Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Ten dzień minął pod znakiem… mijania się.
Od czasu zmiany stajni zmienił się też nieco dla Harper rozkład tygodnia jeśli chodzi o godziny pracy w restauracji oraz wyjazdy na konie. Tej soboty miała jechać do Orchardu w okolicy południa, i gdyby to było tylko to, raczej pojechałaby po prostu autobusem. Jednak z rana dostała informację, że w końcu jest dostępna dla niej szafka. Do tej pory po prostu przyjeżdżała już praktycznie gotowa do jazdy, w torbie mając tylko buty na zmianę i kask, ale rzeczy stajennych miała tak naprawdę znacznie więcej i chciała sobie ich tam trochę zawieźć, żeby móc w przyszłości przyjeżdżać przykładowo prosto po pracy, bez żadnych tobołów, bo wszystko co jej potrzebne byłoby już na miejscu. Targanie się z tym komunikacją… byłoby na pewno problematyczne. Mogła rozłożyć sobie zwożenie gratów na kilka razy, ale czegoś takiego bardzo nie lubiła, zresztą po co – napisała do mamy, czy mogłaby pożyczyć na dzisiaj jej samochód.
Harry Pearson, jej tata, wyszedł z domu naprawdę wcześnie. Wiosna się rozkręcała i tak samo działo się z wszelkimi zamówieniami, które realizowała jego firma, wobec czego on sam miał dużo na głowie. Gdy jego żona odbierała wiadomość od ich młodszej córki, on już dawno pojechał.
Warunkiem do pożyczenia auta było zabranie psów na wypadającą koniecznie dzisiaj wizytę u weterynarza. Baxter miał już swoje lata i pewne dolegliwości związane z wiekiem, natomiast młodszy od niego Bernay wymagał powtórzenia badania krwi w celu sprawdzenia, czy udało się osiągnąć u niego optymalny poziom hormonów tarczycowych. Tego młodszego pomieszanego owczarka państwo Pearson adoptowali ze schroniska latem 2019 roku – i tak myśleli o drugim psie od dłuższego czasu; w tamtym okresie Harper, zamiast powoli wychodzić na prostą, jeszcze pod koniec zimy (niedługo po tym jak wyprowadziła się od nich) na nowo zaczęła się izolować i w kolejnych miesiącach było… gorzej niż beznadziejnie. Gdy udało im się namówić ją na powrót do ich domu, to niedługo potem pojawił się w nim także właśnie Bernay – który mimo, iż od początku był psem rodziców, ze względu na okoliczności stał się bardzo bliski jej zrozpaczonemu sercu.
Niedługo po tych ustaleniach przyjechała w ich okolicę komunikacją. Mama odebrała ją z przystanku, wspólnie wróciły do domu i blondynka zgarnęła psy, żeby pierwszej kolejności udać się z nimi na tą kontrolę, a po odstawieniu ich całych i zdrowych już załatwiała swoje sprawy.
Gdy Harry wrócił późnym popołudniem, nie było samochodu żony, ale nie było też jej ani psów – domyślił się więc, że dopiero o tej porze pojechała z nimi do weterynarza, podczas gdy ona po prostu dopiero co zabrała czworonogi na dłuższy spacer po lesie, no a jej samochód miała Harper. On miał za to oryginalnie w planie jeszcze jedno spotkanie z klientem, lecz ten poprosił w trakcie dnia o przełożenie go na inny termin. Wobec tego pan Pearson… odezwał się do Spencera, proponując aby ten wpadł do nich jeśli tylko dziś mu pasuje. W końcu obiecał mu, że wyjaśnią sprawę "długu", tylko z góry ostrzegał, że może nie mieć kiedy sam wszystkiego przejrzeć i podliczyć, zatem wychodziło na to, że mieli to zrobić dziś wspólnie. Jak dwoje dorosłych ludzi. Nie jak niedoszli teść z zięciem - jedynie dwóch dojrzałych facetów rozwiązujących zaległe sprawy.
Do Jane, wracającej właśnie ze spaceru, zadzwoniła bliska przyjaciółka. Obecnie nie miały możliwości widywać się tak często jak kiedyś, dlatego regularnie do siebie telefonowały na dłuższe pogaduszki. Jane wobec tego, nie przerywając połączenia, krótko przywitała się z mężem i poszła na górę, dając tylko znać że będzie rozmawiać przez jakiś czas, ale jakby co – tu w domyśle miała na myśli przyjazd Harper, o którym Harry nie miał jednak niestety pojęcia – to niech ją woła. Przegadywali kwestię Harvey’ego już kilka tygodni temu, kiedy chłopak do niego zadzwonił, Harry wiedział więc, że jego żona nie ma nic przeciwko temu spotkaniu – rzucił więc jedynie za nią, że ostatecznie wpadnie dziś do nich Spencer i uznał, że informacja ta raczej dotarła.
No cóż. W końcu wszyscy musieli się zejść w jednym punkcie.

Psy, mieszkające generalnie w domu, były pierwsze przy drzwiach po tym, jak w przedpokoju rozległ się dzwonek od furtki. Niewiele później zjawił się gospodarz czekający na swojego gościa, któremu za chwilę otworzył ze zmęczonym i wprawdzie nieszczególnie szerokim, ale za to szczerym, serdecznym uśmiechem. - Wchodź, Harvey, nie krępuj się. – Wpuścił go do środka, jedną ręką przytrzymując za obrożę młodszego owczarka – nie to, że był niebezpieczny, nic z tych rzeczy, lecz zdarzało mu się zbyt entuzjastycznie reagować na nowe osoby i pan Pearson wolał jednak samodzielnie „dopuszczać” go do zapoznawania, aby przebiegało bardziej stopniowo i spokojnie. - Baxtera znasz, a to jest Bernay – przedstawił czworonoga i dał Harvey’emu moment na to kontrolowane zapoznanie. Jak już minęła pierwsza fala ekscytacji, wypuścił z ręki obrożę, tym samym pozwalając psu swobodnie podejść do bruneta, a sam wówczas wyciągnął do niego zwolnioną rękę aby przywitać go solidnym, męskim uściskiem dłoni. Zaraz też - zakłopotany w sposób charakterystyczny dla ludzi skromnych, otrzymujących nawet najdrobniejszy prezent – przyjął niewielki bukiet dla pani domu oraz opakowanie porządnych, zdrowych bo zbilansowanych smakołyków dla psów. Oczywiście podziękował, ale nie omieszkał zaznaczyć, że przecież nie trzeba było. Odczekał, aż chłopak pozbędzie się odzienia wierzchniego, w międzyczasie wyobrażając sobie, że to pewnie pan i pani Spencer zasugerowali ten drugi prezent, w końcu byli weterynarzami. Prowadząc zaraz gościa w głąb domu, uśmiechnął się już szerzej. - Właśnie, powiedz, jak miewają się twoi rodzice. Wszystko u nich w porządku? – zapytał ze słyszalnym zatroskaniem; on i Jane bardzo lubili i cenili tych ludzi, aczkolwiek ze względu na taki a nie inny rozpad związku ich dzieci utrzymywanie kontaktu wydawało się dużym nietaktem, więc siłą rzeczy przestali go podtrzymywać.
Zaprosił go do stołu w jadalni (na którym leżały trzy grubawe teczki i jeden większy segregator z dokumentami) i naturalnie zaproponował coś do picia, stwierdzając przy tym że sam napiłby się herbaty – może asekuracyjnie, żeby Harvey nie obawiał się także o coś poprosić. Dla Harry’ego to spotkanie było mimo wszystko dość niezręczne i wyobrażał sobie, że nie tylko dla niego. Byli jednak dorośli i takie już bywało życie, że nie wszystko układało się jak człowiek by sobie tego życzył dla siebie i swoich najbliższych, wobec tego uważał, że nie powinni się siebie nawzajem bać. Na pewno mogli normalnie porozmawiać, nie tylko i wyłącznie o tym łączącym ich „interesie”, bo to, że kiedyś mieli całkiem dobrą relację, a obecnie nie mieli jej praktycznie wcale, nie oznaczało że mieliby ziać na siebie chłodem.
- Więc podobno wykańczasz teraz ten dom, hm? Jak idą prace? – zagadnął, dosiadając się do stołu już z pełnymi, gorącymi kubkami. Jego pytanie nie było wcale czysto kurtuazyjnie – mężczyzna od początku interesował się i angażował w projekt i nie dało się ukryć, że miał on dla niego duże znaczenie. W pierwszej kolejności oczywiście dlatego, że to miał być dom jego córki oraz jej przyszłego męża, niemniej także sam budynek właśnie jako pewne przedsięwzięcie budowlane był mu bliski. Harry należał do tych ludzi, dla których wykonywany zawód stanowił ważną i przede wszystkim naprawdę lubianą część życia, zatem także prawdziwie interesował się tym, co powstawało przy jego udziale. Pozwolił sobie więc podpytać Spencera o to i owo w kwestiach technicznych, jedną dłonią głaszcząc siedzącego przy jego krześle Bernay’a. Baxter zaś najwyraźniej pamiętał ich gościa świetnie, bo to do niego bez przerwy się przymilał, a akurat jako dojrzały pies wcale nie szukał na siłę atencji u byle kogo.

Jej zapowiedzenie się na przybliżoną godzinę wieczorną było tylko orientacyjne, ale jednak było. Mama wprawdzie nie oczekiwała jej punktualności, i tak nie potrzebowała już do niczego samochodu, lecz Harper, mając ponad godzinne opóźnienie, i tak poruszała się już w pośpiechu i w pośpiechu też niemal wpadła przez drzwi wejściowe. Nawet nie musiała ich otwierać kluczem, niemniej spróbowała to zrobić z przyzwyczajenia, a dźwięk samej próby przekręcenia zamka sprowokował oba psy do natarcia na przedpokój, natomiast pana domu wyraźnie zdziwił i zaniepokoił, bo przecież jego żona była na piętrze…
- Jestem już! – Zawołanie wyprzedziło jej pojawienie się w tej otwartej przestrzeni salonu, łączącego się z kuchnią oraz jadalnią, o dobrych kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt sekund – tyle, ile potrzebowała na zdjęcie kurtki i butów oraz na przywitanie z czworonogami. Jej głos momentalnie wywołał na twarzy Harry’ego nie tyle nawet pogłębienie już malującego się na niej zdziwienia, co bardziej zauważalny przestrach. Mężczyzna pospiesznie przeprosił bruneta i podniósł się z krzesła by w swojego rodzaju napięciu ruszyć w stronę wejścia do domu. Harper wyłoniła się zza rogu w jednej ręce niosąc papierową torebkę, drugą miała delikatnie ułożoną na głowie maszerującego z nią krok w krok Bernay’a, którego smyrała za uchem patrząc głównie na niego, idąc i jednocześnie mówiąc. Nic dziwnego, że nie zorientowała się o obecności Spencera. - Wiem, że miałam być wcześniej, ale jak zajechałam do mieszkania to Zack robił akurat ciastka, pomyślałam że pomogę mu i trochę wam przywiozę. – Jej głos był pogodny, wręcz beztroski; dzień minął jej całościowo przyjemnie, wszystko co sobie zaplanowała poszło całkiem gładko, no i te nieplanowane ciastka okazały się zaskakująco miłym elementem zaskoczenia. Zack był względnie nowym współlokatorem w ich szeregowcu i powiedzmy, że lubił robić rozpierdziel w kuchni. Generalnie, tak jak pozostali dwaj chłopacy, działał jej często na nerwy, tym bałaganem który po sobie zostawiał już szczególnie, jednak trzeba przyznać, że gotował naprawdę dobrze, piekł zresztą równie pysznie. Ona wprawdzie na co dzień nie miała zbytnio czasu na wielkie przygotowywanie posiłków, niemniej zawsze lubiła to robić, zwłaszcza jeśli to nie miało być tylko dla niej – a skoro spontanicznie mogła się do niego dołączyć i teraz przywieźć coś rodzicom, to tym bardziej była zadowolona…
Zatrzymała się na środku pokoju, nie dlatego że taki miała zamiar, po prostu tata przed nią wyrósł. Podniosła na niego jakieś takie roziskrzone spojrzenie, lecz jego zmartwiona mina od razu starła z jej buzi szeroki uśmiech który gościł na niej od chwili przekroczenia progu. - Harper… umówiłaś się z mamą? - Blondynka zmarszczyła brwi, zdezorientowana. To wyglądało, jakby z jakiegoś powodu jej obecność wypadała nie w porę, ale przecież zapowiadała się mamie, a nawet kiedy czasem wpadła niezapowiedziana to spotykała się jedynie z ciepłym przyjęciem. - A nie mówiła ci? Pożyczyłam od niej samochód i… - Tata nie przesłaniał jej całego pola widzenia i w końcu zauważyła, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Jej spojrzenie spłynęło na siedzącą przy stole sylwetkę, co automatycznie zatrzymało jej wypowiedź, wymownie świadcząc o nagłym zdenerwowaniu i zagubieniu. Jej postawa prędko się skurczyła, ręka do tej pory subtelnie drapiąca psa za uchem zastygła. Błękitne oczy przeniosły się z powrotem na twarz ojca. - Nie wspominała, że będziecie mieć… gościa – powiedziała ciszej niż do tej pory, lecz z dobrze wyczuwalną, nieco oburzoną pretensją. Prędko jednak przywołała się do względnego porządku… Nie, wcale nie, bo chociaż chciałaby umieć zachować się w pełni jak należy, to nadal nie umiała się przy nim zachowywać w pełni tak jak należy. - Cześć – rzuciła bezosobowo, głośniej, niby przekręcając głowę w kierunku bruneta, ale jej spojrzenie nawet nie sięgnęło powyżej podłogi. Już w brzmieniu tego jednego słowa dało się rozpoznać, że ścisnęło się jej gardło. Ciężko się dziwić, że nie cieszyła się na jego widok, i to jeszcze w domu jej rodziców, nie w żadnej neutralnej przestrzeni. Trochę chyba nie dowierzała w ten zbieg okoliczności… - Córciu, nie miałem pojęcia że będziesz, a z Harvey'm... umówiliśmy się... wiesz. – Tata był szczery i nie potrafiłaby podważyć tego jego zapewnienia, że nie wiedział. Co nie znaczyło, że od tego momentu nagle była zadowolona. - Wiem – odpowiedziała szybko, praktycznie w ten sam sposób w jaki ledwo przeszło przez jej usta przywitanie. Zaraz jednak jakby się ocknęła; ze wszystkiego co mogła zrobić, naprawdę pragnęła nie zachowywać się jak rozwydrzone, niewychowane dziecko. Jej dłoń wznowiła głaskanie cały czas wyczekującego jej atencji Bernay’a, spojrzenie stało się bardziej przytomne i przy tym łagodniejsze, chociaż wcale nie weselsze. - Dzwoniłam do mamy, żeby dać znać o której będę, ale miała zajęty więc wysłałam jej smsa... To pewnie nadal rozmawia? – To była tak zajebiście kuriozalna sytuacja, że po prostu chciała ją jakkolwiek wyjaśnić. Może głupi odruch... bo odruchowo pomyślała, że to mogło wyglądać na nieprzypadkowe, wolała więc od razu jakoś to poruszyć, żeby jednak na takie nie wyglądało. - Tak, odkąd wróciła z… Myślałem że od weterynarza, ale skoro ty miałaś samochód… No nieistotne. W każdym razie… chcesz nam może pomóc?
Czy chciała im pomóc? Na pytanie tak postawione mogła odpowiedzieć, że w sumie czemu nie. Tylko gdyby postawić je inaczej, na przykład ”chcesz posiedzieć przy jednym stole z byłym narzeczonym?”… to trochę wszystko zmieniało, i mimo że pytanie padło w tej pierwszej, zachęcającej formie, oczywiste było, że to drugie jest z nim nierozerwalnie związane. Tym razem rzeczywiście spojrzała na Harvey’ego, jakby szukając w nim odpowiedzi, jakby chciała poprosić, aby to on odpowiedział za nią. Po prostu się wahała – wiedziała, że gdyby się do nich dosiadła, to w trójkę podliczyliby co trzeba o wiele sprawniej. No i ostatnio w sklepie ona i on jakoś mogli normalnie porozmawiać… tak względnie. Tylko że to nadal wydawało się niemal nielegalne… - Pójdę najpierw… po coś do picia – odpowiedziała wymijająco, a w następnej chwili prędko pomaszerowała do kuchni – i oba psy za nią, czy pewnie akurat w tym przypadku za apetyczną wonią ciastek, nieważne że nie miały nic z nich dostać.
A pan Pearson oprzytomniał w tym wszystkim dopiero teraz. Odwrócił się gwałtownie w stronę Harvey'ego i widać było, że właśnie doznaje tego olśnienia, że zaproponował coś w ich imieniu, podczas gdy to wcale nie musiało zgadzać się z wolą chłopaka – należało to więc czym prędzej ustalić. W jakiś taki ostrożny sposób zmniejszył dystans między nimi i odezwał się stanowczo ściszonym głosem. – Chyba, że pójdziemy we dwójkę do gabinetu…? – zasugerował inną możliwą opcję niż ta, w której dołączałaby do nich Harper, utrzymując na nim swoje pytające spojrzenie. Poza tym, że to ona wspominała mu o chęci kontaktu ze strony Spencera, nie słyszał od niej nic więcej o nim, a zatem nie było mowy o jakimś odbudowywaniu przez nich dobrych stosunków. Znał swoją córkę, zresztą wiele dało się też odczytać z jej reakcji na jego widok, mógł się domyślić że to nie za dobry pomysł…
Kto by pomyślał; wyszło na to, że pomysł albo nie był taki całkiem straszny, albo Harvey był zbyt speszony i zbyt grzeczny, żeby się sprzeciwić, i koniec końców obaj siedzieli znów przy stole, tym razem w lekko krępującym milczeniu – nie trwało ono przesadnie długo, w każdym razie milczenie w dwójkę, bo jakoś krępująco było nadal po tym, jak blondynka wróciła z kuchni. - Zaczęliście w ogóle? – zapytała w neutralnym tonie, stawiając talerz z ciastkami (niby klasycznymi american cookies ale z drobnym owocowym akcentem) na stół – mniej więcej na środku pomiędzy złożonymi rękoma Harry’ego a ewidentnie nietkniętymi jeszcze teczkami, na które wymownie zerknęła zajmując miejsce na krześle obok taty. Nie podnosiła już wzroku, bo jednak prawie naprzeciwko siedział Harvey; odłożyła też na blat kubek z herbatą dla siebie i jedną dłoń opuściła na łeb Bernay’a, który umościł się nim na jej udach, drugą zaś zaczęła rozdzielać teczki, tak żeby każde z nich mogło choćby początkowo zająć się jedną w całości. Panująca atmosfera była naprawdę... specyficzna, żeby nie powiedzieć że ciążąca, uważała więc że dobrze od razu wziąć się do pracy i nie skupiać na swoich odczuciach – to, w obecności Spencera, nie kończyło się dla niej za dobrze.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Dla Harvey’ego sobota to był czas dla siebie. Nie musiał nic robić, nie miał żadnych większych obowiązków ani planów. Tak więc, miał caaały boży dzień dla siebie. Spencer nie znosił mieć tyle wolnego czasu. Zwyczajnie nie lubił nie mieć co robić. Spędzenie kilku godzin przed telewizorem czy konsolą nie było dla niego odpowiednim zajęciem. Dlatego od samego rana szukał sobie jakiegoś zajęcia. Okej, nie przesadzajmy że od aż tak wczesnych godzin, bo z kolei jeżeli miał możliwość się wyspać to podniósł się tego dnia z łóżka trochę później niż zwykle. Po pożywnym śniadaniu i porannej kawie udał się z Charlie na nieco dłuższą niż w tygodniu przebieżkę. Nie zważając na pogodę to był niemal stały element jego dnia, który umożliwiał mu prawidłowy rozruchów i lepsze pobudzenie organizmu niż mógł sobie zafundować jedynie tą poranną dawką kofeiny. Po powrocie i prysznicu przebrał się w swoje „robocze ciuchy”, czyli stary t-shirt i cienkie dresy po czym udał się do domu. Niestety tam Charlie nie mogła już mu towarzyszyć, bo byłoby z tego więcej bałaganu niż korzyści.
