względu na to, co wydarzyło się ponad trzy lata temu - nie pasował do bycia tu, siedzenia przy tym stole, wyjaśniania sobie czegoś z jej tatą – jednocześnie paradoksalnie pasując do tego obrazka tak naturalnie jak nikt inny. Nawet taki zmieniony. I dokładnie to zabolało ją najbardziej w tamtej krótkiej chwili, podczas której pozwoliła sobie na niego spojrzeć, niejako szukając ratunku przed pytaniem
czy chciała im może pomóc. Właśnie wtedy uderzył ją ten kontrast między tymi dwoma równoległymi myślami zaistniałymi w jej głowie… a do tego w ogóle obecność tej drugiej dosłownie ją przeraziła. I zwyczajnie zabolała, trafiając w jej najsłabszy punkt – w to, że nigdy nie chciała, aby ich związek się zakończył, nie chciała tego ani przed jego zakończeniem, ani po jego zakończeniu nawet raz nie stwierdziła, że bez niego było jej lepiej. Jak już to nauczyła się o nim nie myśleć, ale nie była w stanie przestać traktować ich rozpadu jako największej katastrofy, która mogła się jej przydarzyć… w każdym razie na płaszczyźnie relacji.
Wzięła się w garść ledwie powierzchownie, na więcej nie było jej stać w tym krótkim czasie. Siadając z nimi przy stole powtarzała sobie tylko w duchu, że przecież potrafiła kontrolować swoje reakcje, także te emocjonalne – robiła to bardzo często w restauracji, w której pracowała, starczyło po prostu trochę samozaparcia. Tutaj tego samozaparcia potrzeba jej było wprawdzie nieporównywalnie więcej - jako że samo patrzenie na Spencera przyprawiało ją o nieznośny ciężar na klatce piersiowej i w żołądku, który do tego skręcał się z żalu – ale musiała chociaż spróbować. Nie chciała okazać się tchórzem i uciekać z tej sytuacji, zostało jej zatem udawanie, że ta interakcja wcale jej nie przytłacza i nie boli. A przytłaczała i bolała, bo poza tymi wszystkimi przykrymi wspomnieniami, związanymi z nimi jako parą, dochodziła jeszcze świadomość tego, co Harvey powiedział jej na hali wspinaczkowej, a co momentalnie do niej wróciło gdy zerknęła na jego wytatuowane dłonie i zauważyła imię Toma na boku jednej z nich. W tej chwili dodatkowo uderzyły w nią jej własne słowa, które skierowała do niego w tonie wyrzutu – Harper była w tamtym czasie najbliższą mu osobą, więc poniekąd… musiała mieć jakiś wpływ na zachowanie narzeczonego. Sama jednak nie miała już wtedy najlepszej relacji ze swoją siostrą i możliwe, że podświadomie niejako utwierdzała bruneta, że wymigiwanie się od spotkań czy próśb o rozmowę jest w porządku. Rzecz jasna to, jak zachowywał się Harvey, to była jego własna decyzja, lecz Pearson powinna była być wtedy tą, która jakoś ciągnęłaby go w górę, do lepszego, zamiast utwierdzać go w czymś, co dobre nie było, a okazało się opłakane w skutkach…
Odezwanie się Spencera było oczywistym nawiązaniem do wcześniej toczącej się między nim a jej ojcem rozmowy, dlatego blondynka nawet nie uniosła wzroku znad stołu by nie sprawiać wrażenia zainteresowanej tematem, który przecież jej nie dotyczył. –
Rozumiem, to rozsądne podejście. Zresztą innego nawet bym się po tobie nie spodziewał. Mam nadzieję że prace pójdą ci sprawnie, tak jak zakładasz, ale gdybyś potrzebował jakiejś pomocy… możesz się do mnie odezwać. – Wiadome było, że Harry raczej nieszczególnie zajmował się wykończeniami, no a poza dawną relacją oraz obecnymi „interesami” nic go już z brunetem nie łączyło, więc propozycja musiała wydać się co najmniej osobliwa. Lecz z drugiej strony nie było wątpliwości, że padła szczerze. Harper rzecz jasna pozostała milcząca i próbowała po prostu zajmować się tym, po co w ogóle do nich dołączyła. Cholernie ciężko było się jej skupić na przekładanych papierach, zwłaszcza kiedy w obrębie jednego dokumentu dotyczącego jednej usługi widniały w różnych miejscach różne kwoty, a ona musiała się wczytywać w adnotacje żeby wywnioskować, którą liczbę ostatecznie wpisać do odpalonego w telefonie kalkulatora (każdy z ich trójki wybrał ten najprostszy i najbardziej czytelny sposób sumowania). Niemniej brnęła przez kolejne strony, czasem tylko nieśmiało podpytując tatę o pomoc w rozszyfrowaniu jakichś skrótów. Powoli acz sukcesywnie posuwała się do przodu, zapewne tak jak pozostali.