Spencer zawsze gdy mijał ten dom albo nawet docelowo do niego szedł, to nigdy na niego nie patrzył. Z zewnątrz budynek wyglądał na wykończony i jedynie brak w oknach jakichkolwiek firanek czy rolet był niewielkim znakiem, że jednak było to złudne wrażenie. Ten jego zewnętrzny niemal gotowy obraz jedynie przypominał mu o tym jak blisko był tej swojej wymarzonej przyszłości, która ostatecznie stała się dla niego zupełnie nieuchwytna. Wolał sobie o tym nie przypominać. Tego dnia założył sobie, że wykończy parter. Przez ostatnie tygodnie powoli i wytrwale udało mu się popchnąć pracę na tyle, żeby jego stan nadawał się już niemal tylko do umeblowania i już zamieszkania. Co prawda pozostawała jeszcze do ogarnięcia cała góra, ale nie był w stanie sam ogarnąć wszystkiego w tak krótkim czasie. Zresztą wcale mu się nie śpieszyło, a wszystkie prace wykonywał z ogromną precyzją i dokładnością, co jeszcze bardziej rozciągało wszystko w czasie. Był właśnie na etapie malowanie sufitu w łazience taką specjalną, mocną farbą, która nadawała się do pomieszczeń o zwiększonym poziomie wilgoci i ciepła, gdy rozdzwonił się jego telefon. Odebrał go z lekkim opóźnieniem, woląc nie robić tego na drabinie i całe szczęście, bo gdy zobaczył napis Harry Pearson, to na ułamek sekundy zwątpił. Nie pozwolił sobie jednak na zbyt długie zawieszenie, odbierając szybko połączenie nim zdążyłoby ono przekroczyć limit czasowy i zaraz rozmawiał oraz umawiał się na to podliczenie kosztów, na którym mu zależało.
Harvey myślał o tym w kategoriach to należy zrobić. A ponieważ taka była jego powinność to wszystkie swoje wątpliwości i uczucia, które mogły zakłócać wykonanie tego zadania należało odsunąć na bok. Brunet starał się nie myśleć o tym, że jechał na spotkanie ze swoim niedoszłym teściem, tylko z człowiekiem któremu - tak jakoś wyszło że - był dłużny sporą ilość gotówki, więc należało określić dokładnie ile i umówić się na spłatę. Tak więc nie zagłębiał się w swoje niepewności póki nie musiał. Gdy podjechał to mógł zatrzymać się tuż pod bramą, ale pojechał nieco dalej, dzięki czemu zatrzymał się pod dość wysokim drzewem, które dawało sporo cienia. Dni były już ciepłe i słoneczne, więc po wyjściu od Harry’ego Spencer nie chciał załadować się do rozgrzanej puszki. Zaraz dzwonił do furtki, trzymając w dłoniach niewielki bukiecik dla Jane - gdyż nie miał pojęcia, czy będzie ona uczestniczyć w tych rozliczeniach, jednak tak czy inaczej zakładał że na pewno przewinie się podczas jego wizyty - oraz przekąski dla psa (jak się okazało psów), rezygnując z przychodzenia z jakimś alkoholem, co mogłoby wyglądać jak próba narzucenia zbyt luźnej atmosfery na to spotkanie, które samo w sobie wcale nie było takie swobodne.
- Dzień dobry, panie Pearson - odpowiedział, wchodząc do środka i wcale nie wymuszając lekkiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Uwolnił swoją prawą dłoń, przyciskając pojemniczek ze smakołykami swoim lewym ramieniem do ciała, dzięki czemu mógł przywitać się z czworonogiem. - Cześć Baxter, ale się postarzałeś - powiedział, głaszcząc psa który miał krótką wątpliwość, ale zaraz rozpoznał jego głos i zaczął zamaszyście machać ogonem. Drugiego psa Spencer powitał już z większym dystansem, bo w końcu „nie znali” się. Pozwolił się bezproblemowo obwąchać co było zwyczajne, jako że był dla niego zupełnie obcą osobą, która jeszcze ze sobą na pewno przyniosła zapach obcej suczki. - Pewnie czuje moją Charlie - skomentował krótko i szybko przeniósł zainteresowanie na pana domu, uścisnął pewnie jego dłoń i przekazał drobne podarunki. Pytanie odnośnie swoich rodziców wcale nie odebrał jako wścibskie, bo przecież wiedział, że jego rodzice bardzo dobrze dogadywali się z rodzicami Harper, więc nie widział powodu by coś zatajać czy udzielać szczątkowej odpowiedzi. - Raczej mogę powiedzieć, że całkiem dobrze. Tata koncentruje się na pracy w lecznicy, szczególnie po tym jak mama trochę odpuściła. Powiedzmy, że ona pracuje tak na pół etatu, bo jednak stara się sporo czasu poświęcać Rosie. Trzymają się dobrze i na pewno nie widać po nich ich wieku, ale jednak nie mają tyle siły i energii co kiedyś, więc siedmiolatka potrafi zajść im za skórę. Zresztą czasem podrzucają ją do mnie na niedzielę, więc sam po sobie wiem jaki potrafię być padnięty po całym dniu spędzonym z nią. Wspominałem im, że będę się z panem widział w sprawie domu, to kazali pana i żonę serdecznie pozdrowić i też zapytać czy u państwa wszystko dobrze. Tata nawet mówił, że jakby Baxterowi zaczęły dolegać problemy stawowe, to zawsze służy swoją pomocą - powiedział na koniec ponownie delikatnie uśmiechając się. Na pewno posiadanie małego dziecka odmładzało jego rodziców, musieli być bardziej „na czasie”. Było to niemałe wyzwanie, bo gdyby któryś z synów za bardzo się pośpieszył, to mogliby mieć wnuczkę w wieku swojej najmłodszej córki. Jednak wyszło zupełnie inaczej, co na początku budziło wiele wątpliwości i niepewności, lecz ostatecznie Rosie stała się małą gwiazdeczką w ich rodzinie, przyciągając uwagę wszystkich i scalając ich po śmierci Toma. A w kwestii psa, to pan Spencer pamiętał, że Pearsonowie mieli owczarka, które miały tego pecha że na starość pojawiały się u nich problemy z tylnymi nogami i kręgosłupem, więc niedoszli teściowie zawsze mogli się zgłosić się do niego i nie byłby to dla niego żaden problem.
Skierował się do jadali za Harrym. Brunet starał się nie okazywać swojego lekkiego skrępowania, które ogarnęło go po przekroczeniu progu tego domu. W końcu przyjechał tutaj w bardzo konkretnej sprawie. Oczywiście nie oczekiwał, że od razu przejdą do sedna i ominą ich jakieś uprzejmości, jednak zakładał że za tymi wszystkimi pytaniami stoją jak najlepsze intencje i chęć, by on sam nie musiał peszyć się tym całym spotkaniem. Chętnie przyjął propozycję herbaty, czując suchość w gardle, aż musiał odchrząknąć przed udzielaniem kolejnej odpowiedzi. - Tak, w końcu dotarło do mnie, że wypadałoby to zrobić - zaczął mówić zajmując miejsce. Nie zignorował Baxtera, który pojawił się obok niego. Harvey - tak samo jak jego rodzice - uwielbiał zwierzaki, psy w szczególności, więc nie odmówił sobie tej przyjemności, by podczas rozmowy drapać owczarka za jednym bądź drugim uchem. - Wydaje mi się, że jak na pracę głównie w pojedynkę to całkiem dobrze. Czasem z jakimiś drobnostkami schodzi się dwa razy dłużej, bo po kilkanaście razy muszę schodzić i wchodzić na drabinę, ale też z drugiej strony wcale mi się z tym nie śpieszy. W zeszły weekend znajomy pomagał mi układać płytki i montować prysznic w łazience na dole. Dzisiaj miałem ją kończyć, bo tylko ona została mi do wykończenia na parterze. Góra jest w o wiele bardziej surowym stanie, ale przede mną całe lato… - odpowiedział zagłębiając się troszeczkę w temat, bo przecież mógł rzucić a całkiem nieźle i na tym skończyć swoją wypowiedź. Jednak nie widział nic złego w dzieleniu się tymi informacjami, szczególnie że pan Pearson od samego początku był mocno zaangażowany w ten projekt, bo to nie tak że tylko rzucił pieniędzmi i załatwił ludzi. Na pewno zainteresował się tym domem bardziej niż innymi, bo w końcu to miał być dom jego córki, jednak w dużej mierze za jego zainteresowaniem musiała stać po prostu pasja i Harvey miał tą świadomość.
Gdy Baxter go opuścił to Spencer nie zauważył jeszcze nic niepokojącego, chyba zakładając że ten ruch, który musiał wzbudzić ciekawość psów należał do pani Pearson. Oparł swoje oba przedramiona na stole i połączył ze sobą dłonie, chciał otworzyć usta by mówić coś dalej, ale wtedy usłyszał to jestem już. Jego wzrok zatrzymał się na twarzy pana Pearsona. Wydawał się tak samo mocno zdziwiony jak on sam, bo raczej Harvey nie zakładał, że podczas tego spotkania może pojawić się Harper. Biorąc pod uwagę to jak przebiegły ich ostatnie spotkania, to raczej był nienajlepszy pomysł. Po jego wyrazie twarzy brunet domyślił się, że to nie był żaden „pomysł”, to jakiś kolejny żart od losu. Gdy mężczyzna wstał i wyszedł naprzeciw córce, to Harvey dalej wpatrywał się w to samo miejsce. Jakby wcale nie chciał się upewniać - chociaż nie musiał - że to była ona. Ani się z nią witać. Ani słyszeć więcej losowych informacji, które nie powinny i w innych okolicznościach wcale nie dotarłyby do niego, bo teraz już wiedział, że tym ktosiem który miał wtedy malować te ściany był jakiś Zack. Wcale nie potrzebował mieć tej świadomości. Co prawda samo imię wiele o człowieku nie mówiło - oprócz tego, że jego rodzice mieli beznadziejny gust, bo co to za durne imię, Zack, brzmi jak jakiś niedorobiony Jack - nie tworzyło żadnego obrazu przed jego oczami, ale wystarczyło że ponownie uderzyła go ta świadomość, że… jeżeli się chce to można ruszyć do przodu i ogarnąć swoje życie, bo wychodziło na to, że Harper - od ich randki w ciemno - udało się to zrobić, a on zastał się w swoim życiu, a obecnie sprawie domu, którą powinien załatwić trzy lata wcześniej. Odwrócił twarz w ich kierunku dopiero, gdy usłyszał że został nazwany gościem, tak więc wiedział, że został już przez nią zauważony. Stanowczo już nie uśmiechał się jak wcześniej. Jego wyraz twarzy ponownie przybrał ten zupełnie nijaki, neutralny wyraz, który był o wiele gorszy, bo był jasnym sygnałem że przykrywał jego prawdziwe emocje. - Cześć - przywitał się jak należało, jednak głosem pozbawionym tej siły i energii, która wcześniej biła z niego przy kolejnych opowieściach. I to tyle byłoby z jego strony interakcji z blondynką. Wcale nie przysłuchiwał się tej rozmowie, chociaż i tak nie musiał wytężać słuchu, by wszystko słyszeć. Dom był duży, więc brunet założył że Harper zapewne pójdzie do mamy, swojego pokoju albo pobawić się z psami, cokolwiek tylko nie… chcesz nam może pomóc?
Nie wiedział jaki zamysł stał za tą propozycją. Zapewne padła ona ze strony Harry’ego wskutek nieprzemyślenia całej sytuacji i stresu związanego z tym nieoczekiwanym spotkaniem. Chociaż Harvey wcześniej już nie ruszał się z miejsca, to dopiero w tym momencie naprawdę znieruchomiał, chcąc pozostać poza tą sytuacją. Nie chciał widocznie się skrzywić czy wyrazić jakoś swojego niezadowolenia z takiego obrotu spraw. Jednak wizja przebywania z Harper wcale nie podobała mu się, w tym sensie że wydawała się o wiele bardziej ryzykowana i mniej swobodna. A podczas tamtej nieskrępowanej rozmowy udawało mu się już powoli rozluźnić. Lecz teraz to wszystko szlag trafił. Dlatego nawet nie zarejestrował, kiedy pojawił się przed nim jej tata. Harvey przeniósł na niego swoje lekko nieobecne spojrzenie. Z tej sytuacji nie było wcale dobrego wyjścia, bo każde z nich wiązało się z ogromną dawką zakłopotania. Tylko, że gdyby Spencer potwierdził chęć udania się do gabinetu, to byłoby jasnym sygnałem, że nie chciał przebywać z Harper. Co mówiłoby, że ma do niej jakiś żal, pretensje bądź próbuje ją piętnować. Ale minęły ponad trzy lata, wszyscy zebrani byli dorośli i niektórzy z nich - Harper - nawet ruszyli ze swoim życiem do przodu, więc skoro grał kartą „jesteśmy dorośli, dogadamy się”, to nie mógł teraz zachowywać się jak obrażone, niezadowolone dziecko. - Nie mam nic przeciwko, żeby Harper nam pomogła. Pewnie nawet pójdzie szybciej - odpowiedział wcale nie tak szczerze, ale tak jak wydawało mu się, że powinien. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że kierowanie się takimi założeniami może być dla niego zgubne, bo jego umiejętności kontrolowania emocji też kiedyś mogły wyczerpać się.
Chwilę później wylądowali w trójkę przy stole, każdy ze swoją teczką i tym talerzem ciastek ułożonych na środku. Spencer krótką chwilę wpatrywał się w nie, ale nie dlatego że miał na nie ochotę - chociaż ładnie pachniały - tylko dlatego, że widząc je w głowie pojawiał mu się Zack, któremu z niewiadomych przyczyn Harvey przypisał spory wzrost, postawną budowę, blond włosy i modelową twarz, czyli… wygląd Tony’ego. Gdy sobie to uświadomił to skrzywił się, potrząsnął głową i zajął się wyjmowaniem papierów z teczki. Oczywiste było, że skoro nic nie zostało jeszcze ruszone, to nie zaczęli więc mogli zając się przeglądaniem wszystkiego jakby nigdy nic. Brunet wyciągnął swój telefon na stół, odpalił w nim kalkulator, uważając że tak będzie mu najprościej wszystko podliczać. A skoro mieli udawać, że w tym wszystkim nie było nic niezręcznego i każdy robił to, co powinien żeby usprawnić tą pracę, to mógł wrócić do swojej nieskończonej wcześniej myśli. - Więc, jak mówiłem wcześniej. Liczę, że późnym latem bądź wczesną jesienią wszystko będzie gotowe. Dlatego też jak wspominałem panu przez telefon, wolałbym z wszystkiego rozliczyć się jak najszybciej, bo zdaje sobie sprawę że to może jeszcze trochę potrwać. Zresztą jeżeli chodzi o wykańczanie piętra to nie ukrywam, że na pewno będę to uzależniał od budżetu, którym będę dysponował - dokończył temat, który zaczęli przed pojawieniem się blondynki, jednocześnie nieśmiało zaczynając kwestię rozliczenia pieniężnego. Zależało mu, żeby nikomu nie być dłużnym, zarówno tacie Harper jak i swoim rodzicom. W ostateczności był nawet w stanie zdecydować się na kredyt, tylko żeby mieć świadomość, że z czystym sumieniem może począć z tym budynkiem, co mu się podoba. - I też pewnie dopiero wtedy będę zastanawiał się co z nim dalej - powiedział zgodnie z prawdą, zaczynając wystukiwać coś na ekranie.
Dzięki ogromnemu ułożeniu i porządkowi w papierach podliczanie wszystkiego szło całkiem sprwnie, chociaż na pewno Harvey nie spodziewał się aż takich kwot. Nie dawał jednak po sobie poznać żadnego zdziwienia tylko skupił się na pracy, tak jak pozostali. Po jakimś czasie, gdy wczytywał się intensywnie w jakieś papiery rozdzwonił się jego telefon. Na ekranie pojawiło się zdjęcie jakiejś dziewczyny, ale podpis z perspektywy osób siedzących naprzeciwko na pewno nie był widoczny. Brunet natychmiast przeniósł swój wzrok na smartfona, zmarszczył brwi i wyciszył telefon oraz wygasił ekran, jednak nie rozłączył połączenia. Wrócił do swojej lektury, gdy po chwili jego telefon znowu zaczął wibrować, a ekran ukazujący tą samą osobę ponownie się podświetlił. - Przepraszam na chwilę - powiedział, biorąc go w łapę, podnosząc się z miejsca i wędrując w stronę korytarza. Przestrzenie były połączone, więc wiedział że i tak wszystko będzie słychać, nie miał zamiaru też specjalnie szeptać, ale niekulturalne wydawało mu się rozmawianie przez telefon przy stole. - No co tam się dzieje? - zapytał zaraz po odebraniu. Był to jego standardowy tekst, którym rzucał gdy w domyśle „działo się coś złego”. Ktoś wyglądał jakby był w niehumorze, nie miał dnia czy po prostu miał swój czas na narzekanie. Był to wyraz jego zainteresowania i troski. Po tym zapytaniu dłuższy czas milczał, co jakiś czas tylko przytakując krótkim „yhym” i dopiero później przechodząc do odpowiedzi. - Możemy umówić się na poniedziałek... Jeżeli bardzo cię to niepokoi, to możesz wpaść do mnie do domu dzisiaj wieczorem… Tak, nadal tą boczną ścieżką do tego budynku na tyłach posesji… Okej, świetnie… Nie przejmuj się, wszystko będzie w porządku… Do zobaczenia - odpowiedział, odwracając się już przodem do jadalni, odwrócił się i powrócił na swoje wcześniejsze miejsce. Potrzebował chwili, by zorientować się na czym poprzestał. Zrobiło mu się ciepło, więc podwinął rękawy od swojej koszuli - nie takiej eleganckiej, tylko codziennej – odsłaniając swoje kolorowe przedramiona. Jego lewa ręka była pobrudzona tą białą, łazienkową farbą, którą ciężko się domywało i czego wcześniej nawet nie zauważył, biorąc - już drugi - prysznic tego samego dnia. Zaczął docierać do końca swojej teczki, więc kontrolnie zerknął na pozostałych, którzy wydawali się być na podobnym etapie. Tak więc, został im jeszcze ten segregator, ale zanim to, to może jeszcze inna kwestia. - Zastanawiał się pan nad formą tej spłaty? W sensie, wiem że to może zabrzmi niewłaściwie, ale czy zależy panu żebym oddał wszystko naraz czy byłaby możliwość rozłożenia tego na dwie, trzy raty? - zapytał niepewnie, chyba obawiając się tego, że jak zaraz podsumuje wszystkie trzy kwoty, to liczba która pojawi się na ekranie jego telefonu go przytłoczy.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
W jej wyjściu do kuchni wcale nie chodziło o zrobienie sobie czegoś do picia – to znaczy owszem, wróciła z niej po tych symbolicznych dwóch czy trzech minutach z herbatą w kubku, jednak to była najzwyczajniej przykrywka dla jej potrzeby ucieczki w choćby chwilę samotności. Widok Harvey’ego, i to jeszcze w domu jej rodziców, wywołał u niej nagły przypływ mieszanki silnych, całościowo przykrych emocji, które koniecznie musiała ogarnąć najlepiej od razu jeśli nie chciała się poniżyć chwiejnym, przesadzonym zachowaniem potem przy stole. Nie chciała się w ten sposób poniżyć. Nie znowu przed nim. Nie przy swoim ojcu.
I to nawet nie tak, że jego obecność tutaj była dla niej niemożliwa do zaakceptowania. Rozmawiała przecież z tatą (i to jeszcze w obecności mamy) o tym, że Spencer ma do niego sprawę odnośnie tamtego domu; po tym, jak streściła (pomijając to i owo) ich wpadnięcie na siebie w Homebase (bo nie, żeby przybliżała rodzicom randkę w ciemno i te późniejsze spotkania-katastrofy), usłyszała finalnie od Harry’ego, że może przekazać byłemu narzeczonemu numer do niego, a jak chłopak się do niego odezwie, to najpewniej zostanie poproszony o wpadnięcie tutaj. Rozumiała to podejście, było bardziej eleganckie niż wysyłanie mailem skanów dokumentów do zweryfikowania podanej, podliczonej sumy. Rozumiała, że tata chciał spotkać się z Harvey’m, dało się to po nim zobaczyć tamtego wieczoru kiedy dowiedział się o tej sytuacji. Wiedziała zatem, że do spotkania twarzą w twarz między nimi prawie na pewno dojdzie – nawet ostrzegła go, że Harvey jakby co wygląda teraz trochę inaczej, po czym wyszczególniła że ma dłuższe włosy i naprawdę dużo tatuaży; łatwo było się jej domyślić, że dla nich obu całe to rozliczanie się może nieść ze sobą pewien stopień dyskomfortu i po prostu chciała zaoszczędzić im obu dodatkowego skrępowania potencjalną zaskoczoną reakcją pana Pearsona na aż tak zmieniony wygląd niedoszłego zięcia…
Więc generalnie umiała sobie wyobrazić to ich spotkanie – zwyczajnie kompletnie nie widziała w nim siebie jako współuczestnika, to po pierwsze. Bo niby co jej było do tego wszystkiego? Harper – jako konkretnie ona - nie miała obecnie żadnego realnego związku z tym budynkiem. Łączyły go z nią jedynie pewne wspomnienia, widziała w nim symbol - nieosiągalnej już - szczęśliwej przyszłości ze Spencerem… i to tyle. Pomagała bardzo aktywnie na etapie projektowym, ale później niewiele wnosiła, a zatem, tak jak nawet powiedziała to na głos na chwilę przed ich rozejściem się w sklepie budowlanym, to nie była jej sprawa.
Po drugie, co właściwie o wiele bardziej ją ruszyło… W jej oczach brunet – ze względu na to, co wydarzyło się ponad trzy lata temu - nie pasował do bycia tu, siedzenia przy tym stole, wyjaśniania sobie czegoś z jej tatą – jednocześnie paradoksalnie pasując do tego obrazka tak naturalnie jak nikt inny. Nawet taki zmieniony. I dokładnie to zabolało ją najbardziej w tamtej krótkiej chwili, podczas której pozwoliła sobie na niego spojrzeć, niejako szukając ratunku przed pytaniem czy chciała im może pomóc. Właśnie wtedy uderzył ją ten kontrast między tymi dwoma równoległymi myślami zaistniałymi w jej głowie… a do tego w ogóle obecność tej drugiej dosłownie ją przeraziła. I zwyczajnie zabolała, trafiając w jej najsłabszy punkt – w to, że nigdy nie chciała, aby ich związek się zakończył, nie chciała tego ani przed jego zakończeniem, ani po jego zakończeniu nawet raz nie stwierdziła, że bez niego było jej lepiej. Jak już to nauczyła się o nim nie myśleć, ale nie była w stanie przestać traktować ich rozpadu jako największej katastrofy, która mogła się jej przydarzyć… w każdym razie na płaszczyźnie relacji.
Wzięła się w garść ledwie powierzchownie, na więcej nie było jej stać w tym krótkim czasie. Siadając z nimi przy stole powtarzała sobie tylko w duchu, że przecież potrafiła kontrolować swoje reakcje, także te emocjonalne – robiła to bardzo często w restauracji, w której pracowała, starczyło po prostu trochę samozaparcia. Tutaj tego samozaparcia potrzeba jej było wprawdzie nieporównywalnie więcej - jako że samo patrzenie na Spencera przyprawiało ją o nieznośny ciężar na klatce piersiowej i w żołądku, który do tego skręcał się z żalu – ale musiała chociaż spróbować. Nie chciała okazać się tchórzem i uciekać z tej sytuacji, zostało jej zatem udawanie, że ta interakcja wcale jej nie przytłacza i nie boli. A przytłaczała i bolała, bo poza tymi wszystkimi przykrymi wspomnieniami, związanymi z nimi jako parą, dochodziła jeszcze świadomość tego, co Harvey powiedział jej na hali wspinaczkowej, a co momentalnie do niej wróciło gdy zerknęła na jego wytatuowane dłonie i zauważyła imię Toma na boku jednej z nich. W tej chwili dodatkowo uderzyły w nią jej własne słowa, które skierowała do niego w tonie wyrzutu – Harper była w tamtym czasie najbliższą mu osobą, więc poniekąd… musiała mieć jakiś wpływ na zachowanie narzeczonego. Sama jednak nie miała już wtedy najlepszej relacji ze swoją siostrą i możliwe, że podświadomie niejako utwierdzała bruneta, że wymigiwanie się od spotkań czy próśb o rozmowę jest w porządku. Rzecz jasna to, jak zachowywał się Harvey, to była jego własna decyzja, lecz Pearson powinna była być wtedy tą, która jakoś ciągnęłaby go w górę, do lepszego, zamiast utwierdzać go w czymś, co dobre nie było, a okazało się opłakane w skutkach…
Odezwanie się Spencera było oczywistym nawiązaniem do wcześniej toczącej się między nim a jej ojcem rozmowy, dlatego blondynka nawet nie uniosła wzroku znad stołu by nie sprawiać wrażenia zainteresowanej tematem, który przecież jej nie dotyczył. – Rozumiem, to rozsądne podejście. Zresztą innego nawet bym się po tobie nie spodziewał. Mam nadzieję że prace pójdą ci sprawnie, tak jak zakładasz, ale gdybyś potrzebował jakiejś pomocy… możesz się do mnie odezwać. – Wiadome było, że Harry raczej nieszczególnie zajmował się wykończeniami, no a poza dawną relacją oraz obecnymi „interesami” nic go już z brunetem nie łączyło, więc propozycja musiała wydać się co najmniej osobliwa. Lecz z drugiej strony nie było wątpliwości, że padła szczerze. Harper rzecz jasna pozostała milcząca i próbowała po prostu zajmować się tym, po co w ogóle do nich dołączyła. Cholernie ciężko było się jej skupić na przekładanych papierach, zwłaszcza kiedy w obrębie jednego dokumentu dotyczącego jednej usługi widniały w różnych miejscach różne kwoty, a ona musiała się wczytywać w adnotacje żeby wywnioskować, którą liczbę ostatecznie wpisać do odpalonego w telefonie kalkulatora (każdy z ich trójki wybrał ten najprostszy i najbardziej czytelny sposób sumowania). Niemniej brnęła przez kolejne strony, czasem tylko nieśmiało podpytując tatę o pomoc w rozszyfrowaniu jakichś skrótów. Powoli acz sukcesywnie posuwała się do przodu, zapewne tak jak pozostali.
Nie była w stanie powstrzymać odruchu zerknięcia na wyświetlacz nieswojego smartfona, gdy ten się rozdzwonił. Nie powstrzymała się także za drugim razem, choć było bardziej niż pewne, że połączenie przychodziło z tego samego numeru, a zatem na ekranie pojawi się ponownie to samo zdjęcie. Nie zobaczyła za wiele – nie powinna nic zobaczyć, ale okazała się za słaba względem własnej ciekawości – a i tak to było więcej niż mogła udźwignąć, jednocześnie zachowując dalej swoją względnie niewzruszoną maskę. Gdy więc mężczyzna odchodził od stołu, jej wzrok najpierw go odprowadził, a później zatrzymał się nieruchomo, powoli stając się pusty…
- Harper, wszystko w porządku? - Wzdrygnęła się, słysząc to ciche pytanie, po czym machinalnie skierowała rozszerzone oczy na ojca, który wyglądał na zatroskanego. Nie miała pojęcia, jaką minę bezwiednie zrobiła podczas tej rozmowy – oboje ją słyszeli, czy tego chcieli czy nie – a wobec tego nie wiedziała, czy powinna to potraktować jako przejęcie się jej stanem tak ogólnie, skoro mieli tą krótką chwilę na osobności a ona ewidentnie od początku zachowywała się nieswojo, czy jednak dało się zauważyć na jej twarzy to, że coś ją w tej konkretnej sytuacji zabolało. – Błagam cię, tato – jęknęła jeszcze ciszej, z wyraźną nutą frustracji w głosie będącym o krok od złamania się – bo niezależnie od tego, która z tych dwóch opcji stała za przejęciem się ze strony Harry’ego… to obie były jak najbardziej zasadne. Musiało być widać, że siedziała przy tym stole cała spięta, jak z kijem w dupie. Do tego wizja innej, konkretnej dziewczyny w życiu byłego narzeczonego momentalnie ją przygniotła, chociaż przecież nie powinna. Bo Pearson powinna być ponad to. A nie była - i to było uwłaczające. Oczywiście dzwoniąca dziewczyna mogła być dla niego kimkolwiek… ale to jedno, głupie słówko – nadal - takie małe, niepozorne, a wręcz krzyczało, że Harvey mówił do kogoś jakoś mu bliskiego, choćby z tego względu, że osoba ta nie tylko znała jego adres, ale i bywała pod nim. Odwróciła twarz od ojca, tym samym odwracając się od tematu zanim ten w ogóle mógł jakkolwiek się rozwinąć. Oboje wrócili do swoich teczek na chwilę przed tym, jak Harvey powrócił do pomieszczenia.
Brunet siedział ponownie z nimi już od jakiegoś czasu; kiedy się odezwał, Harry oderwał skupione spojrzenie od papierów i obdarzył go łagodnym uśmiechem. - To już dawna sprawa, także z mojej strony nie ma pośpiechu – odpowiedział najpierw, w ten sposób mając nadzieję zdjąć z chłopaka presję czasu, lecz nie było to wszystko co miał do powiedzenia, więc zaraz niespiesznie kontynuował. - Możemy to rozłożyć na dwie, trzy raty, ale mamy też inną opcję. Widzisz, zaraz wszystko podliczymy i będziesz już znać kwotę, od której chcesz uzależnić budżet na dalsze wykończenia. Spokojnie zrobisz tam co jest do zrobienia, nawet jeśli, jak mówisz, trochę to może potrwać. Kiedy dom będzie gotowy, a ty podejmiesz decyzję co dalej, wtedy możemy się rozliczyć. Bo wiesz, synu, może już w trakcie prac dojdziesz do wniosku, że będziesz go sprzedawać - wtedy spłacisz mnie po tej transakcji. A gdybyś stwierdził, że go zachowujesz, to tak czy siak masz świadomość, ile musisz odłożyć. I to nadal może być podzielone na kilka rat. – Po skończeniu wrócił wzrokiem do twarzy Spencera, bo w trakcie mówienia w dość naturalnym odruchu wodził nim po wszystkim naokoło. Słuchając tego wywodu, Harper zaczęła nabierać podejrzeń – ciężko powiedzieć na jakim tle, miała je i tyle. Jej tata był prostolinijny i z reguły nie kombinował, nie owijał w bawełnę… chyba, że czymś się krępował i było mu głupio powiedzieć to prosto z mostu. Konsekwentnie się nie wtrącała, choć w pewnym momencie dosłownie chciała go kopnąć pod stołem – chodził o moment, w którym zwrócił się do bruneta per synu. Mocno ją to ukłuło i nie uważała tego za stosowne... lecz z drugiej strony Harry Pearson był tym typem, który do chłopaków ponad dwadzieścia lat młodszych od siebie po prostu czasem zwracał się tym słowem, jeśli tylko darzył ich jakąś sympatią i czuł się wobec nich w jakimś sensie opiekunem, mentorem, cokolwiek w tym stylu. Zacisnęła więc zęby, nie pozwalając sobie na upomnienie go, bo to jedynie podkreśliłoby to niefortunne wyrażenie – a może sam nazwany w ten sposób nawet tego nie odnotował?
Niestety bądź stety, Harvey za bardzo nie miał sposobności do udzielenia jakiejś dłuższej odpowiedzi na tę całą propozycję. Na schodach dało się słyszeć kroki, a głos pani Pearson o kilka chwil wyprzedził jej pojawienie się na parterze. - Czy ja słyszałam, że przyjechało moje dziecko? – zawołała pogodnie, już za moment wkraczając w połączoną przestrzeń salonu i jadalni z promiennym uśmiechem. Bardzo szybko jednak przystanęła, zamierając nie tylko w ruchu, ale i wewnętrznie, co odbiło się na zaskoczonej minie i niedowierzającym spojrzeniu. Oczywiście jej oczy spoczęły na sylwetce ich gościa, lecz nie tego, którego spodziewała się zobaczyć. - Harvey… Nie wiedziałam że dzisiaj przyjeżdżasz – zaczęła niezręcznie, ponownie ruszając już wolniejszym krokiem w kierunku stołu, w trakcie tej drogi jakby otrząsając się z pierwszych, mieszanych odczuć. - Prawie cię nie poznałam w pierwszej chwili. Ładnie ci w dłuższych włosach. I tak wymężniałeś – pozwoliła sobie na ten miły komentarz, od razu też pogodniejąc. Stanęła za wolnym krzesłem przy boku Spencera i oparła się o nie dłońmi, siłą rzeczy przyglądając się teraz temu, co działo się na stole. - Oh, to takie miłe, przyniosłeś ciastka – założyła śmiało, bo przecież nie sądziła, że ich córka przy tak napiętym planie dnia będzie jeszcze zajmować się domowymi wypiekami. - Harvey przyniósł smakołyki dla psów i kwiaty dla ciebie, są w wazonie w kuchni – sprostował prędko pan Pearson, uśmiechając się z drobnym zakłopotaniem. Zarówno mama Harper jak i Harper w tej samej chwili pomyślały dokładnie to samo – jaki dobry z niego chłopak – obie w tym samym, w pewnym sensie rozczarowanym tonie.
Jane Pearson zawsze była tą o wiele bardziej wygadaną z pary. Uwielbiała także, jak przy posiedzeniach w nieco większym gronie każdy był w jakimś stopniu zaangażowany w rozmowę i zupełnie naturalnie działała w taki sposób, aby było to możliwe. I chociaż zdawała sobie sprawę, że to nieplanowane spotkanie jej córki z byłym narzeczonym u nich w domu zapewne wiązało się dla wszystkich tu zgromadzonych z pewnym poczuciem dyskomfortu, to jednak cała trójka siedziała przy jednym stole, a zatem chyba mogła łączyć ich zwyczajna konwersacja. - Miałaś dziś czas, żeby piec? – zwróciła się do córki, ruchem podbródka wskazując stojące na stole ciastka, których przyniesienie omylnie przypisała gościowi Harry’ego. Harper od razu pokręciła głową przecząco, jak najprędzej pragnąc uciąć to, co jej dotyczyło. - Niee, tylko pomogłam Zackowi, chciałam wam przywieźć trochę. Dlatego się spóźniłam – wyjaśniła pokrótce, niezbyt głośno oraz jak najbardziej neutralnym tonem na jaki było ją stać. W całej tej sytuacji chciała zwracać na siebie tak mało uwagi jak to możliwe. Normalnie zaczęłaby opowiadać więcej, zwykle robiła to chętnie ponieważ zdawała sobie sprawę, że rodzice lubią słuchać i wiedzieć jak najwięcej, co się u niej działo - czy to w ogólnym sensie, czy w odniesieniu do danego dnia. No ale nie dziś, nie w towarzystwie byłego. Kobieta w odpowiedzi wydała z siebie jedynie lekko przeciągnięte, przytakujące mmm, przy tym kiwając głową ze ściągniętym w czymś na kształt subtelnego niezadowolenia wyrazem twarzy. Strategiczna zmiana tematu. - Harry, kochanie, pytałeś już Harvey’ego…? – Posłała mężowi porozumiewawcze spojrzenie, a ten, mimo że nie zareagował od razu, było widać że dokładnie wie o co chodzi jego żonie. - Nie, jeszcze nie – przyznał ze słyszalnym zakłopotaniem, ale jako, że sprawa została już napoczęta, nie wypadało jej porzucać na takim etapie, na którym pozostawała tajemnicą dla niewtajemniczonych. Odchrząknął więc zaraz, po czym skierował twarz oraz wzrok prosto na siedzącego naprzeciw niego, niedoszłego zięcia. - Harvey, czy jeśli zdecydujesz się na sprzedaż tego domu… mógłbyś nam dać znać w pierwszej kolejności?
Harper całą swoją postawą usiłowała pozostać poza tą interakcją między jej rodzicami a brunetem, jednak gdy padło to pytanie, z niekontrolowaną gwałtownością uniosła pochyloną dotychczas głowę i przekręciła ją w kierunku taty, obdarzając go oburzonym spojrzeniem. To samo spojrzenie przeniosła w następnym momencie na mamę; chciałaby się przesłyszeć, lecz nic nie wskazywało na to, że w jej rozumieniu sytuacji zaszła pomyłka. To nawet tłumaczyło tamto okrężne podejście do kwestii spłaty. - Nie chodzi o to, że koniecznie chcemy go odkupić, chociaż może, kto wie… – Jane prędko sprostowała tę sprawę, prawdopodobnie pod wpływem tego żalu pojawiającego się we wbijających się w nią, jasnych oczach. Tak, Harper miała żal o tą propozycję. Bo nie powiedzieli jej, że mieli zamiar ostatecznie rzeczywiście interesować się tym domem. Bo kiedy trochę później podczas ich rozmowy o tym, że Spencer chce spłacić Harry’ego, padł taki luźny pomysł o potencjalnym odkupieniu domu, to ona bardzo wyraźnie zaznaczyła, że sam ów pomysł sprawiał, że zrobiło się jej niedobrze. Bo może był to piękny dom, ale wszystko co się z nim wiązało było dla niej bolesne, nawet gdyby to miała być tylko forma inwestycji. - No kurwa nie wierzę – wymamrotała do samej siebie pod nosem, jednocześnie ukrywając twarz w dłoniach w geście odruchowego zrezygnowania. Naprawdę miała wrażenie, że to wszystko to jakiś pieprzony żart, szkoda że nikt nie raczył przynieść jej ulgi przyznaniem, że ją wkręcali. - Możemy skończyć to liczenie? Ja potem pójdę na autobus, a wy sobie będziecie rozmawiać o tym domu do woli. – Początkowo zabrzmiała ostro, jej głos był przepełniony rozgoryczoną pretensją, lecz przy ostatnich słowach słyszalnie osłabł, zdradzając po prostu wrażliwość blondynki na ten temat. Żeby jednak ta wrażliwość nie wyszła na pierwszy plan, Pearson ostentacyjnie wróciła do leżących przed nią dokumentów i już zaraz przewracała ostatnie pozostałe jej strony, raz na jakiś czas wstukując kolejną sumę do dodania na kalkulatorze.
- Przepraszam, to miało być całkowicie niezobowiązujące. Nie czuj się jakkolwiek do czegokolwiek zobligowany, Harvey. – Kobieta ostrożnie ułożyła dłoń na ramieniu chłopaka i delikatnie je ścisnęła w pokrzepiającym oraz jednocześnie potwierdzającym szczerość tej prośby geście. Zaraz wycofała się nieznacznie, tylko po to żeby zająć to wolne miejsce obok niego, a naprzeciwko córki. Widziała, że wszyscy mają swoje kubki z herbatą, zatem zamiast proponować coś do picia stwierdziła, że może spróbuje pomóc. - Tu też macie coś do pododawania? – zapytała, sięgając po to, czym żadne z nich się nie zajmowało. Tylko wbrew domysłom Jane, w segregatorze nie było żadnych faktur. W koszulkach mieściły się materiały związane z projektem, lecz nie od strony technicznej, a estetycznej, to znaczy plan domu i rozkłady pomieszczeń, jakieś inspiracje oraz cała masa notatek – notatek, które Harper sporządzała wspólnie z Harvey’m, żeby jak najlepiej obmyślić koncepcję na wnętrze budynku. - Pomyślałem, że może Harvey będzie chciał z czegoś skorzystać… – pospieszył z wyjaśnieniem Harry, jeszcze zanim zawartość ukazała się oczom innych. Kierował się dobrymi pobudkami – wiedział, że Spencer jest na etapie wykończeniowym; niewykluczone, że jakieś pomysły spisane dawno temu przydałyby mu się przy podejmowaniu decyzji, a nawet jeśli nie miały mu się przydać, to przynajmniej byłby to jego wybór żeby z nich nie skorzystać, nie zaś brak takiej możliwości.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Gdy Harvey usłyszał tą propozycję pomocy, to z automatu uśmiechnął się w sposób delikatny i prawdziwy. Chociaż nie była to najzwyklejsza sytuacja, to nie widział w niej nic nieodpowiedniego, zdając sobie sprawę że panem Pearsonem kierowały jak najszczersze intencje. Było to mimo wszystko zwyczajnie cholernie miłe z jego strony. Tak samo jak to, że od samego początku był traktowany całkowicie normalnie, bez żadnego cienia pretensji czy próby zainsynuowania, że to jak potoczyła się jego historia z Harper budziło jakieś niezadowolenie czy niesmak. Nawet zupełny brak reakcji na jego zmianę wyglądu - chociaż tatuaże były dobrze ukryte pod długim rękawem koszuli, to jednak te na dłoniach, szyi i pojedyncze na twarzy pozostawały widoczne - było czymś pozytywnym. Mógłby oczekiwać chociażby jakiegoś zaskoczonego spojrzenia w pierwszym odruchu, takiej machinalnej reakcji w stylu co ty ze sobą zrobiłeś chłopaku, jednak z niczym takim nie spotkał się. Całościowo nie było powodu, by Spencer miał odebrać ten pomysł w nieprzyjazny sposób. - Będę o tym pamiętał - skomentował krótko, gdyby sama jego reakcja nie była wystarczająca.
Kiedy Harry Pearson zaczął swój dłuższy monolog, to Harvey od razu skupił na nim swoje spojrzenie. Chociaż mężczyzna tego nie odwzajemniał, to brunet chciał kompletnie skoncentrować się na nim i wypowiadanych przez niego słowach, by wszystko odebrać w sposób właściwy, czasem sobie czegoś nie dopowiedzieć czy nie przeinaczyć. Szczególnie, że raczej nie spodziewał się tak długiej i lekko zawiłej odpowiedzi w tym jakże wydawałoby się jednak prostym temacie. Tak więc nawet jemu zaczęło coś trochę nie pasować, bo niby jaki logiczny pomysł miałby stać za tym, by pan Pearson nie chciał jak najszybciej odzyskać swojej gotówki? Niestety jego zdolność ścieśnionego myślenia rozmyła się, gdy usłyszał te pewnie zupełnie niecelowe określenie synu. Nie to, żeby wcześniej go nie słyszał, oczywiście że tak. Jednak w tamtym okresie było mu bliżej do tego, by w pewnym sensie być tym „przybranym synem” wskutek jego związku z Harper i wchodzenia w jej rodzinę. Chociaż szybko zdał sobie sprawę, że przecież to zupełnie zwyczajne, że panowie w pewnym wieku czasem zwracają się w ten sposób do sporo młodszych od siebie mężczyzn, to jednak świadomość tego jak to określenie było obecnie nietrafione lekko go ukłuła, co spowodowało opuszczenie jego wzroku na kupkę papierów, znajdujących się przed nim. Na szczęście jego chwilowe odcięcie można było uznać za rozważanie tej całej propozycji. No i z drugiej strony nawet nie miało ono szansy potrwać zbyt długo, bo zaraz uwaga wszystkich skupiła się na mamie Harper.