Nie była w stanie powstrzymać odruchu zerknięcia na wyświetlacz nieswojego smartfona, gdy ten się rozdzwonił. Nie powstrzymała się także za drugim razem, choć było bardziej niż pewne, że połączenie przychodziło z tego samego numeru, a zatem na ekranie pojawi się ponownie to samo zdjęcie. Nie zobaczyła za wiele – nie powinna nic zobaczyć, ale okazała się za słaba względem własnej ciekawości – a i tak to było więcej niż mogła udźwignąć, jednocześnie zachowując dalej swoją względnie niewzruszoną maskę. Gdy więc mężczyzna odchodził od stołu, jej wzrok najpierw go odprowadził, a później zatrzymał się nieruchomo, powoli stając się pusty…
-
Harper, wszystko w porządku? - Wzdrygnęła się, słysząc to ciche pytanie, po czym machinalnie skierowała rozszerzone oczy na ojca, który wyglądał na zatroskanego. Nie miała pojęcia, jaką minę bezwiednie zrobiła podczas tej rozmowy – oboje ją słyszeli, czy tego chcieli czy nie – a wobec tego nie wiedziała, czy powinna to potraktować jako przejęcie się jej stanem tak ogólnie, skoro mieli tą krótką chwilę na osobności a ona ewidentnie od początku zachowywała się nieswojo, czy jednak dało się zauważyć na jej twarzy to, że coś ją w tej konkretnej sytuacji zabolało. –
Błagam cię, tato – jęknęła jeszcze ciszej, z wyraźną nutą frustracji w głosie będącym o krok od złamania się – bo niezależnie od tego, która z tych dwóch opcji stała za przejęciem się ze strony Harry’ego… to obie były jak najbardziej zasadne. Musiało być widać, że siedziała przy tym stole cała spięta, jak z kijem w dupie. Do tego wizja innej, konkretnej dziewczyny w życiu byłego narzeczonego momentalnie ją przygniotła, chociaż przecież nie powinna. Bo Pearson powinna być ponad to. A nie była - i to było uwłaczające. Oczywiście dzwoniąca dziewczyna mogła być dla niego kimkolwiek… ale to jedno, głupie słówko –
nadal - takie małe, niepozorne, a wręcz krzyczało, że Harvey mówił do kogoś jakoś mu bliskiego, choćby z tego względu, że osoba ta nie tylko znała jego adres, ale i bywała pod nim. Odwróciła twarz od ojca, tym samym odwracając się od tematu zanim ten w ogóle mógł jakkolwiek się rozwinąć. Oboje wrócili do swoich teczek na chwilę przed tym, jak Harvey powrócił do pomieszczenia.
Brunet siedział ponownie z nimi już od jakiegoś czasu; kiedy się odezwał, Harry oderwał skupione spojrzenie od papierów i obdarzył go łagodnym uśmiechem. -
To już dawna sprawa, także z mojej strony nie ma pośpiechu – odpowiedział najpierw, w ten sposób mając nadzieję zdjąć z chłopaka presję czasu, lecz nie było to wszystko co miał do powiedzenia, więc zaraz niespiesznie kontynuował. -
Możemy to rozłożyć na dwie, trzy raty, ale mamy też inną opcję. Widzisz, zaraz wszystko podliczymy i będziesz już znać kwotę, od której chcesz uzależnić budżet na dalsze wykończenia. Spokojnie zrobisz tam co jest do zrobienia, nawet jeśli, jak mówisz, trochę to może potrwać. Kiedy dom będzie gotowy, a ty podejmiesz decyzję co dalej, wtedy możemy się rozliczyć. Bo wiesz, synu, może już w trakcie prac dojdziesz do wniosku, że będziesz go sprzedawać - wtedy spłacisz mnie po tej transakcji. A gdybyś stwierdził, że go zachowujesz, to tak czy siak masz świadomość, ile musisz odłożyć. I to nadal może być podzielone na kilka rat. – Po skończeniu wrócił wzrokiem do twarzy Spencera, bo w trakcie mówienia w dość naturalnym odruchu wodził nim po wszystkim naokoło. Słuchając tego wywodu, Harper zaczęła nabierać podejrzeń – ciężko powiedzieć na jakim tle, miała je i tyle. Jej tata był prostolinijny i z reguły nie kombinował, nie owijał w bawełnę… chyba, że czymś się krępował i było mu głupio powiedzieć to prosto z mostu. Konsekwentnie się nie wtrącała, choć w pewnym momencie dosłownie chciała go kopnąć pod stołem – chodził o moment, w którym zwrócił się do bruneta per
synu. Mocno ją to ukłuło i nie uważała tego za stosowne... lecz z drugiej strony Harry Pearson był tym typem, który do chłopaków ponad dwadzieścia lat młodszych od siebie po prostu czasem zwracał się tym słowem, jeśli tylko darzył ich jakąś sympatią i czuł się wobec nich w jakimś sensie opiekunem, mentorem, cokolwiek w tym stylu. Zacisnęła więc zęby, nie pozwalając sobie na upomnienie go, bo to jedynie podkreśliłoby to niefortunne wyrażenie – a może sam nazwany w ten sposób nawet tego nie odnotował?