- Dzień dobry, pani Pearson - odpowiedział, starając się być równie pogodnym co ona, chociaż pewnie nie wyszło mu to tak dobrze. - Dziękuję… ale ciastka to akurat nie ja - dopowiedział po chwili, chociaż z wytłumaczeniem podążył także mąż kobiety. Odruchowo cisnęło mu się na usta, by powiedzieć że ciastka to akurat upiekł Zack, ale przecież nie znał człowieka, więc nie było powodu żeby miałby o nim wspominać. Więc tym bardziej takie słowa odkryłyby jakąś jego irytacje, która wynikała z faktu istnienia jakiegoś tam Zacka w otoczeniu Harper, a ta była zupełnie bezpodstawna tak więc brunet powstrzymał się przed tym nieodpowiednim komentarzem, zmieniając go na bardziej właściwy. Zresztą jego wytłumaczenie było kompletnie niepotrzebne, bo chwilę później odpowiadając na pytanie matki, Harper ponownie podkreśliła kto miał czas upiec te ciastka. Niestety tym razem Harvey nie powstrzymał się już przed swoją bezwarunkową reakcją i cicho, ale jednak, parsknął powietrzem z nosa na znak swojego… niezadowolenia? Zazdrości? Czy chociażby wyczuwalnego rozdrażnienia? Trudno powiedzieć, chociaż na pewno ta odpowiedź skoro nastąpiła, to musiała coś oznaczać. Na szczęście była na tyle cicha, że mogła pozostać niezauważalna. A w kontekście tego wszystkiego co padło później mogła stracić na jakimkolwiek znaczeniu, gdyż…
Jego wzrok przemieszczał się pomiędzy twarzami państwa Pearson, szukając wyjaśnienia słów które padły z ust kobiety. Zabrzmiało to wyczuwalnie poważnie, jakby mieli do niego jakąś ważną sprawę, chociaż przecież żadnej mieć nie powinni. Ostatecznie jego widocznie skołowane spojrzenie zatrzymało się na twarzy mężczyzny, chociaż lepszym określeniem byłoby to, że na niej ugrzęzło. Jakby próbował znaleźć inne wytłumaczenie tych słów poza tym oczywistym, które wychodziło na pierwszy plan. Bo może była jakaś opcja, której nie widział i ona kryła się za ta osobliwą propozycją? Bo jak w sumie miałby ją odbierać? Po co miał być im ten dom? Konkretnie ten dom, który miał być jego i Harper, a był obecnie ogromnym symbolem tego co nie wyszło? Jasne, on na pewno miał co do niego o wiele bardziej prywatne podejście i zdawał sobie sprawę, że jej rodzice mogą myśleć o nim jako o pewnej inwestycji, bo w końcu nieruchomości jedynie drożały, ale mimo wszystko ta propozycja w pierwszym odruchu wywołała w nim pewien niesmak, najdelikatniej mówiąc. - No nie wiem, to znaczy… - zaczął coś mruczeć pod nosem, okazując pierwszy raz swoje widocznie zakłopotanie. Był to skutek szoku, bo przecież w różnych opcjach nie zakładał tego, że ten dom mógłby trafić do jej rodziców, a potem… a co potem mieliby z nim zrobić? Bo przecież chyba nie przepisać Harper? A propos blondynki, skierował na nią swoje ciemne ślepia po jej wymownym komentarzu. To przynajmniej oznaczało, że była kompletnie poza tym pomysłem, co w jakiś sposób go uspokoiło, bo rozwiewało ten zamysł, że za tą ofertą stał jakiś konkretny plan, który miałby się dziać za jego plecami. Jej cała reakcja i to sformułowanie o tym domu, ukazało że Harper nie była taka neutralna w sprawie tego budynku, jak próbowała wcześniej udawać. A to samo kompletnie odciągnęło go od jego zakłopotania ta całą niecodzienną sytuacją i kazało skoncentrować się na Harper i jej widocznie - oraz słyszalnie - nieprzyjemnych odczuciach. I chociaż blondynka utkwiła spojrzenie w papierach, to Harvey swoje, widocznie przejęte zawiesił na niej, wiedząc że… zupełnie nic nie może zrobić. Nie mógł powiedzieć czegokolwiek, co mogłoby poprawić ta sytuację. Sprawdzić, że nie byłaby ona taka niekomfortowa i bolesna. I chociaż kolejne słowa znowu padły w jego stronę, to on zachowując się może nawet w ten nieco niekulturalny sposób wcale na nie nie odpowiedział, będąc kompletnie zaaferowanym jej stanem. - Już kończymy - dodał, kierując te słowa bezpośrednio do niej, co miało znaczyć dokładnie to, że nie będzie przebywał w ich domu dłużej niż to konieczne, a tym samym ona nie będzie musiała z niego ewakuować się, bo w końcu to ona była u siebie, a on był nietypowym gościem. Jego wzrok przeniósł się na twarz pani Pearson dopiero, gdy ta zajęła obok niego swoje miejsce. Tym razem Harvey nie próbował już się nawet uśmiechać, nie chcąc żeby wyszło mu to nienaturalnie i sztucznie, lecz w końcu zebrał się w sobie na odpowiedź. - Przemyślę to. Jak wspominałem wcześniej, jeszcze nie wiem co zrobię, ale jakąkolwiek decyzję bym nie podjął, to poinformuje państwa - odpowiedział krótko. Bo w końcu jeżeli zdecydowałby się za zatrzymanie domu, to tez należało dać jakikolwiek znak, jeżeli - tak zakładał - państwo Pearson myśleli o kupieniu tego domu w ramach jakiejś inwestycji, wtedy mogliby zacząć rozważać kupno innego. I już wydawało mu się, że zaczął wychodzić z tej niezręcznej sytuacji, gdy kobieta otworzyła teczkę z projektami…
Jego wzrok od razu zastał się na tych materiałach, bo już po pierwszej partii dobrze wiedział, co tam znajdowało się. Kompletnie o tym zapomniał, bo w końcu to działo się tak bardzo dawno temu. Jednak gdy zobaczył pierwsze szkice, to od razu uderzyła w niego fala wspomnień. I zamiast spróbować się przed nią jakoś obronić, to bardzo naiwnie Harvey wysunął dłoń w stronę pierwszej koszulki, która zgodnie z rysunkami na pierwszej stronie znajdowała w sobie projekt tarasu. Ich tarasu. Miejsca, które miało być ich wspólną oazą spokoju. Gdzie spędzaliby razem niedzielne popołudnia. Z okrągłym stołem do posiedzenia, czy możliwością zjedzenia obiadu w ciepłe dni. Z długą ławką z miękkim wykończeniem do wieczornego poczytania książki. I w końcu z wielką, bujaną huśtawką, na której mogliby organizować sobie krótkie drzemki na świeżym powietrzu, a która w przyszłości miała stać się główną atrakcją na podwórku dla dzieci, bo dzieci przecież uwielbiają huśtawki i… nie wiedząc czemu Harvey uśmiechnął się pod nosem. Najprawdopodobniej tak pochłonięty wizjami, które pojawiły się w jego głowie, zapomniał o istnieniu innych osób w swoim otoczeniu. I także jakby na moment zupełnie zapomniał o tym, że to wszystko było tak cholernie nieaktualne, tylko zatracił się w tej wizji. Jednak na swoje szczęście nie pozostał długo w takim zawieszeniu, czując jak zimny nos trącił dłoń, która spoczywała na jego udzie. Wtedy ocknął się, widząc obok siebie staruszka Baxtera, który przyszedł po trochę uwagi. - To bardzo miłe, szczególnie że sam nie jestem najlepszy w wymyślaniu jakichkolwiek aranżacji. Oczywiście o ile… nie będziesz miała nic przeciwko? - zapytał, unosząc w końcu swoje spojrzenie do góry i wracając nim do blondynki, gdy jego dłoń w między czasie zaczęła regularnie głaskać głowę psa. Pytał szczerze, bo jeżeli nawet za jej brakiem zgody kryłoby się zwyczajne nie chcę żebyś z tego korzystał, to Harvey uszanowałby to i nawet nie próbował zaglądać dalej. Z drugiej strony, to nie oznaczało że chciał wykonać wszystko zgodnie z ich wspólnymi projektami, ale mając jakąś podstawę na pewno łatwiej byłoby mu samemu coś wymyślać, niż tak tworzyć kompletnie od zera. Zabrał swoją łapę i wysunął ją w stronę teczki, która trzymała jej mama. - Mogę? - zapytał, chcąc tak czy inaczej schować koszulkę w środku i zamknąć teczkę, żeby nikt nie musiał męczyć się tymi projektami. Nikt, w domyśle głównie Harper. Po tym jak już to uczynił wrócił do swojego liczenia, które w sumie już kończył, jednak Baxter bardzo sobie go upatrzył. - Co mnie tak zaczepiasz, staruszku? - zażartował sobie, odzywając się do psa i umiejętnie łącząc wystukiwanie liczb na ekranie telefonu jedną dłonią i głaskanie psa drugą. Na szczęście nie trwało to długo, co wcześniej sam zaznaczył. - Ja chyba skończyłem - powiedział, po czym mógł zabrać drugą dłoń, by wybawić się z owczarkiem jak należało. Tak więc wydrapał go po karku, potem za uszami, a ten tylko nastawiał się raz z jednej, a raz z drugiej strony. Nie trwało to jakoś długo, chociaż pies nie odpuszczał, bo za każdym razem gdy brunet próbował odsunąć dłonie, to ten ponownie go zaczepiał, przy tym liżąc go też po nich. - No już, wystarczy brachu, bo Charlie jeszcze pomyśli że ją zdradzam… - odpowiedział jakoś tak odruchowo, oczywiście sobie żartując w sposób zupełnie nieprzemyślany jak to zdarzało się w jego przypadku nadprzeciętnie często. Przy tym cały czas bawiąc się z nim i uśmiechając, aż dotarło do niego że użył bardzo nieodpowiedniego słowa. To z automatu sprawiło, że jego łapska zatrzymały się w miejscu, a on jakby sam znieruchomiał i cały czas wpatrywał się w psa. Bo przecież jego słowa nie musiały zostać przez nikogo jakkolwiek źle odebrane, w końcu był to durny komentarz do lekko natarczywego psa, a nie wcale do niczego innego, tak więc w pierwszym odruchu Spencer uznał że brak reakcji będzie najlepszą reakcją. Przynajmniej dopóki nie pozna reakcji Harper…

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Im dłużej tkwili w tej niekomfortowej sytuacji, to znaczy im dłużej przebywali w swoim towarzystwie wobec jej rodziców, tym bardziej dobijała ją opanowana postawa Spencera, bo ona tylko podkreślała dla niej różnicę między nimi w tym, jak oboje poradzili sobie z tym, co dotyczyło ich kiedyś. Otóż Harper, jak się okazywało, nadal tkwiła w przeszłości i strasznie przeżywała, musząc zasłaniać się chłodnym zdystansowaniem byle nie okazać swojej słabości. Z kolei brunet, po tym jak po prostu dał się zaskoczyć przypadkowym spotkaniem, jak widać potrafił zachowywać się naturalnie i dość swobodnie – po prostu normalnie, jakby jej obecność w żadnym stopniu na niego nie wpływała. To dopiero było żałosne, że po całym tym wyjaśnianiu sobie wszystkiego – mającym na celu umożliwienie im ostatecznego przejścia nad tym, co dawno temu ich łączyło - ona nie była w stanie uznać dawnych wydarzeń za definitywnie domknięte, podczas gdy on musiał mieć wszystko na tyle dobrze poukładane, że obecnie nawet potrafił odnosić się do niej z rozbrajającą, wyrozumiałą łagodnością – w każdym razie tak ogólnie, a jakieś jedno prychnięcie pod nosem po którychś jej słowach rozmyło się (zwłaszcza że nie domyśliła się wtedy przeciwko czemu zostało skierowane) w całokształcie jego zachowania.
A teraz, gdy zapewnił że już kończą - chwilę po tym jak ona odezwała się we wcale nie potulnym tonie, zdradzającym że czuła się, krótko mówiąc, źle z tym wszystkim – z jednej strony miała ochotę mu podziękować, bo w jego głosie wybrzmiało coś, co kazało jej myśleć, że on ją rozumie… a z drugiej strony chciała zacząć krzyczeć z pieprzonej frustracji, gdyż to właśnie frustracja ją męczyła wtedy, kiedy zestawiała jego wyrozumiałość i spokój ze swoim wewnętrznym chaosem emocjonalnym.
Z tych dwóch opcji nie wybrała żadnej. Robiła wszystko co umiała, aby po prostu skupić się na ostatnich dokumentach pozostałych jej do sprawdzenia, uciekając w to skupienie od swojego i tak względnie utemperowanego uniesienia się, ale za moment i tak kolejna rzecz odciągnęła jej uwagę. Mimowolnie skierowała swoje jasne oczy na otwarty przez mamę segregator, praktycznie od razu przepadając, gubiąc się we własnej głowie. I teraz tak - gdyby nie niefortunny zbieg okoliczności, jej tata przekazałby mu ten segregator nawet bez jej wiedzy, a co dopiero uzyskanej wprost akceptacji. Możliwe, że przy okazji ich jedynej rozmowy na temat rozliczeń coś wspomniał o tym zamiarze, lecz blondynka w ogóle tego nie zarejestrowała, wtedy będąc zbyt przejęta kwestią pomysłu potencjalnego odkupienia domu. Harry jednak mógł się domyślać, że jego córka akurat co do tego nie powinna mieć większego problemu – znał ją, wiedział że na tego typu sprawy patrzyli podobnie. Nie robiąc z tego tematu większej sprawy wyświadczał jej też przysługę, chciał jej po prostu oszczędzić wracania wspomnieniami do czasu, kiedy ona i Harvey wspólnie zapełniali ten segregator… I to myślenie było jak najbardziej trafione, niestety plan nie do końca się powiódł, a Harper już od dłuższej chwili pozostawała widocznie odcięta, pochłonięta myślami i zapewne obrazami, które przywołała do jej głowy ta księga domowych inspiracji.
Raczej nie spodziewała się, że Spencer będzie chciał jej zgody, choć z drugiej strony pasowało to do niego. W reakcji na pytanie, ewidentnie skierowane do niej, z małym opóźnieniem powróciła do rzeczywistości i panujących w niej realiów. Jej rozszerzone oczy uniosły się na jego twarz, zaglądając w nią spod delikatnie ściągniętych brwi z mieszanką zaskoczenia i niepewności, na kilka sekund zamarły w takim wyrazie – dopóki Person całkowicie się nie otrząsnęła, przenośnie i dosłownie. W końcu zamrugała szybko, zadbała o bardziej neutralną minę i pokręciła przecząco głową, jednocześnie opuszczając spojrzenie niżej, na jego dłoń trzymającą koszulkę. - To nic takiego, nie mam nic przeciwko – odpowiedziała po dłuższej chwili, usilnie starając się nadać swojemu głosowi chociaż trochę przekonania, którego w tym momencie mu brakowało. I to nie tak, że zmusiła się do potwierdzenia wbrew własnej woli – to były pomysły zebrane przez nich wspólnie, ale konkretnie do tego domu; Harvey równie dobrze mógłby je wszystkie pamiętać i odtworzyć ze swojej głowy, skorzystać z nich nie szukając niczyjego przyzwolenia. Wprawdzie urzeczywistnienie tych zebranych w segregatorze wizji wydawać się mogło w jakimś sensie nie na miejscu, lecz nawet jej po krótkim zastanowieniu nie wydawało się to niewłaściwe, wręcz przeciwnie, gdyby spojrzeć na to od tej praktycznej strony, to takie podejście miało sporo sensu. Jedyne, co naprawdę ją w tym bolało, to świadomość że ten dom – ich niedoszłe rodzinne gniazdko – mógł w mniejszej bądź większej części wyglądać tak, jak dawno temu sobie to wspólnie wymarzyli. Mógł nabrać jeszcze wyraźniejszego kształtu niespełnionych nadziei oraz pragnień. Mógł w o wiele większym stopniu niż do tej pory reprezentować pogrzebaną przyszłość ich jako pary… Ale tego Harper nie miała się przecież nigdy dowiedzieć, bo niby skąd? To, czy brunet wprowadzi cokolwiek z tamtych projektów w życie, to była jego decyzja o której nie musiał nikogo informować, co oznaczało dokładnie tyle, że stan wnętrza domu pozostanie dla niej tajemnicą – i tak było lepiej. Dlatego właśnie zaczęła od umniejszającego to nic takiego, z czym wprawdzie nie zgadzały się jej emocje, jednak rozsądek podpowiadał, że należy spróbować odbudować to wrażenie, że los tego budynku w najmniejszym stopniu jej nie obchodzi. I jakby naprawdę mogło jej to nie obchodzić, wróciła do poprzedniego zajęcia. Jane w tym czasie podsunęła brunetowi segregator, a że w takim razie nie bardzo miała co innego do roboty aby im jakoś pomóc, zaczepiła leżącego Bernay’a i zajęła się głaskaniem go.
Blondynka skończyła swoje podliczanie niemal w tym samym momencie co Spencer, lecz zamiast werbalnie to zakomunikować, zebrała wszystkie papiery i wyrównała je, a następnie odłożyła z powrotem do teczki. Jeszcze czekali na jej tatę, więc sięgnęła po kubek z herbatą, która zdążyła już ostygnąć. Zaczęła powoli popijać, niestety nie umiejąc się powstrzymać przed zerkaniem na bawiącego się z Baxterem Harvey’ego. Zdawała sobie sprawę że nie powinna tego robić, ale z jakiegoś powodu ten widok sprawiał, że robiło się jej nieco lżej na sercu. Po tych obciążających ją emocjonalnie interakcjach była jej potrzebna choć odrobina ulgi, choć lekkie odciągnięcie jej uwagi. Szkoda, że sobie na to pozwoliła – straciła zupełnie gotowość do bronienia się w razie czego… i oto niespodziewanie nadszedł cios.
Bo Charlie jeszcze pomyśli że ją zdradzam… Mało co nie zakrztusiła się tą głupią herbatą. Po potrzebnym jej subtelnym odchrząknięciu utknęła momentalnie przestraszonym spojrzeniem w powierzchni blatu, zagryzła zęby na wnętrzu policzka i odstawiła kubek by móc opuścić obie ręce pod stół i jedną zacisnąć mocno na nadgarstku drugiej. Starała się skoncentrować na tym całą swoją energię aby tylko odciągnąć własną uwagę od gwałtownie wzbierających w niej przykrych uczuć. Wiedziała, że to było niecelowe, widziała po tym jak beztrosko to powiedział, dopiero zaraz orientując się że użył tego bardzo niefortunnego sformułowania, co zdawało się jej, że go speszyło i zmroziło. Harvey nie był taki złośliwy by ze świadomym zamiarem wbijać jej takie bolesne szpilki, i to jeszcze w obecności jej rodziców. Kontekst był więcej niż oczywisty – niewinny żart skierowany do psa, odnoszący się do jego własnego czworonoga, co Harper skojarzyła od razu po imieniu, które pamiętała z ich randki w ciemno. Ale co z tego, że rozumiała niewinność tych słów, skoro ostatnie z nich i tak uruchomiło ciąg myślowy prowadzący ją do tego, czym zapewniła im ostateczny rozpad. Zdradziła go. Kurwa, a teraz siedzieli przy jednym stole – ona przewrażliwiona na wszystko, co jakkolwiek dotyczyło ich przeszłości lub jego teraźniejszości oraz przyszłości bez niej, a on… uwolniony od tego wszystkiego. I do tego zachowywali się, jakby tamto nie miało miejsca, albo… jakby w ogóle już nie było istotne.
Zorientowała się, że jej oddech nieco przyspieszył, jednocześnie stając się cięższy, poczuła też jak w kącikach oczu zebrały się łzy tylko czekające na przechylenie równowagi umożliwiające ścieknięcie im po policzkach. I ogarnęła ją nagła i intensywna złość, żeby nie powiedzieć gorzej – skierowana przeciwko niej samej, temu jak żałośnie reagowała na takie pierdoły i co powodowało u niej takie reakcje. A najgorsza była świadomość, że jeżeli czegoś nie zrobi, to po prostu zaraz się złamie, ponieważ wcale nie była taka silna za jaką chciałaby uchodzić. Ta druga opcja nie wchodziła w grę, nie było nawet mowy, zatem zostało jej… - Zasiedziałam się – rzuciła lakonicznie, bo jedynie na tyle było ją stać w tej pierwszej reakcji przy zachowaniu jakiejś kontroli nad własnym głosem. Zdecydowanie odsunęła swoje krzesło i podniosła się na nogi, tym samym dając do zrozumienia, że faktycznie będzie wychodzić. Wstanie od stołu stanowiło już pierwszy krok do opuszczenia domu, dlatego wykonała go w pierwszej kolejności; dalej nachyliła się nieco nad blatem aby na telefonie taty dodać sumę, którą finalnie pokazał jej kalkulator – tym samym uwolniła się od tego, w czym im pomagała. I chociaż nie liczyła jakoś szczególnie na to, że jej wymówka zostanie przyjęta za prawdziwy powód tego jej nagłego odwrotu, to skoro miała możliwość się jakiejś złapać... nieważne jak mało wiarygodna by nie była – ważne, że była, przynajmniej tyle. - Miło było was zobaczyć, ale już… muszę iść na ten autobus, żeby zdążyć na… odjazd. Pa, tato. Pa, mamo. – Dla utrzymania jakichkolwiek pozorów cmoknęła Harry’ego, a zaraz później Jane w policzek na pożegnanie. Nie robiła nic w przesadnym pośpiechu, niemniej do jej ruchów pasowało określenie chaotyczne. Uciekała, znowu uciekała, lecz naprawdę wolała być tchórzem niż zaliczać załamanie nerwowe przy świadkach. - Cześć, Harvey – dorzuciła jeszcze, przechodząc za jego plecami, rzecz jasna nie zatrzymując się na całusa dla niego. Oba owczarki ruszyły za nią do korytarza radosnym truchtem, może spodziewając się kolejnego spaceru albo przynajmniej wyjścia na zewnątrz. Pożegnała się z nimi szeptem oraz krótkim pogłaskaniem już po ubraniu lekkiej kurtki i butów – tak że od razu potem mogła czym prędzej wyjść i udać się pospiesznym krokiem w kierunku przystanku.
Jej rodzice siedzieli niemal zupełnie nieruchomo od chwili jej poderwania się od stołu do momentu, w którym dało się słyszeć dźwięk zamykanych drzwi. Tylko odwzajemnili jej pożegnanie, nawet nie próbowali jej zatrzymać – oboje zdawali sobie sprawę, że nie ma to najmniejszego sensu, jedynie bardziej by ją wzburzyli a i tak ich prośby pozostałyby bezskuteczne. A teraz, gdy Harper faktycznie opuściła dom, Jane westchnęła z totalnym zrezygnowaniem, powoli wstała i grobowym tonem oświadczyła, że pójdzie do kuchni przygotować jedzenie dla psów. Harry zaś siedział dalej na swoim miejscu, z miną w połowie zmartwioną, w połowie skruszoną. Odprowadził żonę wzrokiem, by po jej zniknięciu za ścianą także wydać z siebie zmarnowane westchnięcie. To było dopiero niezręczne. - Przepraszam cię za to, Harvey, ona czasami… tak ma. A nikt z nas nie planował tego spotkania tak, żebyście się zobaczyli. – Nie miało to raczej większego znaczenia, na pewno jego zapewnienie nie miało mocy aby cokolwiek zmienić w tym co się wydarzyło, niemniej pan Pearson szczerze chciał przeprosić za to, jak ostatecznie wyszło. Chyba też łudził się wcześniej, że jego córka mimo wszystko przepracowała swoją zakończoną już relację ze Spencerem w znacznie większej mierze, niż się okazało…

Do przystanku miała na piechotę nieco ponad pięć minut jeśli szła normalnie, ale z jej aktualnym tempem musiało to być krócej. Liczyła, że szybki spacer rozładuje nagromadzone w niej napięcie i pozwoli ucichnąć burzy w jej wnętrzu, lecz niestety, nie zadziałało. Z każdą mijającą chwilą nakręcała się jeszcze bardziej, a ruch jedynie odkładał w czasie moment wybuchu. Czuła to bardzo dobrze, przez co aż bała się dotrzeć na miejsce i zatrzymać się; mogłaby zwolnić kroku i odwlec także swoje dotarcie do celu, jednak to też budziło w niej podobne obawy – więc nie zwalniała, chociaż tak po prawdzie, najchętniej od razu pozwoliłaby sobie na to całe załamanie. Przynajmniej byłoby z głowy, bo już się nie łudziła - jego nieuniknioność stała się dla niej jasna.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Całościowe zachowanie Harper, które zewnętrznie prezentowała podczas tego niespodziewanego spotkania wcale nie naprowadzało Harvey’ego na to, że wewnętrznie mogłaby je jakkolwiek bardziej przeżywać. No może poza tą jedną reakcją, która bardziej podkreślała jej irytację i fakt, że rodzice uzgodnili coś za jej plecami. Lecz blondynka sama zgodziła się pomóc im w tych rozliczeniach, tym samym świadomie skazując samą siebie na przebywanie w jego otoczeniu, więc czemu miałaby na to przystawać w trudnych dla siebie okolicznościach. Zresztą sama wcześniej, jeszcze podczas ich spotkania w sklepie budowlanym podkreśliła, że to nie była jej sprawa, co jeszcze mocniej wybrzmiało gdy padło to nic takiego w kontekście segregatora z ich wspólnymi projektami. Taki stosunek wręcz utwierdził Spencera, że on przejmował się czymś bądź zakładał że ona mogła przejmować się czymś, co już dawno się rozmyło i obecnie nie miało żadnego znaczenia. Pewnie też dlatego w pierwszej reakcji na te słowa poczuł się niesamowicie głupio, bo to pokazywało jak zupełnie inaczej spoglądali na różne sprawy z ich wspólnej przeszłości. Podkreślało fakt, że brunet próbował doszukiwać się jakiegoś znaczenia bądź chociażby sentymentalnej wartości tam, gdzie najwidoczniej już dawno jej nie było. Oczywiście nie pokazywał tego całym sobą, bo jednak pojawił się w tym domu w bardzo konkretnej, niemal oficjalnej sprawie, więc starał się przepracować ją jak na dorosłego, dojrzałego człowieka przystało, to jednak chociażby po tym jego pytaniu - które nie było jedynie grzecznościowe - można było wnioskować, że Harvey może nawet trochę oczekiwał jakiegoś zaprzeczenia. Jednak zamiast niego dostał kompletnie neutralną, pozbawioną jakiegokolwiek naznaczenia emocjonalnego odpowiedź, na którą nawet zbytnio nie zareagował poza swoim chwilowym wygaszeniem.
Słysząc to odchrząknięcie jego wzrok powoli powędrował w górę w stronę buzi Harper, chociaż cała jego sylwetka i głowa zostały w tym lekkim pochyleniu nad psem, który sam chyba z bardzo nie rozumiał, czemu łapy Spencera przestały przyjemnie go głaskać, a w zamian za to zastygły w miejscu. Brunet nie miał pojęcia, czego mógł spodziewać się po niej. Bo ta Harper, z którą miał do czynienia ostatnimi czasy reagowała i zachowywała się inaczej, niż ta którą on znał. Była o wiele bardziej emocjonalna i wybuchowa, szczególnie w delikatnych kwestiach, a Harvey był pewien że właśnie na taką wkroczył - i co najtrudniejsze w tej sytuacji - w nieodpowiednim otoczeniu. Głównie dlatego jego wyglądające na nawet lekko przestraszone spojrzenie wpatrywało się w nią, starając się ją odczytać, lecz niestety nie miał już takowych zdolności. A to niejako odbierało mu zdolność właściwej reakcji, bo nie chciał ponownie wmawiać jej emocji, które mogłyby nią kierować. Dlatego początkowo nie zareagował jakkolwiek na jej pierwsze słowa czy nawet podniesienie się z miejsca. Jego wzrok po prostu śledził jej kolejne ruchy, jakby zakotwiczył się w niej i nie potrafił od niej oderwać. Nawet nie odpowiedział na to pożegnanie, tylko odprowadził ją wzrokiem, wpatrując się w tą przestrzeń w korytarzu nawet po tym gdy już wyszła. Może faktycznie już zasiedziała się. Przecież brunet nie miał pojęcia, jakie miała plany na ten dzień, ile chciała spędzić czasu u rodziców albo czy może ktoś - ekhem, Zack? - czekał, aż wróci do domu. A może po prostu nie miała ochoty dłużej oglądać jego mordy, szczególnie po tym nieprzemyślanym komentarzu, który padł w obecności jej rodziców? To też było wielce prawdopodobne, tylko że…
- Co to znaczy, że „ona czasami tak ma”? - zapytał szybko, machinalnie, ze słyszalnym przejęciem w głosie, jednocześnie odwracając twarz w kierunku Harry’ego. Ten komentarz zmieniał wiele w jego odbiorze jej zachowania, bo świadczył on o jakiejś powtarzającej się częstości. O tym, że nie był to tylko jednorazowy skutek jego dzisiejszej obecności w tym domu. A to kazało mu się martwić, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kimkolwiek obecnie była Harper i jakkolwiek dziwnie zachowywała się, to na pewno w dużej mierze było konsekwencją ich rozstania. A szczególnie jego okoliczności. Tylko, że z drugiej strony Harvey uświadomił sobie - na szczęście na tyle prędko, że pan Pearson nie zdążył jeszcze odpowiedzieć - że ani nie powinno to go interesować, ani zadawanie takich pytań nie było na miejscu, a tym bardziej oczekiwanie jakiejkolwiek odpowiedzi o Harper czy jej obecnym życiu. - To nie moja sprawa, przepraszam. Nie powinienem pytać… I wiem, po prostu tak wyszło. Nic się nie stało - odpowiedział bardziej mimowolnie, bo jeszcze trudno było mu określić, czy faktycznie coś się stało czy właściwie nie. On sam czuł się skołowany ostatnimi minutami i nie bardzo wiedział, co właśnie powinien ze sobą począć. Jego spojrzenie zatrzymało się na długopisie, który leżał w teczce z której przerabiał papiery. Chwycił go, podświetlił ekran telefonu, po czym zapisał kwotę na pierwszej stronie w swoich papierach i zakreślił ją w kółko. Teraz wystarczyło tylko to wszystko podsumować i gotowe. - Ja też już muszę się zbierać. Będę wdzięczny, jeżeli mógłby pan to podsumować i tylko powiadomić mnie jaka wyszła ostateczna kwota. Wtedy ja to wszystko sobie przemyślę i dam znać, co do czasu i sposobu spłaty długu - powiedział, wstając od stołu i już nie koncentrując się na swoim rozmówcy tylko błądząc gdzieś dookoła wzrokiem. Dopiero gdy wyprostował się to przeniósł go ponownie na mężczyznę, od razu jakby ogarniając się, uspokajając swoje widoczne zmieszanie i poważniejąc. - Dziękuję, że mogliśmy załatwić to tak… bezproblemowo. Jeszcze raz przepraszam, że dopiero teraz zebrałem się do tego. Życzę państwu wszystkiego dobrego - powiedział, wysuwając dłoń w stronę Harry’ego i licząc na kończący ten cały ambaras silny uścisk, po którym już tylko zabrał swój telefon, segregator i skierował się do korytarza. Tam jeszcze prędko pożegnał się z Baxterem i zaraz opuścił dom swoich niedoszłych teściów.
Jego krok był żwawy i to do tego stopnia, że niemal minął swój samochód zapominając o nim i o tym, że powinien zostawić w nim ten segregator. Przeklął pod nosem, odwrócił się na pięcie i wrócił do niego, by to uczynić. Zatrzasnął drzwi trochę mocniej niż powinien - nie to żeby z nerwów, raczej z czystego pośpiechu - i ruszył w stronę przystanku. Trudno powiedzieć, co nim kierowało, a tym bardziej utwierdziło w tym jakże mylnym przekonaniu, że powinien za nią pójść. Bo przecież logiczne było, że skoro po jego debilnym tekście opuściła swój dom rodzinny tak prędko, to nie miała ochoty go oglądać. Gdyby Harvey dopuścił do siebie ten głos rozsądku, to zapewne zatrzymałby się i wrócił do auta. Jednak w nim kotłowały się jednocześnie dwie myśli. Jedna o tym jak idiotycznie się zachował, więc należało za to przeprosić. A nawet nie chodziło o to, że należało, tylko on chciał to zrobić, bo przecież w jego działaniu nie było jakiejkolwiek umyślności i… z jakiegoś powodu zależało mu, żeby o tym wiedziała. A nie wiedział czy wiedziała. I druga, która wzięła się z słów jej ojca i która pozwalała mu wątpić w to, że to szybkie wyjście było jedynie efektem „zasiedzenia się” u rodziców. I chociaż rzeczywistość rysowała się tak, że żaden z tych powodów nie dawał mu prawa do interesowania się obecnym stanem Harper, to on niejako sam je sobie nadawał, gdyż wychodziło na to że stał się jego głównym prowodyrem, więc jak to Harvey miał w naturze - chciał to wszystko naprawić.
- Harper - powiedział podniesionym głosem, który jednak nadal nie był krzykiem, gdy dogonił ją. Brakowało mu jeszcze kilku kroków, więc wykonał je szybciej, mówiąc słyszalnie uniżonym tonem. - Harper, poczekaj, proszę - dodał już normalnie, mając pewność że jest na tyle blisko, że musiała go usłyszeć. Wtedy też zachował się instynktownie i chcąc ją zatrzymać wysunął łapę w jej kierunku, pochwycił ją za nadgarstek, zatrzymując się w miejscu i tym samym wymuszając na niej to samo. I tak znajdowali się już w obrębie przystanku, jednak brunet wcale nie miał pewności, czy ta jej ucieczka - bo tak to ostatecznie wyglądało w jego oczach - nie prowadzi gdzieś dalej niż na ten przystanek. Zapobiegawczo Harvey zaparł się, jakby dziewczyna jednak nie poddała się łatwo i próbowała iść dalej bądź wyrwać się mu. Od razu też zaczął mówić, nie pozwalając jej pierwszej dojść do głosu, nawet jeżeli próbowałaby. - Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć. Szczególnie nie przy twoich rodzicach. To padło zupełnie bezmyślnie. Jeżeli jakkolwiek dotknęło cię to... po prostu przepraszam - skończył tak szybko jak zaczął, bo przecież nie zdążył w tym krótkim czasie niczego przemyśleć i ułożyć czegoś sensowniejszego poza tymi szczerymi przeprosinami. Brzmiał prawdziwie, jego głos był potulny, łagodny, a nawet słyszalnie skruszony. A on sam wpatrywał się tymi swoimi dużymi, naiwnymi, niemal bezbronnymi, ciemnymi ślepiami w jej oczy - jeżeli zdecydowała przekręcić się w jego stronę - bądź w jej głowę, wyczekując aż w końcu odwróci się, jeżeli wcześniej tego nie zrobiła.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Ona czasami… tak ma. Ciężko opisać ogrom wdzięczności Harry’ego wynikający z faktu, że nie musiał wyjaśniać, co to właściwie znaczy. Doprecyzowanie tego na głos musiałoby zabrzmieć niesamowicie przykro i poniekąd też wstydliwie, głównie z tego względu, że oni jako rodzice nie umieli pomóc swojemu dziecku, w związku z czym załamywali ręce i bezsilnie godzili się na konieczność tolerowania u niej tego nagłego wyłączania się, wycofywania, uciekania oraz izolowania od nich i w ogóle wszystkich innych. Nie to, żeby nie próbowali do niej jakoś dotrzeć, jednak im bardziej starali się to przeforsować, tym ich córka bardziej się od nich odgradzała – a taki stan nie cieszył z nich nikogo. Obecnie Harper może i nie dopuszczała ich do siebie w pełni, lecz przynajmniej mieli regularny, dobry i mimo wszystko względnie bliski kontakt. Państwu Pearson pozostało więc liczyć na to, że jeśli nie będą naciskać, blondynka z czasem odpuści swoje blokady, zaś do tego momentu wybierali brak ingerowania, dopóki nie istniała realna potrzeba ingerencji. Tak było bezpieczniej.
- Nic się nie stało. – Powtórzenie po Spencerze miało być odpowiedzią na jego przeprosiny, jak i zarazem przyjęciem tego, że brunet nie chował urazy za ten niefortunny obrót ich spotkania. Zrozumiałe było, że zwłaszcza tych ostatnich parę minut nie należało do zbyt przyjemnych, wobec czego mężczyzna tym bardziej wykazał zrozumienie dla „ewakuowania się” także Harvey’ego. Oczywiście obiecał zająć się kwestią podliczenia do końca, przypieczętowując wszystko męskim uściskiem dłoni. Żegnając się, ponownie prosił o pozdrowienie jego rodziców – uśmiechał się przy tym łagodnie, ale w ten specyficzny, obarczony smutkiem sposób. Do chłopaka nie miał żadnego żalu. Raczej po prostu wróciło do niego to przykre poczucie rozczarowania, że to wszystko nie potoczyło się tak, jak wszyscy mieli nadzieję…

Wychodząc w taki sposób mogła się domyślać - z dużym prawdopodobieństwem na trafienie - jak jej ucieczkę odbiorą rodzice, jednak jeśli chodzi o reakcję Spencera, wyobraziła sobie po prostu najwygodniejszą dla siebie wersję: może chwilę zajęło mu otrząśnięcie się z niezręczności sytuacji, aczkolwiek potem był już w stanie wrócić do „interesów” w sposób opanowany i rzeczowy. Niewzruszony. Ta wizja miała dla niej najwięcej sensu, jednocześnie będąc tą w pewnym sensie najbezpieczniejszą, bo utwierdzającą ją w wierze, że jej były po prostu ruszył do przodu i odciął się od całej ich wspólnej, nieszczęśliwie zakończonej przeszłości. Z jednej strony cholernie ją ta wiara bolała, z drugiej zdawała sobie sprawę, że dla niego to dobrze, a przecież właśnie życzyła mu dobrze, jak najlepiej wręcz. I całościowo, choć ostateczne zaakceptowanie tego nie miało przyjść jej ani łatwo, ani tym bardziej szybko, to jego ruszenie do przodu oznaczało, że ona też nie miała czego w tej przeszłości szukać i należało się kiedyś wreszcie uwolnić od męczących ją, popełnionych wtedy błędów… Ale to kiedyś, na pewno nie dziś, bo dziś ta przeszłość nadal z marszu ją pokonywała.
W żadnym razie nie przypuszczała, że Harvey by za nią poszedł, że chciałby coś koniecznie wyjaśniać. Gdy więc do jej uszu dotarło jej własne imię wypowiedziane jego głosem, momentalnie ogarnęła ją panika. Nie po to wyszła tak nagle z domu, by i tak musieć się z nim mierzyć – dokładnie tego miała zamiar uniknąć. Nie spodziewała się też jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, dlatego złapanie za nadgarstek odbiło się na niej lekkim szarpnięciem, mimo że gest ten ze strony bruneta był wyważony – po prostu słysząc go tuż za sobą przyspieszyła jeszcze kroku, naiwnie myśląc, że tym sposobem rzeczywiście oddali od siebie konfrontację z nim. Jednak przytrzymana nie próbowała się wyrwać, nawet nie pojawił się w niej odruch oswobodzenia ręki z jego uchwytu. Po prostu się zatrzymała, swój wzrok pozostawiając wbity w chodnik. Wiedziała bardzo dobrze, że tak czy siak nie miała jak i dokąd przed nim uciec. Wcale nie spieszyła się na żaden autobus, który miałby zaraz przyjechać, a ona mogłaby do niego wskoczyć i tym samym wymigać się od tego, po co ją dogonił. Dobrze znała weekendowy rozkład odjazdów, na najbliższy musiała sobie jeszcze trochę poczekać - z tego powodu też na przystanku nie czekał nikt inny. Za niczym nie mogła się schować. Poczuła się jak zwierzę w potrzasku, bez możliwości uwolnienia się. Oczywiście nie to, żeby bała się Spencera w ten sposób, w jaki złapane zwierzę może bać się myśliwego, bardziej bała się tej interakcji sam na sam, która nie wiadomo co miała na celu. Chociaż tyle na jej szczęście, że to poczucie osaczenia początkowo stłamsiło jej chęć rozryczenia się… do momentu, aż zaczął mówić, czyli śmiesznie krótko.