Niestety bądź stety, Harvey za bardzo nie miał sposobności do udzielenia jakiejś dłuższej odpowiedzi na tę całą propozycję. Na schodach dało się słyszeć kroki, a głos pani Pearson o kilka chwil wyprzedził jej pojawienie się na parterze. -
Czy ja słyszałam, że przyjechało moje dziecko? – zawołała pogodnie, już za moment wkraczając w połączoną przestrzeń salonu i jadalni z promiennym uśmiechem. Bardzo szybko jednak przystanęła, zamierając nie tylko w ruchu, ale i wewnętrznie, co odbiło się na zaskoczonej minie i niedowierzającym spojrzeniu. Oczywiście jej oczy spoczęły na sylwetce ich gościa, lecz nie tego, którego spodziewała się zobaczyć. -
Harvey… Nie wiedziałam że dzisiaj przyjeżdżasz – zaczęła niezręcznie, ponownie ruszając już wolniejszym krokiem w kierunku stołu, w trakcie tej drogi jakby otrząsając się z pierwszych, mieszanych odczuć. -
Prawie cię nie poznałam w pierwszej chwili. Ładnie ci w dłuższych włosach. I tak wymężniałeś – pozwoliła sobie na ten miły komentarz, od razu też pogodniejąc. Stanęła za wolnym krzesłem przy boku Spencera i oparła się o nie dłońmi, siłą rzeczy przyglądając się teraz temu, co działo się na stole. -
Oh, to takie miłe, przyniosłeś ciastka – założyła śmiało, bo przecież nie sądziła, że ich córka przy tak napiętym planie dnia będzie jeszcze zajmować się domowymi wypiekami. -
Harvey przyniósł smakołyki dla psów i kwiaty dla ciebie, są w wazonie w kuchni – sprostował prędko pan Pearson, uśmiechając się z drobnym zakłopotaniem. Zarówno mama Harper jak i Harper w tej samej chwili pomyślały dokładnie to samo –
jaki dobry z niego chłopak – obie w tym samym, w pewnym sensie rozczarowanym tonie.
Jane Pearson zawsze była tą o wiele bardziej wygadaną z pary. Uwielbiała także, jak przy posiedzeniach w nieco większym gronie każdy był w jakimś stopniu zaangażowany w rozmowę i zupełnie naturalnie działała w taki sposób, aby było to możliwe. I chociaż zdawała sobie sprawę, że to nieplanowane spotkanie jej córki z byłym narzeczonym u nich w domu zapewne wiązało się dla wszystkich tu zgromadzonych z pewnym poczuciem dyskomfortu, to jednak cała trójka siedziała przy jednym stole, a zatem chyba mogła łączyć ich zwyczajna konwersacja. -
Miałaś dziś czas, żeby piec? – zwróciła się do córki, ruchem podbródka wskazując stojące na stole ciastka, których przyniesienie omylnie przypisała gościowi Harry’ego. Harper od razu pokręciła głową przecząco, jak najprędzej pragnąc uciąć to, co jej dotyczyło. -
Niee, tylko pomogłam Zackowi, chciałam wam przywieźć trochę. Dlatego się spóźniłam – wyjaśniła pokrótce, niezbyt głośno oraz jak najbardziej neutralnym tonem na jaki było ją stać. W całej tej sytuacji chciała zwracać na siebie tak mało uwagi jak to możliwe. Normalnie zaczęłaby opowiadać więcej, zwykle robiła to chętnie ponieważ zdawała sobie sprawę, że rodzice lubią słuchać i wiedzieć jak najwięcej, co się u niej działo - czy to w ogólnym sensie, czy w odniesieniu do danego dnia. No ale nie dziś, nie w towarzystwie byłego. Kobieta w odpowiedzi wydała z siebie jedynie lekko przeciągnięte, przytakujące
mmm, przy tym kiwając głową ze ściągniętym w czymś na kształt subtelnego niezadowolenia wyrazem twarzy. Strategiczna zmiana tematu. -
Harry, kochanie, pytałeś już Harvey’ego…? – Posłała mężowi porozumiewawcze spojrzenie, a ten, mimo że nie zareagował od razu, było widać że dokładnie wie o co chodzi jego żonie. -
Nie, jeszcze nie – przyznał ze słyszalnym zakłopotaniem, ale jako, że sprawa została już napoczęta, nie wypadało jej porzucać na takim etapie, na którym pozostawała tajemnicą dla niewtajemniczonych. Odchrząknął więc zaraz, po czym skierował twarz oraz wzrok prosto na siedzącego naprzeciw niego, niedoszłego zięcia. -
Harvey, czy jeśli zdecydujesz się na sprzedaż tego domu… mógłbyś nam dać znać w pierwszej kolejności?