Powoli podniosła na niego zaszklone spojrzenie, zostawiając sobie chwilę milczenia po słowach skruchy na przyjrzenie się jego twarzy, w trakcie jak jej umysł usiłował przetrawić dotychczasowy bieg zdarzeń i znaczenie tej obecnej sytuacji, którą Harvey zainicjował doganiając ją. Nie wątpiła w szczerość jego intencji. Było znacznie gorzej – ona miała pewność, że właśnie powiedział najprawdziwszą prawdę, zresztą widziała po nim już wcześniej, że nie chciał sprawić jej przykrości. Tylko że to, paradoksalnie, sprawiało jej o wiele więcej przykrości, niż gdyby tamtą wypowiedzią przy stole w oczywisty sposób chciał wbić jej szpilkę. Łatwiej byłoby godzić się - na nowo, albo może bardziej w dalszym ciągu – z utratą kogoś, kto okazywał się jednak trochę dupkiem. Dlaczego musisz być taki dobry? – pytały jej jasne oczy przepełnione niezrozumieniem i pretensją, chociaż prawdziwych pretensji mieć do niego nie mogła… co nie znaczyło, że powstrzymała się przed (może zdawkowym, ale nadal) wyrażeniem tego, co w niej siedziało. - Ty przepraszasz mnie? – wydusiła z siebie niedowierzająco, jakby oczekiwała zaprzeczenia, wycofania się z tego co powiedział – i nie, nie chodziło o to, co padło jeszcze u jej rodziców w domu, tylko właśnie teraz, przed chwilą. Jakby chciała samym brzmieniem tego pytania wyciągnąć na wierzch absurdalność tej sytuacji – bo oto on, jej były narzeczony, doganiał ją aby przeprosić za to, że niechcący przypomniał jej o tym, że ona go zdradziła, zraniła i tym samym przekreśliła ich związek? Przepraszał ją za to, że wymsknęło mu się przez przypadek jedno słówko nawiązujące do tych cholernie bolesnych wydarzeń, którym ona była winna? W jej odczuciu to było tak bardzo na opak, tak bardzo nie fair wobec niego, że początkowo nie potrafiła wyrzucić z siebie nic więcej – a widać było, że chciała, bo co rusz drgały jej mięśnie mimiczne jakby zbierała się do powiedzenia czegoś, lecz nie była w stanie przepchnąć głosu przez boleśnie ściśnięte gardło. Chyba całe szczęście że nie dała rady od razu mówić dalej; po tych kilku próbach doszła do wniosku, że nie miała siły aby jakkolwiek rozwijać tą myśl, iść w nią dalej – wcale nie chciała zagłębiać się w ten temat. Bezpieczniej było jednak nie podważać jego chęci przeprosin, a przyjąć je – na swój sposób – i tym samym uwolnić go od poczucia winy, jako że domyśliła się, że właśnie ono poprowadziło Harvey’ego jej krokami.
Pochyliła głowę jeszcze niżej niż miała ją w trakcie drogi na przystanek, wykorzystując różnicę wysokości między nimi do taktycznego ukrycia emocji na swojej twarzy dzięki perspektywie, czego świadomość naprawdę wiele jej w tej chwili ułatwiała. - To nie twoja wina. Przecież wiem, że to nie było celowe. Nie masz czym się przejmować – zapewniła wprawdzie po cichu, ale w końcu stał tuż obok, nie musiała więc chociaż wymuszać tych słów głośniej ani pewniej, bo z tym mogłaby mieć poważny problem. Przy tym jednak i tak powiedziała to mimowolnie w taki sposób, jakby znała go nadal tak dobrze jak kiedyś, że nie potrzebowała tego typu wyjaśnień, co przecież wcale nie było prawdą. Harper polegała na pewnych założeniach co do niego, zapominając że one mogły być mylne – wobec czego powinna być wdzięczna, że mimo jej szczeniackiego zachowania on i tak pofatygował się, aby powiedzieć jej to prosto w twarz, utwierdzić ją że nie zrobił tego z zamiarem zranienia jej… I znów w jej głowie pojawiło się to męczące pytanie dlaczego? – bo to, że Spencer był dobrym chłopakiem, to nie podlegało raczej dyskusji, lecz czy tłumaczyło aż takie „poświęcenie” w udowadnianiu własnej niewinności? Nie musiał dbać o to, jak ona się czuła, nawet jeśli czuła się w jakiś nieprzyjemny sposób pośrednio z jego powodu – gdyż w tym zestawieniu bezpośrednim powodem była ostatecznie zawsze ona sama z przeszłości.
Im dłużej nad tym wszystkim myślała, trym trudniej było jej hamować spazmy chcące targać jej ciałem, a które brały się ze wstrzymywanego przez nią, czekającego na jej osłabnięcie płaczu. Oznaczało to mniej więcej tyle, że Pearson miała świadomość ograniczonego czasu pozostałego jej na zachowanie pozorów „trzymania się”, a to z kolei ciągnęło za sobą bardzo prosty wniosek – należało jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. - Tylko po to za mną poszedłeś, Harvey? - Chciała zabrzmieć złośliwie, żeby go od siebie odtrącić, ale zabrakło jej kontroli nad głosem, który załamał się żałośnie na imieniu bruneta. Chcąc jakoś zatuszować tą małą wpadkę, przekręciła pochyloną głowę do boku, tym ruchem mając na celu okazanie swojej niechęci. Nie przemyślała tylko, że tym sposobem dała mu lepszy widok na większą część swojej buzi – wprawdzie z profilu, niemniej tyle starczyło by zauważyć napięcie w szczęce, mocne zaciśnięcie warg, drgający podbródek i może nawet – o ile dobrze się przyjrzeć – na razie pojedynczy mokry ślad na policzku. Odpuść, idź już sobie. Proszę cię, Harvey, odwróć się i idź.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
On przepraszał ją? Brzmiało absurdalnie, biorąc pod uwagę sekwencje wydarzeń, która doprowadziła do ich rozstania i jego omyłkowe przypomnienie jej tego. Ale tak, tak czy inaczej on przepraszał ją, bo z tych wszystkich ich wspólnych spotkań, które mieli okazje przeżyć przez tych ostatnich kilka tygodni, to tego dnia Harvey był najbardziej sobą. No najprawdopodobniej równie sobą był podczas ich randki w ciemno, ale ten fragment w ogóle trudno brać pod uwagę, bo wtedy nie miał pojęcia z kim rozmawiał. Jednak przy wszystkich kolejnych okazjach wychodził na chujka bądź osobę, która totalnie nie panuje nad swoimi myślami, słowami, gestami, jakby kompletnie gubił się w jej otoczeniu, nie potrafiąc się kontrolować i wtedy krzywdząc ją w różny sposób. W tym momencie w ogóle nie miał takiej intencji, dlatego przede wszystkim zależało mu na podkreśleniu tego faktu. I nie, jeszcze nie zadawał sobie tego pytania, dlaczego zależało mu żeby Harper nie myślała, że był z niego dupek. Zresztą wysoce prawdopodobne, że jeżeli chodziłoby o kogoś innego, powiedziałby coś podobnego w ten sposób nieumyślnie go krzywdząc to zachowałby się tak samo, bo właśnie taki był. I chyba w tym momencie po prostu nie widział powodu, by wobec Pearson miałby postępować inaczej, bo jej błąd z przeszłości przecież nie sprawiał nagle, że należało się jej gorsze czy nawet gruboskórne traktowanie. Dlatego też gdy padło to pytanie, na które pewnie Harper nawet nie oczekiwała usłyszeć żadnej odpowiedzi, to jego wargi zacisnęły się ze sobą, a cała twarz jakby wyraźnie ściągnęła przybierając bardziej poważny wyraz. Z kolei jego ciemne ślepia utknęły zupełnie w jej buzi, dopiero teraz dostrzegając szklące się łzy, a to tylko utwierdziło go w tym, że wyjście za nią i zatrzymanie jej było właściwe, bo najwidoczniej jego słowa dotknęły ją mocniej, niż w próbowała przyznać w pierwszej chwili.
Oczywiście za długo wcale nie przyglądał się jej, bo zaraz mu to uniemożliwiła pochylając się w dół, co było jawną ucieczką przed nim i przed emocjami. W tym momencie mógłby wytknąć jej, że skoro nie miał się czym przejmować, to czym ona się przejmowała skoro była bliska płaczu? Jednak wchodzenie w ten temat od tej strony nie był najrozsądniejszy, bo zamiast załagodzenie sytuacji mógłby spowodować jedynie jej zaostrzenie. - Nie mam? To dlaczego tak szybko wyszłaś na autobus, którego jak domyślam się nie ma, skoro jest sobota, a przystanek jest pusty? - zapytał łagodnie, nie chcąc zarzucać jej kłamstwa, tylko wskazując na rozjazd jej wersji wydarzeń. Harvey nie znał rozkładu autobusów, ale raz czy dwa zdarzało im się kiedyś wracać do miasta od jej rodziców autobusem w weekend, kiedy jego auto było w naprawie i nie miał kto ich odwieźć. Miał świadomość, że kursują one rzadko, a jak już są to zawsze znajdzie się parę osób na przystanku skumulowanych na tą jedną godzinę. Tak więc, nie zgadzało mu się to i nie to, żeby wymagał od niej wyjaśnienia, nie mówił tego w takim roszczeniowym tonie. Po prostu chciał usłyszeć prawdę, a nie to co uważała, że powinna mu powiedzieć, żeby jak najszybciej pozbyć się go. Bo skoro zawalił - nawet w sposób zupełnie nieświadomy - to należało mu się, żeby o tym wiedział i… żeby mogła mu to wyrzucić? Powiedzieć mu co tak naprawdę miała na myśli bądź co sądziła o nim. Cokolwiek. Wszystko byłoby lepsze tylko nie to, nie masz się czym przejmować.
Hmm. Czy tylko dlatego za nią poszedł? Na pewno to kierowało nim w pierwszej kolejności, jednak czy tylko i wyłącznie? To pytanie zupełnie zbiło go z toru, co było widać po jego wyrazie twarzy, na której pojawiła się mieszanka zakłopotania i niepewności. Jakby został złapany na gorącym uczynku, chociaż przecież nie robił nic niewłaściwego, wręcz przeciwnie próbował zachować się poprawnie. Lecz czy to była tylko kwestia dobrego wychowania? Wątpliwe. Jednakże Harvey nie zadawał sobie pytań, tylko zwyczajowo działał tak jak czuł. Tym pytaniem Harper zmusiła go, żeby zastanowił się nad swoją motywacją, a on... początkowo spuścił wzrok w dół niczym zbity pies. Jakby sam próbował uciec przed prawdopodobnym wyjaśnieniem, wcale nie chciał go poznawać. Jednak Spencer do tchórzy nie należał, więc ta chwila zawahania trwała naprawdę krótko, lecz gdy jego spojrzenie ponowie wróciło do góry to Harper była odwrócona już do niego bokiem, a jej twarz zdradzała te charakterystyczne objawy walki ze swoimi emocjami. Może powiedziałby coś innego, może bardziej zastanowił nad swoimi słowami. Lecz widząc ten obraz ponownie zaczął działać, nie dając sobie odpowiedniego czasu na przemyślenie swoich słów. - Nie chcę, żeby to wszystko jeszcze jakoś oddziaływało na ciebie - zaczął mówić, nawiązując do tego co usłyszał też od jej taty. Tamte słowa miały jednak ogromne znaczenie. - Szczególnie teraz, gdy zaczyna ci się układać. Nie chcę, żeby coś jeszcze cię męczyło i... cieszę się, że masz kogoś, naprawdę, życzę tobie i Zackowi wszystkiego dobrego - skończył, chociaż brzmiąc szczerze to jakoś z każdym kolejnym słowem coraz słabiej i słabiej. Bo przecież chciał dla niej jak najlepiej, chciał żeby była szczęśliwa i by przeszłość już jej nie dotykała, ale... z drugiej strony z niezrozumiałych mu powodów było mu z tym dziwnie ciężko.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Harper nienawidziła czyjegoś współczucia i litości wobec siebie. Była zbyt dumna, by z łatwością przyznawać się do swojej słabości – nie chciała jej pokazywać, nie chciała aby ktokolwiek widział jej cierpienie i to, że nie radzi sobie tak, jak miałaby nadzieję sobie radzić. Bo właśnie ta jej emocjonalna nieporadność to nie był stan, który traktowała za docelową normę. Nieważne, że tak wyglądała jej norma od ich rozstania i tylko z czasem udało się jej zacząć maskować oraz ignorować problem. Zapominała o nim, szczególnie kiedy miała wystarczająco zajmujących spraw na głowie, co jednak nie sprawiało, że sobie odpuściła… ale nikt nie miał o tym wiedzieć, a ona sama wybierała, aby na co dzień tego nie dostrzegać. W końcu po tylu latach należałoby mieć już takie sprawy przepracowane, poukładane i zostawione w spokoju w przeszłości. No, należałoby…
Nie odpowiedziała na jego pytanie. Nie chodziło o to, że w jego tonie pojawiło się coś złośliwego czy jakkolwiek pretensjonalnego, a przez to zniechęcającego; nic z tych rzeczy. Po prostu teraz każde jedno odezwanie niosło za sobą ryzyko puszczenia jej hamulców, które i tak były już na wyczerpaniu, a ona cały czas łudziła się, że będzie w stanie ostatecznie zdusić tę cholernie męczącą potrzebę rozpłakania się. Niestety każda kolejna sekunda tej nierównej walki jedynie potęgowała siłę żalu, który finalnie i tak miał wezbrać do tego stopnia, by całkowicie się z niej wylać.
Nie chcę, żeby to wszystko jeszcze jakoś oddziaływało na ciebie. Te słowa wydały się jej w tym momencie tak bardzo abstrakcyjne, tak bardzo niemożliwe do spełnienia w rzeczywistości, że to praktycznie przeważyło o jej rozpadzie. Każdy ma swój limit wytrzymałości. Każdy ma pewną granicę, po przekroczeniu której nic już się nie liczy, żadna duma nie ma prawa bytu, bo człowiek po prostu nie jest w stanie walczyć ze swoimi emocjami, poddaje się im i mimowolnie oddaje im nad sobą panowanie. Lecz kiedy walczy się tak zacięcie o opanowanie wybuchu rozpaczy, to choć sprawa w jakimś punkcie staje się przesądzona, pozostaje jeszcze jedna krótka chwila na ostatnie słowa przed pogrzebaniem dumy. Przez tą chwilę Harvey zdążył wypowiedzieć kolejne zdania, a gdy skończył, blondynka była w stanie wziąć już tylko jeden urwany oddech i wyszeptać tylko jedną rzecz. - Mi i Zackowi…? – powtórzyła po nim z niezrozumieniem, bo przecież to nie miało najmniejszego sensu… Praktycznie od razu po tym, jak zamilkła, dotarło do niej że jednak z jego perspektywy mogło to tak zabrzmieć, ale zabrakło jej już czasu na jakiekolwiek sprostowania. Tama puściła, Harper zaś wydała z siebie pierwsze, marne załkanie – za nim popłynęły następne, a każde jedno wychodziło z niej jeszcze silniejsze niż poprzednie.
Dopiero teraz uwolniła nadgarstek z jego chwytu – chociaż o wiele bardziej trafne byłoby powiedzenie, że po prostu dość gwałtownym ruchem przyciągnęła obie swoje dłonie do twarzy, bo chciała ją przed nim ukryć, a przy tym nie zważała na jakiekolwiek ograniczenia, jak w tym przypadku to, że do tej pory ją trzymał. Załamywała się przed nim, dała za wygraną w tej nierównej walce z przytłaczającymi wspomnieniami i związanymi z nimi, przytłaczającymi ją uczuciami - co nie znaczy, że nie było jej wstyd. Było, jak cholera było jej wstyd, i chociaż ten wstyd nie był tak silny jak żal ściskający jej ciało w kolejnych niekontrolowanych drganiach szlochu, to nadal w niej siedział. Zwłaszcza wobec byłego, który nie powinien musieć się nią jakkolwiek przejmować, a wychodziło na to że zachowywała się w taki sposób, że poniekąd to przejmowanie się na nim wymuszała. Wprawdzie Pearson nie widziała tego jeszcze tak w pełni jasno, na tą chwilę nie była zdolna prowadzić takich złożonych rozważań, ale ta myśl z pewnością miała ją później męczyć poważnymi wyrzutami. Na razie jednak zwyczajnie ryczała, myśli mając zajęte wyłącznie wszechogarniającym bólem emocjonalnym.
Ta pierwsza fala płaczu była stanowczo bardzo intensywna, ale też stosunkowo szybko wyciszyła się do takiego cichego łkania, które ją zapoczątkowało. Nie to, żeby faktycznie chaos w niej się uspokoił, raczej na wierzch wyszła świadomość, że obok znajdował się nikt inny jak Harvey, a on… nie był już od tego, aby ją podnosić na duchu i pocieszać. Jakkolwiek dobrych manier oraz intencji by nie miał, to wykraczało poza zakres jego obowiązków. Więc, tak jak wcześniej walczyła ze sobą o zachowanie spokoju z takim zacięciem, tak teraz z podobnym udało się jej osiągnąć stan, w którym dała radę coś powiedzieć… No, powiedzmy, że „powiedzieć”. Ostrożnie odjęła ręce od swojej buzi, parę razy pociągnęła nosem i po wytarciu policzków zebrała się wystarczająco do sformułowania kilku słów. - Zack to jest mój… jeden z moich współlokatorów – wydukała, zerkając na niego pod koniec przelotnie, jakby nie miała pewności czy w ogóle mogła wyjść z tym naprostowaniem faktów. Właściwie nie było to nic istotnego, w każdym razie nie stanowiło to dla Spencera chyba zbyt wielkiej różnicy, niemniej Harper nie umiałaby przemilczeć tej niezgodności, bo dla niej było to jednak coś znaczącego, a w swoim obecnym stanie nie potrafiłaby nie zaprzeczyć czemuś, co nie zgadzało się z rzeczywistością. Owszem, zdarzało się jej kłamać lub wygodnie pomijać część prawdy, lecz aktualnie w ogóle nie myślała w ten sposób – zwyczajnie musiała zrzucić ze swojej piersi ciężar tego, że niby „kogoś ma”, skoro tak bardzo kłuło ją że była sama.
A poza tym… co miała mu jeszcze powiedzieć? Może zupełnie wprost, że wcale nie zaczęło się jej układać, tak jak on założył – wprawdzie mogłoby układać się także bez żadnej drugiej osoby obok, ale najpierw Pearson musiałaby naprawdę polubić samą siebie, a z tym kompletnie sobie nie radziła… Nie, tego na pewno nie powinna mówić, ale coś jednak musiała. Liczyła się z tym, że dopóki nie wyjaśni mu czegokolwiek więcej, Spencer jej tak nie zostawi. Przy tym ich spotkaniu, jak miała okazję zobaczyć w domu jej rodziców, nie targały nim żadne trudne emocje, które mogłyby kazać mu szukać drogi ucieczki z tej interakcji, dlatego spodziewała się że skoro zmartwiony tu za nią przyszedł, to tylko odniesienie się do tamtej sytuacji będzie w stanie go „spławić”. Zaparła się zatem w sobie i nie zważając na to, że stać ją było co najwyżej na łamiący się głos, natomiast jej wypowiedź na pewno nie wypadnie płynnie, wymusiła początek odpowiedzi na tamto pytanie, które wcześniej celowo zignorowała. - Nie wyszłam na żaden autobus. Wyszłam bo… nie chciałam, żebyś mnie taką widział. Albo żeby rodzice mnie taką znowu zobaczyli. Bo to jest takie żałosne, że reaguję w ten sposób, że nadal… – i przerwała, głównie z powodu zachłyśnięcia się powietrzem przy braniu kolejnego płytkiego oddechu, podczas gdy w tym samym momencie ogarnął ją powracający szloch. Znowu przegrała, ale już pieprzyć to. Trudno. Pozwoliła więc sobie na rozryczenie się na nowo, tym samym pozostawiając tę myśl niedokończoną. I tak jednak nie byłaby w stanie na głos się przyznać, że nadal przeszłość potrafiła uderzyć w nią z całą siłą, a ona nie umiała się przed tym obronić. To już było trochę za dużo, zresztą nic to też nie zmieniało – a jedynie poniżyłoby ją do granic możliwości (jakby teraz jeszcze na tej granicy się nie znalazła). Zresztą, dopiero co sam powiedział, że nie chciałby aby cokolwiek z tych dawnych wydarzeń między nimi (nie padło to wprost, niemniej raczej szło się domyślić że o to właśnie chodziło) jeszcze na nią wpływało, więc tym bardziej nie powinna była mówić, że jego życzenie zalicza się do tych kompletnie nierealnych.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey sam siebie w tej chwili nie rozumiał. Bo o ile to co mówił było bardzo łatwo wytłumaczalne, to jego odczucia już niekoniecznie. Ponieważ po tym co się między nimi stało i czasie, który upłynął to wypowiadając tego typu „życzenia” powinien odczuwać jeden z dwóch stanów. Albo zupełną obojętność, bo przecież oni już dawno byli historią, on sam przerobił różne relacje i szukał swojego szczęścia, więc analogiczne zachowanie u Harper wydawało się czymś naturalnym. Albo prawdziwą, szczerą radość, bo przecież nie życzył jej źle, więc skoro układało się jej, a on naprawdę nie chciał, żeby cokolwiek z ich przeszłości na nią oddziaływało, to taki przebieg wydarzeń powinien mu odpowiadać. Jednak wewnętrznie Spencer nie potrafił być ani zadowolony ani nawet neutralny. I nie chodziło o brak szczerości jego słów ani o jakąś chorą zazdrość, bo on jeszcze nie był na tym etapie, na którym założył że była Harper. Chodziło chyba po prostu o nią samą… bo łatwo mówiło się chcę byś była szczęśliwa. Chciał, naprawdę. Jednak jeżeli w tym obrazku nagle pojawiała się jakaś osoba trzecia - co było do przewidzenia, jednak on jakby dopiero teraz to sobie uświadomił - to nagle brunet już wcale nie był tak przekonujący, a jego intencje przestawały być takie czyste, bo chyba wychodziło na to, że ta świadomość że Harper mogłaby być szczęśliwa z kimś bardzo konkretnym, namacalnym, kimś kto miał jakieś imię, go w pewnym sensie przytłaczała. Chociaż nie miało to sensu i prawda bytu, jednak niestety tak było. Pozostawanie w nieświadomości, co do jej życia było o wiele łatwiejsze. Tak jak powiedział jej wtedy przy ściance wspinaczkowej, było o wiele prościej, gdy udawał że nie istniała. Nie miał żadnych informacji, nie zdobywał też ich, zwyczajnie wymazał ją ze swojego życia. A teraz gdy wracała do niego - nawet tak przelotnie i na chwilę, a on zapewne dostawał jedynie strzępki danych z jej całego obecnego życia - jednak to już zaczęło na niego oddziaływać. Powoli wzbudzając w nim poczucie niepokoju, żalu i straty. Jakby tego wszystkiego jeszcze nie przepracował i nie pogodził się ze wszystkim, tylko przy nowych faktach musiał zacząć mierzyć się z tym na nowo. A robienie tego w jej obecności nie należało do najłatwiejszych, bo Harvey bardzo szybko zaczynał gubić się we własnych odczuciach…
Na szczęście nim dobrze udało mu się zgubić w labiryncie swoich emocji, to Harper uwolniła swoje. W sposób tak nagły, że Spencera totalnie ścięło. Zaczął szybko analizować to co powiedział, czy czasem może przypadkiem znowu czegoś nie palnął, ale nic takiego nie przychodziło mu na myśl. - Harper, proszę… - powiedział cichym, zmarnowanym głosem, jakby jego jedno „proszę” miało autentycznie taką moc sprawczą, by powstrzymać jej łzy. Czuł się przy niej teraz tak cholernie bezbronny. Z ręką zawieszoną w powietrzu między nimi, po tym jak zabrała swoją, by ukryć w dłoniach swoją twarz. Był już gotów ponownie zacząć ją przepraszać - nawet jak teraz nie miał pojęcia za co - byleby przestała płakać, bo przecież zupełnie coś przeciwnego było jego celem. No ale zakładać sobie mógł, zazwyczaj później wszystko toczyło się zupełnie innym, nieprzewidywalnym torem i tak też było tym razem. Dopiero gdy blondynka w miarę uspokoiła się i wyrzuciła z siebie kolejne słowa to dotarło do niego, że ponownie coś pośpiesznie sobie założył, przez co wyrzucił z siebie pewnie jakąś kompletną głupotę. Chociaż nie miał bladego pojęcia czemu ona spowodowała w niej, aż taką reakcję. - Pomyślałem, że on… nieważne… w ogóle nie powinienem się wtrącać - chciał zacząć się tłumaczyć, ale wtedy utknęliby w tym temacie, a skoro - jak mu się wydawało - on wywołał w niej taką reakcję, to powinni jak najszybciej go porzucić. Spencer wcale nie oczekiwał, że Harper powie jeszcze coś. Chyba odczekiwał tą krótką pauzę, by ponownie przeprosić i wycofać się, bo jednak działania które podejmował przynosiły zupełnie odwrotne rezultaty, więc może lepiej było zwyczajnie przestać się wtrącać? Tylko, że właśnie wtedy Pearson odezwała się ponownie i chyba nawet nie doprowadziła swojej myśli do końca, ponownie wpadając w rozpaczający szloch.
To co powiedziała składało się z słowami jej ojca. Tak samo jak pewnie nieświadome użycie przez nią słowa znowu, co jeszcze mocniej go zaalarmowało, bo wiedział już z dwóch źródeł, że to jej zachowanie nie było tylko chwilowe. Nie był to skutek ich nieprzewidzianego spotkania, tylko coś co powtarzało się. To jeszcze mocniej go przybiło, a stan w który wpadła po urwaniu swojej wypowiedzi jeszcze bardziej pogrążył go w poczuciu ogólnej beznadziejności. - Nie… nie płacz, proszę. To nie ma sensu… - zaczął mówić niepewnie, bo jednak właśnie oboje wylądowali w sytuacji, w której zapewne żadne z nich nie miało pojęcia jak powinno zachować się wobec drugiego. Jednego czego Harvey był pewien to, to że naprawdę nie chciał, żeby blondynka czuła się i reagowała w ten sposób na sprawy z ich już niemal zamierzchłej przeszłości. Bo właśnie tym byli, przeszłością. - Harper, odpuść… musisz sobie odpuścić - zaczął mówić po krótkiej chwili zastanowienia. Ani on, ani jej rodzice nie robili niczego, co mogłoby spowodować w niej takie… poczucie winy? Bo założył, że to właśnie wypełniało teraz dziewczynę. Jedynie ona sama to sobie robiła, bo najwidoczniej jeszcze w pełni sama sobie wszystkiego nie wybaczyła. A minęło tyle czasu, że ona sama sobie już chyba powinna, prawda? Czy dało się jakoś powiedzieć, ile czasu byłoby wystarczająco by wybaczyć sobie utratę miłości z własnej winy? Pewnie niemało. Jednak w przypadku Harper raczej minęło już wystarczająco.
Harvey czuł się kompletnie bezsilny, mając przed sobą ją w totalnej rozsypce i mając tą świadomość, że to nadal on się do tego przyczyniał. Było mu cholernie ciężko patrzeć na nią jak płacze. Stał tak w bezruchu, czując że nie powinien nic robić. A z drugiej strony czuł, że jednak powinien. Bo skoro to on był przyczyną, to może mógł poniekąd przyczynić się do jej odpuszczenia sobie. Jakby tylko pokazał coś poza tą swoją poprawną, uprzejmą wersją, która cały czas kazała utrzymywać mu jakieś pozory. Bo gdy tylko ją tracił to zaczynał robić czy mówić coś niewłaściwego. I w tej chwili też myślał zrobić coś tak cholernie nieodpowiedniego, bo nie potrafił być obojętny wobec niej. Po prostu tak stać, patrzeć i czekać jak jej przejdzie. Bo może istniał cień szansy, by jednym prostym, ludzkim gestem mógł jej pomóc i… nie ukrywając się tylko za tym jego pieprzonym altuizmem, on po prostu chciał to zrobić. - Harper… - wypowiedział jej imię cicho, gdy jego dłoń ponownie pochwyciła jej przedramię. Zaznaczmy, że znowu nie przemyślał tego w pełni. Albo tylko spojrzał na to w ten sposób, widząc same możliwe pozytywne konsekwencje. I chociaż gdzieś z tyłu głowy słyszał głos, który kazał mu przestać, to jednak decyzja już zapadła. - Wszystko będzie dobrze… - zabrzmiało to tak prosto i ogólnikowo, ale nie mógł powiedzieć czegoś bardziej odpowiedniego. Musiała zacząć patrzeć na obecną rzeczywistość w ten sposób. A Harvey musiał, nie, nie musiał, on chciał pokazać jej że naprawdę mogło być dobrze. Zarazić ją trochę tym swoim naiwnym optymizmem, który utrzymywał go przy powierzchni w nawet najgorszym czasie jego życia. - Wszystko jakoś się ułoży, zobaczysz. Tylko spróbuj zobaczyć - mówił dalej najbardziej kojącym głosem, na który było go w tej chwili stać, jednocześnie powoli przysuwając się do niej. Dłoń z jej przedramienia powoli przesunęła się w stronę jej lędźwi, a gdy przybliżył się do niej, to druga objęła ją na wysokości jej łopatek, tym samym zamykając jej ciało w swoim ciepłym przytuleniu. Jego łapa wylądowała na jej ramieniu, które powolnym ruchem zaczęła gładzić, a policzek oparł się o czubek jej głowy, by mógł szeptem nad jej uchem zacząć powtarzać niczym mantrę proszę, nie płacz, będzie dobrze

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Prośby Harvey’ego, zupełnie przeciwnie do ich intencji, potęgowały u niej napływ łez do oczu, zwiększały bolesność ogarniających jej ciało spazmów szlochu. Prośby te w jej odbiorze jedynie podkreślały to, że on nie był osobą, której ona powinna czy w ogóle mogła się wypłakiwać – i niby wydawało się to tak oczywiste, bo przecież ich relacja oraz wspólna historia zakończyły się już dawno temu bardzo definitywnie, a jednak każdorazowe przypomnienie o tym fakcie skutkowało niezmiennie tym samym. Żal, rozczarowanie i tęsknota za tym, co zwyczajnie przepadło. Co w tym wszystkim jeszcze smutniejsze, Harper nie miała żadnej takiej osoby, o której uważałaby, że była to odpowiednia osoba do swobodnego wypłakania się na jej ramieniu. Nie dopuszczała nikogo do tej części swojego życia, a kiedy sama do niej wracała… to także mówiła sobie, podobnie jak brunet jej teraz, żeby nie płakała, bo to nie ma sensu. Miała dość bycia w ciągłym dołku, ale nie mogła z niego nawet wyjrzeć, skoro nieświadomie samą siebie blokowała przed całkowitym oczyszczeniem. Dusiła w sobie emocje, nie pozwalała sobie na ich pełne przeżycie – nic więc dziwnego, że katharsis nie nadchodziło.
Gdyby usłyszała to musisz sobie odpuścić w nieco innych okolicznościach i od kogoś innego, z pewnością wywróciłaby na to oczami i odpowiedziała sarkastycznym czemu o tym nie pomyślałam, teraz już wszystko będzie prostsze. Niby chciała się uwolnić i zaznać spokoju, przecież to nic przyjemnego tak wiecznie trwać w męczących wyrzutach sumienia dotyczących naprawdę dawnych wydarzeń. A jednak coś sprawiało, że nie umiała sobie odpuścić. Tak jak przyznała mu podczas tamtej całej randki w ciemno, traktowała samą siebie bardzo surowo. Nie zostawiała miejsca na jakąkolwiek pobłażliwość, co niestety wiązało się z tym, że niesamowicie ciężko przychodziło jej wybaczanie sobie już takich drobnych błędów… a co dopiero tych rzeczywiście poważnych. Jednak obecnie nie miała siły na ironizowanie czy jakiekolwiek podważanie słuszności tej rady. Zresztą też jakoś automatycznie przyjęła, że z jego strony to nie miał być jakiś pouczający komentarz, tylko bardziej wyraz… ciężko powiedzieć jednoznacznie czego, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, kim dla siebie byli kiedyś, jak i to, że obecnie nie byli dla siebie nikim więcej niż ludźmi, których łączyła wspólna przeszłość. Tak czy siak, zamiast wchodzić z nim w jakiekolwiek dyskusje, rozryczała się już na dobre mimo świadomości, że nie powinna, i jednocześnie w pewnym stopniu także też przez tą świadomość właśnie. To wszystko co czuła było tak cholernie pokręcone i najzwyczajniej w świecie przerastało ją. A jakby to samo w sobie jeszcze nie wystarczało…
Płacz ją pochłonął, ale przecież nie odjął jej zmysłów. Ujęcie przez niego jej przedramienia nie zadziało się poza nią, tak jak te następne posunięcia. Wszystko do niej trafiało. I wydawałoby się, że na bliskość Harvey'ego Harper powinna zareagować co najmniej zesztywnieniem, które byłoby oznaką jej braku nastawienia się na taki obrót spraw oraz mieszanych uczuć, a które ten właśnie obrót by u niej wywołał. Czymś jeszcze bardziej do niej pasującym byłby po prostu wyraźny sprzeciw, a następnie jednoznaczne odsunięcie się. Biorąc poprawkę na jej obecny stan rozchwiania emocjonalnego, niezdolność do opanowania tego żałosnego szlochu a tym samym niejakie zablokowanie jakichkolwiek innych ruchów, jeszcze akceptowalne byłoby zupełnie wiotkie poddanie się jego inicjatywie, niczym pozbawiona decyzyjności marionetka. Każda z tych trzech opcji miała jakieś sensowne wytłumaczenie dające się łatwo zrozumieć, a tym samym gdyby blondynka zachowała się na jeden z tych sposobów, to jej reakcja raczej nie podlegałaby żadnemu kwestionowaniu… Gdyby zachowała się na jeden z tych sposobów. Gdyby. A ona… przylgnęła do niego tak naturalnie, bez żadnego zastanowienia ani zawahania. Wprawdzie jej ramiona nie oplotły jego sylwetki tak, jak te jego ogarnęły ją w swoim objęciu – dłońmi raczej jakby oparła się o jego klatkę piersiową, przy czym jedna z nich zacisnęła się na miękkiej koszuli – lecz nie utrzymywała w ten sposób dystansu, bo mimo to wręcz wcisnęła się w to jego przytulenie. Głową odnalazła sobie miejsce pod jego szyją i tak szlochała dalej, drżąc nędznie, pociągając nosem, w tym wszystkim jednak słuchając jego szeptu. Powoli, stopniowo zaczynała się jakby wyciszać. Jakby to kojące będzie dobrze - powtarzane konkretnie jego głosem w takiej bliskości – mogłoby rzeczywiście kiedyś się ziścić.
Czując się może nieco pewniej w tym cieple, którym ją ogarniał, zapragnęła go jeszcze odrobinę więcej, tak zupełnie instynktownie ciągnąc do tego, co dawało jej to momentalnie uzależniające poczucie bezpieczeństwa. I poddając się swojej chwilowej naiwności, ani trochę jeszcze nie utemperowanej przez choćby szczątkową ilość racjonalnego myślenia, bez śladów jakiejkolwiek ostrożności czy rezerwy, podążyła tą początkowo ściskającą za materiał dłonią w dół i na zewnątrz, chcąc sięgnąć nią przez bok na jego plecy…
I wtedy ją trafiło - wcale nie będzie dobrze. Na pewno nie w tym sensie, o którym niekontrolowanie zdążyła pomyśleć (chociaż chyba raczej zrobiły to za nią ponownie żywe wspomnienia). A do tego, żeby mogło być dobrze w innym sensie – nie, żeby jakoś mocno wierzyła w swoje szanse na to, no ale skoro już byli w tym temacie – z całą pewnością nie miało się przyczynić łase wtulanie się w kogoś, kto kiedyś stanowił uosobienie tego jej wymarzonego dobrze, które już dzisiaj było nieosiągalne.
Zamarła w swoim subtelnym ruchu, tylko po to aby od razu potem odepchnąć się od jego klatki piersiowej. Nie mogła dać sobie nawet sekundy zawahania, bo nie dość, że każda chwila zwłoki mocniej mieszała jej w głowie, to jeszcze takie odwlekanie odsunięcia się wyglądałoby cholernie źle – jakby było jej szkoda to przerywać… co byłoby prawdą, ale jedynie dlatego, że była tak cholernie zagubiona, a to jego objęcie było w odczuciu po prostu znane i kojarzyło jej się ze wszystkim co dobre – dobre dawno, bardzo dawno temu. I tak już poddała się temu na zbyt długo...
Oficjalnie może chociaż dałoby się podciągnąć odpowiedzialność za taką a nie inną jej reakcję temu zrozpaczeniu, w które wpadła, a w którym mogła w ludzkim odruchu dać się przytulić niemal komukolwiek… Tak, oficjalnie może dałoby się w ten sposób o tym powiedzieć, a skoro wobec tego Harper miała dla siebie jakieś awaryjne wytłumaczenie, to mogła zrobić coś, co zazwyczaj wychodziło jej fenomenalnie. Atak. Bo z tego wszystkiego nagle i intensywnie ogarnęło ją takie sfrustrowane rozgoryczenie, że musiała znaleźć dla niego okazję do ujścia. - Co ty sobie myślisz, Harvey? Twoim zdaniem to jest w porządku? – rzuciła w niego pełnym pretensji tonem tuż po cofnięciu się o krok w tył. Z jej zaczerwienionych oczu wciąż sączyły się łzy, ale znalazła w sobie na tyle determinacji aby nie dać się tym razem obezwładniającemu, głośnemu lamentowi, choć jeszcze przez moment była bliska ponownemu podłamaniu się. - Nie powinieneś być dla mnie taki…dobry. Naprawdę uważała, że Spencer powinien jej nienawidzić albo przynajmniej nie tolerować. Albo już chociaż zwyczajnie ją ignorować, a nie przejmować się nią i próbować pocieszać. Oczywiście nie robił nic niewłaściwego, po prostu z jej perspektywy takie jego zachowanie było mylące, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że kierował się czystym współczuciem i niczym więcej. Bo nieważne, że miał tak dobre intencje. Właściwie nie było ważne, że miał je jakiekolwiek. Mógłby przytulić ją w czysto mechanicznym odruchu, bez grama tego głupiego współczucia którego ona i tak nie chciała. Mógł to zrobić tylko dla formalności, bo ludzie czasem przytulają innych płaczących ludzi i zdarza się, że właśnie ten gest pomaga. Nie dbała o to, co za tym stało, ponieważ przez tą jedną, krótką chwilę… dopowiedziała sobie do jego postępowania coś wbrew własnej woli oraz zdrowemu rozsądkowi. A to jedno małe coś - czy raczej następujące po nim rozjaśnienie, że owo coś było od początku do końca naiwną ułudą – znów zafundowało jej bolesne lądowanie na ziemi.
- Przez cały ten czas dawałam sobie radę sama, i teraz też nie potrzebuję, żebyś mnie pocieszał. Nie rozumiesz, że to tylko pogarsza sprawę? – Pod wpływem przelotnej odwagi - podsycanej złością na całą tą sytuację, która właśnie miała miejsce w jej głowie – patrzyła mu prosto w twarz, choć sama nie wiedziała, czy bardziej liczyła na jakieś wyjaśnienia i przeprosiny z jego strony, czy na zawstydzenie i szybkie wycofanie się. Za to jedno było pewne – mocno wierzyła w akurat te swoje słowa. Spencera już nie było w jej życiu, i choć jego nieobecność spowodowała u Pearson największe cierpienie, to ta przypadkowa obecność teraz nie zmieniała zupełnie nic. W każdym razie nic na lepsze, bo w tę drugą stronę – tę, której się bała i w którą raczej nie chciała iść - jednak ruszyło aż za dużo.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey pewnie co najwyżej to spodziewał się z jej strony niemego unieruchomienia, które wynikałoby z niezrozumienia jego postępowania. Taka wersja wydarzeń wydawała mu się najbardziej prawdopodobna. Lecz kiedy poczuł to zaciśnięcie na koszuli, które na tamten moment nie pociągnęło za sobą odepchnięcia, tylko wręcz przeciwnie skutkowało poddaniem się jego ruchom, to przez ułamek sekundy pomyślał że zrobił dobrze. Zachował się jak w tej sytuacji i w jej stanie należało. Chciał ją wesprzeć, pocieszyć i zatrzeć te wszystkie nieprzyjemne emocje, które wywołał w niej swoim głupim komentarzem. A prócz tego po prostu chciał jej pomóc. I w tym momencie słowo chciał ma tutaj ogromne znaczenie, ponieważ to nie tak że czuł się do tego zobligowany. Ani nawet nie tak, że uważał że powinien zachować się w ten sposób wobec kogoś, kto był w widocznej rozsypce. On chciał, żeby Harper uspokoiła się, żeby przestało to ją męczyć, żeby odpuściła sobie i… częściowo chciał nawet żeby zwyczajnie zapomniała. Bo to umożliwiłoby jej odgrodzenie się od tamtych wydarzeń i emocji, które gdy za każdym razem niespodziewanie wracały to powodowały druzgocące szkody, co było świetnie widać na załączonym obrazku. Tylko, że z drugiej strony Harvey wcale nie chciał, żeby zapomniała. Bo gdyby tak było, bo najprościej byłoby się wycofać, zniknąć. Jednak odkąd bardzo nieoczekiwane Harper wróciła do jego życia, to on do niej brnął, chociaż może na pierwszy rzut oka blondynka wcale tego nie zauważała. Każde jego zachowanie można było jakoś uzasadnić i to nawet w sposób bardzo logiczny, jednak to on chciał się z nią spotkać, porozmawiać i wyjaśnić wszelkie zaszłości. Gdy wpadli na siebie w sklepie budowlanym, mimo iż blondynka już wcześniej dała mu znać, że chciałaby zostać sama, to on dalej próbował utrzymywać rozmowę. A teraz wcale nie musiał wychodzić za nią, bo nawet jeżeli chciałby to wyjaśnić, to przecież mógł ograniczyć się do napisania wiadomości. Jednak on niczym bumerang wracał do Pearson, mimo iż każda ich kolejna rozmowa budziła niemal identyczne, trudne emocje. Tylko, że mimo tego cierpienia, wracania myślami do tamtych wydarzeń - co było nieuniknione w jej towarzystwie - to Harvey cząstkowo widział w niej tamtą Harper. Chociaż wyglądała inaczej, zachowywała się inaczej, mówiła inaczej i reagowała inaczej, to w jakiejś części - pewnie już bardzo niewielkiej - to była Harper, którą on dobrze znał i… tak właśnie, wiadomo co. Te wyobrażenia pomimo, iż przypominały mu o tym co najgorsze, a w ich przypadku okazało się końcowe, to mimo wszystko przywoływały też zupełnie inne odczucia. Jak to, że gdy Harper płakała, to pragnął zagarnąć ją w swoje ramiona i nieważne o co miałoby chodzić, to miał zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze. Żeby miała to poczucie jego całkowitego wsparcia i oddania, miała świadomość że nie jest sama i może podzielić się z nim wszystkim, a nawet na niego to zrzucić, bo on był od tego by jej pomagać. Tylko, że… wcale nie był. Już dawno stracił tą funkcję, a raczej blondynka sama go jej pozbawiła. A kiedy to olśnienie - no tak bo to nie było takie oczywiste dla jego skołowanego umysłu - go uderzyło, to sam powinien chcieć odsunąć się od niej, bo to wcale nie było dobre, zapewne dla żadnego z nich. Lecz zamiast tego wtulił ją w siebie mocniej, jakby świadom tego co nieuniknione chciał jeszcze to przedłużyć. Dało się to wyraźnie odczuć, bo jego mięśnie na ramionach i przedramionach wyczuwalnie napięły się, oplatając jej drobną sylwetkę. Samolubnie próbował przeciągnąć to na tyle na ile się dało, by czuć ją jeszcze ułamek sekundy przy sobie i… koniec.