Harper całą swoją postawą usiłowała pozostać poza tą interakcją między jej rodzicami a brunetem, jednak gdy padło to pytanie, z niekontrolowaną gwałtownością uniosła pochyloną dotychczas głowę i przekręciła ją w kierunku taty, obdarzając go oburzonym spojrzeniem. To samo spojrzenie przeniosła w następnym momencie na mamę; chciałaby się przesłyszeć, lecz nic nie wskazywało na to, że w jej rozumieniu sytuacji zaszła pomyłka. To nawet tłumaczyło tamto okrężne podejście do kwestii spłaty. -
Nie chodzi o to, że koniecznie chcemy go odkupić, chociaż może, kto wie… – Jane prędko sprostowała tę sprawę, prawdopodobnie pod wpływem tego żalu pojawiającego się we wbijających się w nią, jasnych oczach. Tak, Harper miała żal o tą propozycję. Bo nie powiedzieli jej, że mieli zamiar ostatecznie rzeczywiście interesować się tym domem. Bo kiedy trochę później podczas ich rozmowy o tym, że Spencer chce spłacić Harry’ego, padł taki luźny pomysł o potencjalnym odkupieniu domu, to ona bardzo wyraźnie zaznaczyła, że sam ów pomysł sprawiał, że zrobiło się jej niedobrze. Bo może był to piękny dom, ale wszystko co się z nim wiązało było dla niej bolesne, nawet gdyby to miała być tylko forma inwestycji. -
No kurwa nie wierzę – wymamrotała do samej siebie pod nosem, jednocześnie ukrywając twarz w dłoniach w geście odruchowego zrezygnowania. Naprawdę miała wrażenie, że to wszystko to jakiś pieprzony żart, szkoda że nikt nie raczył przynieść jej ulgi przyznaniem, że ją wkręcali. -
Możemy skończyć to liczenie? Ja potem pójdę na autobus, a wy sobie będziecie rozmawiać o tym domu do woli. – Początkowo zabrzmiała ostro, jej głos był przepełniony rozgoryczoną pretensją, lecz przy ostatnich słowach słyszalnie osłabł, zdradzając po prostu wrażliwość blondynki na ten temat. Żeby jednak ta wrażliwość nie wyszła na pierwszy plan, Pearson ostentacyjnie wróciła do leżących przed nią dokumentów i już zaraz przewracała ostatnie pozostałe jej strony, raz na jakiś czas wstukując kolejną sumę do dodania na kalkulatorze.
-
Przepraszam, to miało być całkowicie niezobowiązujące. Nie czuj się jakkolwiek do czegokolwiek zobligowany, Harvey. – Kobieta ostrożnie ułożyła dłoń na ramieniu chłopaka i delikatnie je ścisnęła w pokrzepiającym oraz jednocześnie potwierdzającym szczerość tej prośby geście. Zaraz wycofała się nieznacznie, tylko po to żeby zająć to wolne miejsce obok niego, a naprzeciwko córki. Widziała, że wszyscy mają swoje kubki z herbatą, zatem zamiast proponować coś do picia stwierdziła, że może spróbuje pomóc. -
Tu też macie coś do pododawania? – zapytała, sięgając po to, czym żadne z nich się nie zajmowało. Tylko wbrew domysłom Jane, w segregatorze nie było żadnych faktur. W koszulkach mieściły się materiały związane z projektem, lecz nie od strony technicznej, a estetycznej, to znaczy plan domu i rozkłady pomieszczeń, jakieś inspiracje oraz cała masa notatek – notatek, które Harper sporządzała wspólnie z Harvey’m, żeby jak najlepiej obmyślić koncepcję na wnętrze budynku. -
Pomyślałem, że może Harvey będzie chciał z czegoś skorzystać… – pospieszył z wyjaśnieniem Harry, jeszcze zanim zawartość ukazała się oczom innych. Kierował się dobrymi pobudkami – wiedział, że Spencer jest na etapie wykończeniowym; niewykluczone, że jakieś pomysły spisane dawno temu przydałyby mu się przy podejmowaniu decyzji, a nawet jeśli nie miały mu się przydać, to przynajmniej byłby to jego wybór żeby z nich nie skorzystać, nie zaś brak takiej możliwości.
@Harvey Spencer