- Nie wiem. Nie. Chociaż. Chciałem dobrze. Chciałem tylko żebyś się uspokoiła… - zaczął mówić totalnie skołowany zaraz po jej odepchnięciu, bo przecież sam nie miał dobrego wyjaśnienia swojego zachowania. Czemu akurat teraz zachował się w ten sposób? Przecież już wcześniej płakała w jego obecności, a on potrafił to chociaż zewnętrznie ignorować, a teraz? Czemu tak łatwo było mu przekroczyć tą barierę i samemu zbliżyć się do niej, chowając przy tym wszystkie swoje negatywne odczucia? Hmm. Może dlatego, że przestraszył się tego jej odejścia? Bo chociaż ich spotkanie było przypadkowe, to miało miejsce. Lecz ile może być tych przypadków? Tak wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania, tego w Homebase. Tak więc, wychodziło na to że sam w sobie Harvey nie chciał tak szybko urywać tego spotkania - z raczej mało mu znanych i określonych powodów. Lecz przecież do tego nie mógł się przyznać, zresztą jego chęci pozornie były chowane pod przykrywką odpowiedniego zachowania. Tylko właśnie wychodziło na to, że ono nie było tak do końca właściwe, więc… hm. Chyba nie był w stanie dobrze wytłumaczyć się z tego. - Być taki? Jaki? - zapytał, nie dopowiadając sam sobie ewentualnego zakończenia, bo… no chyba byłoby lepiej jakby przestał to robić, bo wychodziło na to że nie trafiał z wyjaśnieniami. Stał tak przez dłuższą chwilę z dłońmi jeszcze wyciągniętymi do przodu, aż ocknął się na tyle by zauważyć że zastygł w tej pozycji i opuścił ręce wzdłuż swojego ciała. Jego wzrok z kolei utknął w jej zapłakanej buzi, chociaż najchętniej uciekłby teraz w totalnym zakłopotaniu, to jednak ten obraz go przygwoździł. Po nim całym było widać, że w jego zachowaniu nie było jakiejkolwiek nieszczerości czy wyrachowania. Nie robił tego, by wprowadzić ją w skołowanie ani by sprawić jej przykrość. Chciał pomóc tak jak potrafił, a ponieważ za wiele poza tymi ludzkimi odruchami mu nie pozostawało to po prostu tak wyszło. Oczywiście takie wytłumaczenie nie brzmiało najlepiej.
- Rozumiem… a raczej zrozumiałem - powiedział, poprawiając się od razu. Wskazał na fakt, że dopiero po jej uwadze dotarło do niego, że nie powinien tak się zachować. Mógłby zapytać ją, dlaczego? Czemu nie chciała przyjąć od niego tak niewiele, bo przecież oferował jej tylko krótkie przytulenie i chwilę wsparcia. Jednak nie byłoby na miejscu pytać i wnikać w powody. Skoro to jedynie pogarszało sprawę to musiało tak być, a Harper nie musiała tłumaczyć mu się z niczego. A on sam nie mógł jej pomóc, skoro ona nie chciała tej pomocy od niego przyjąć, przy tym jeszcze zapierając się że jego zachowanie przynosi zupełnie odwrotne rezultaty. - Przepraszam… nie wiem co mnie do tego skłoniło, to był faktycznie zły pomysł - powiedział, nie pozwalając się na żadne wzburzenie czy większe emocje. Zaczął się wycofywać, chociaż nie fizycznie to wewnętrznie. Jego metody działania nie miały już zastosowania, nie w przypadku Harper, nie powinno to go dziwić. Ani to że reagowała na niego w taki agresywny sposób, bo pewnie gdyby ona sama wyszła z podobnych odruchem, to zachowałby się podobnie. Szczególnie nie spodziewając się tego posunięcia. Z tej drugiej strony wyglądało to inaczej, bo było bardziej… naturalne. Chociaż brzmiało to absurdalnie, biorąc pod uwagę obowiązujące realia. - Może… postaram się już nie wchodzić ci w drogę. Tak pewnie będzie lepiej dla nas obojga - odpowiedział, dopuszczając głos rozsądku do siebie. Sam jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że to posunięcie na które odważnie sobie pozwolił odbije się na nim, ale użył specjalnie takiego wyrażenia, by podkreślić że on nie pozostawał tak obojętny wobec blondynki, jak mogłoby się wydawać. Zresztą, gdyby pozostawał to nie brnąłby do tego, by jej samopoczucie uległo poprawie. Lecz to także nie było istotne, bo najważniejszy był tutaj fakt, że Harper nie chciała i nie życzyła sobie od niego jakiejkolwiek pomocy, jego obecności, wsparcia czy czegokolwiek innego co zupełnie bezinteresownie mógłby jej okazać. Co zrozumiał, przyswoił, przetrawił i chyba już nawet powoli zaczął wyciągać wnioski, które były takie że w takim razie chyba powinien się zmywać…

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Nie tego chciała, naprawdę nie tego. Gdyby mogła, najchętniej zostałaby w tym jego ciepłym objęciu, którym ogarniał ją całą – a przynajmniej takie było jej odczucie – i nie odsuwałaby się, dopóki on pierwszy by tego nie zrobił. Gdyby mogła, pozwoliłaby sobie na czerpanie z tego dobra, które Harvey wokół siebie roztaczał, ale w tym przypadku kierował je konkretnie do niej, i to konkretnie w takiej formie. Gdyby mogła, beztrosko poddałaby się temu, poddałaby się jemu, bo to w jaki sposób ją przytulał było po prostu tak niesamowicie kojące, a właśnie ukojenia wręcz boleśnie jej brakowało. Gdyby mogła. W teorii może i nawet mogła, bo przecież to nie ona wyszła z tym gestem, nie ona zmniejszyła odległość między nimi, nie ona zainicjowała ten szczególny rodzaj kontaktu. W teorii nic nie stało na przeszkodzie, aby zasłonić się faktem że to nie była jej inicjatywa, a skoro tak, to Harper nie brała za nią odpowiedzialności, jedynie bez sprzeciwu się jej poddawała. Jednak nieważne, jak bardzo przyjemny był ten moment, pozostawał on tylko jednym momentem niemającym nic zmienić w jej codzienności, w każdym razie w takim wymiernym znaczeniu. Z kolei te pozornie niewidoczne skutki mogły okazać się dla niej pogrążające, i to impuls strachu przed nimi kazał jej z takim zdecydowaniem przerwać ten akt specyficznej czułości…
Patrzenie na niezrozumienie ogarniające jego twarz niczego jej nie ułatwiało. Już wcześniej mogła się domyślać, że brunetem kierowały same czyste intencje, że zwyczajnie chciał jakoś załagodzić, naprawić sytuację do której doprowadził, że nie robił tego z żadnych niewłaściwych powodów. Chciał dobrze. Nie powinna na jego dobroć reagować w ten sposób, który wybrała, niestety chyba był to jedyny sposób definitywnie przekreślający możliwość podobnych zdarzeń w przyszłości… No właśnie, cała ta sytuacja tak mocno namieszała jej w głowie, że Harper zaczęła obawiać się przyszłości, podczas gdy przecież nie mieli ze sobą kontaktu i wcale nie mieli się więcej spotkać. Raczej nie było już po co i wydawało się jej, że zdecydowanie wyczerpał się ich limit na przypadkowe wpadanie na siebie nawzajem. – Nie powinieneś być dla mnie taki dobry. To mylące… – odpowiedziała słabo, mimo zawstydzenia własnymi słowami nieprzerwanie wpatrując się w jego ciemne oczy. Chociaż nie planowała kończyć tamtej swojej wypowiedzi, chyba poczuła się ośmielona myślą, że prawdopodobieństwo dojścia do jakiejkolwiek następnej konfrontacji powinno być śmiesznie niskie. Przy szacowaniu go nie uwzględniła tylko, że przez niemal całe trzy lata od ich rozstania prawie nigdzie się nie szwendała, natomiast Eastbourne nie było żadną wielką metropolią i skoro zaczęła więcej wychodzić, to miała także większe szanse trafiania na takich czy innych znajomych ludzi. Nie liczyła się z tym z tym zupełnie, a powinna chyba zacząć, aby któregoś razu nie zdziwić się na widok jeszcze innej osoby z przeszłości… Nieświadomość bardzo wszystko ułatwiała, przynajmniej dopóki człowiek nie zderzy się boleśnie z realiami – ale dopóki to nie nastąpiło, wygodniej było pewne sprawy ignorować.
- No to dobrze - rzuciła w ramach potwierdzenia, chcąc całą sobą pokazać, że tak właśnie jest. Czy jego pomysł był rzeczywiście taki straszny? Sam w sobie na pewno nie, przecież chciał tylko, żeby się uspokoiła… Jednak wcale nie pomagał jej, nie w takim szerszym spojrzeniu, w każdym razie według niej samej. Owszem, Pearson może i myślała pokrętnie, ale jednocześnie bardzo wierzyła, że tak po prostu trzeba. Przez chwilę, tę która właśnie trwała, mogło jej być ciężej, ale ufała, że później będzie dzięki temu prościej. Niemniej odpuściła sobie skomentowanie jego następnych słów, bo gdyby chciała zrobić to szczerze, to najpewniej nie udałoby jej się przejrzyście wytłumaczyć swojego punktu widzenia, zwłaszcza że to wymagałoby przyznania się wprost do pewnych rzeczy, które jej wydawały się skrajnie żałosne – jak chociażby ten naiwny ciąg myślowy, który pojawił się u niej gdy on uspakajał ją w swoich ramionach. Teraz pewnie dla Spencera wyglądało to tak, że za swoje reakcje obarczała jego, że uważała jego zachowanie za złe. Cóż, może przepraszanie jej i przytulanie były nie na miejscu w ich przypadku, ale mimo to Harper nie mogłaby powiedzieć, że postąpił faktycznie nieodpowiednio. W tym wszystkim najbardziej chodziło o to, że to ona nie umiała się odnaleźć obok niego już tak po prostu, natomiast gdy okazywał jej swoją dobroć jakby nie zważając na to, jak cholernie mocno ona zawiniła w ich związku… to wtedy kompletnie głupiała. Bo wręcz oczekiwała tego, aby miał jej to nadal za złe – skoro ona sama sobie nie była w stanie do tej pory naprawdę wybaczyć, to przecież nie bez powodu. Chyba nie bez powodu…? No właśnie, kompletnie się pogubiła po tym jak powiedział jej, że nie chce aby cokolwiek z tej przeszłości jeszcze nad nią oddziaływało. Po prostu była tak bardzo nastawiona na coś innego, że nie umiała się odnaleźć w jego takim stosunku.
Chociaż możliwe że powinna patrzeć na niego z niesłabnącym zacięciem, blondynka ostatecznie opuściła wzrok na dzielącą ich przestrzeń. - Tak naprawdę będzie łatwiej – przytaknęła lekko drżącym głosem, bo przecież cały czas nie opanowała w pełni swojego płaczu. Wcale nie miało być dzięki temu lepiej, nawet nie w żadnym sensie lżej, tylko faktycznie łatwiej. Tak jak jemu łatwiej było wcześniej udawać, że ona nie istniała, tak jej miało być łatwiej poradzić sobie z powrotem do rzeczywistości - bez Harvey’ego w niej - po kategorycznym odgrodzeniu się od tej chwili bliskości między nimi. Oczywiście najłatwiej byłoby, gdyby brunet nie okazał jej tego ludzkiego ciepła, ale zawsze zostawało jej jeszcze zapewnianie samej siebie, że on chciał dobrze i tyle, nic ponad to.
Wychodziło na to, że wszystko mieli już między sobą wyjaśnione, a skoro to wyjaśnianie miało taki a nie inny wydźwięk… należałoby się pożegnać. Najwygodniej byłoby rozstać się bez słów, bo niektóre słowa czasem brzmiały tak ostatecznie – tylko możliwe, że właśnie taki akcent był potrzebny. Odchrząknęła więc nieznacznie przez ściśnięte gardło, a po niepewnym podniesieniu oczu z powrotem na twarz Spencera przemogła się znów do odezwania. - Powodzenia przy wykańczaniu domu… Na pewno wyjdzie… tak jak trzeba. – Resztkami silnej woli powstrzymała się przed kolejnym wybuchem, bo akurat temat tego budynku – jak się dzisiaj okazało – należał do tych dla niej bardzo wrażliwych i trudnych. Jednocześnie był to chyba najwłaściwszy akcent do zakończenia tego, cokolwiek się tu między nimi działo. Już życzyła mu powodzenia w życiu, lecz w kwestii doprowadzania przez niego domu do stanu używalności pozostawała chłodno zdystansowana, utrzymując uparcie że to nie jej sprawa – bo nic jej do tego tak z jednej strony. Z drugiej zaś, na tym etapie ciężko było ukryć, że to przedsięwzięcie nie było jej obojętne i może nie musiała udawać że nie chciałaby, aby zakończyło się ono zadowalającym efektem. Co z tego, że już jej to nie dotyczyło – to tak samo jak Harvey i jego życie: nie uczestniczyła w nim, ale szczerze pragnęła dla niego dobrego zakończenia.
A skoro o zakończeniach mowa, to w przypadku tego tu i teraz już do niego doszło. Powoli obróciła się więc w stronę przystanku i ruszyła z miejsca. Nie pospiesznie, na pewno nie zdecydowanie. Wyglądała wręcz marnie - cała pochylona, jeszcze wraz z pierwszym krokiem objęła samą siebie pod klatką piersiową, co nawet w najmniejszym stopniu nie rekompensowało jej tamtego przytulania, z którego zrezygnowała. A choć było to najbardziej absurdalne wyobrażenie… przez ułamek sekundy pomyślała, że mógłby zatrzymać ją jeszcze raz…
Tak zupełnie szczerze, chciała z nim porozmawiać. Nie o sprawach, które dotyczyły ich wspólnej przeszłości, tylko tak całkiem zwyczajnie, po ludzku posiedzieć razem i porozmawiać. Jednak po pierwsze, gdyby doszło do swobodnej rozmowy między nimi, bałaby się że mogłaby nie udźwignąć jakichś faktów z jego codzienności… a nawet było to bardzo wysoce prawdopodobne, że nie poradziłaby sobie z tym tak jak trzeba. Po drugie zaś… dopiero co mu powiedziała, i to praktycznie wprost, że interakcje z nim niosły za sobą przykre dla niej skutki. Już pierwszym takim skutkiem była dokładnie ta myśl o rozmowie, do tej pory przy każdym ich spotkaniu tak skrajnie abstrakcyjna, a teraz nagle nawet całkiem naturalna... Właśnie dlatego zareagowała tak ostro i jednoznacznie, odpychając się od niego i zaznaczając tym samym obecność granicy, która nie powinna być przez nich przekraczana – bo taka granica, chociaż przykra wobec tego typu chęci czy może wręcz pragnień, była po prostu potrzebna, aby na dłuższą metę było jej łatwiej. Łatwiej... Nic już chyba nie mogło być tak w pełni łatwe, lecz to ciągłe pod górkę po cichu ją wykańczało.
Wiedziała, że to drugie zatrzymanie było czymś nierealnym, szczególnie po tym jak zgodzili się co do tego, że lepiej będzie dla nich obojga, jak on postara się już nie wchodzić jej w drogę... Sens tej wspólnej formy zaczął do niej docierać dopiero jak z ogarniającym ją rozczarowaniem siadała na ławce pod przeszkloną wiatą. Początkowo nawet się nad tym nie zastanowiła, ponieważ odruchowo założyła, że w Harvey’ego to nie trafiało – w jej oczach pozostawał opanowany i niedotknięty, a jego przejmowanie się wynikało jedynie z tych ludzkich odruchów życzliwości. Nie spinało się jej to, dlatego obejrzała się za nim swoim nierozumiejącym spojrzeniem… ale to było jedyne, co mogła zrobić. Sama zdecydowała o zakończeniu tej ich interakcji i teraz było za późno, aby się z tego wycofać. Po prostu za późno.

@Harvey Spencer my own was banished long ago, it took the death of hope to let you go
my love was punished long ago, if you still care don't ever let me know
:heartbroken:
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey patrzył się na nią dalej i nadal zupełnie nie rozumiał co do niego mówiła. Bo tak, zdawał sobie sprawę z tego, że momentami stawał się totalnym dupkiem podczas ich poprzednich spotkań. Jednak mierzenie się z tymi wszystkimi nowymi faktami oraz starymi, ale dalej bolesnymi emocjami było na tamten moment dla niego za ciężkie. Dlatego zachowywał się jak nadrzędny patafian, mimo iż nigdy wcześniej, nawet podczas ich najgorszych kłótni w związku taki nie był. Więc co w jego zachowaniu miało być mylące? Skoro postępował tak jak on, nie wymuszał na sobie niczego i nie był żadną nową wersją siebie. Dokładnie takiego zachowania powinna spodziewać się po nim, a przecież chyba znała go wystarczająco dobrze, by prawidłowo o nim wnioskować. I co w ogóle miało oznaczać taki dobry, skoro nie robił nic co wykraczałoby poza zwyczajne ludzkie odruchy. Przynajmniej z jego perspektywy nie przesadzał, co mogłoby być wtedy dziwne, a ewentualne wzburzenie byłoby zrozumiałe. - Harper, o czym ty mówisz, przecież ja nie… - urwał w pół zdania. Nie powinien z nią dyskutować ani podważać jej zdania. Nie było jakichkolwiek podstaw do tego, by miał się tak zachowywać, a ona miałaby wchodzić z nim w jakąś dyskusję. Bo przecież na każdym kroku pokazywała mu, że właśnie tego nie chciała. Jak najszybciej kończyła ich wszystkie rozmowy, uciekała się do ogólnych odpowiedzi, większość jego słów przyjmowała z ogromnym, wręcz niebywałym zrozumieniem, nie poddając ich w żadną wątpliwość. Zwyczajnie spławiała go, a on tego do tej pory nie zauważał. Zbyt strapiony własnym skołowaniem, walką o utrzymanie odpowiedniej twarzy i postawy oraz zapewne tłumaczący sobie jej zachowanie jakimś zakłopotaniem, niepewnością czy żalem, nie dostrzegł tego że Harper w mniej bądź bardziej dosadny sposób cały czas odsuwała go od siebie, nie dosłownie ale przekazywała skończyłeś, to możesz już sobie iść. Nawet gdy ruchy z jego strony nie były jakkolwiek nacechowane tylko miały charakter kompletnie obojętny. Dopiero po tym - nawet dla niego - zauważalnym odtrąceniu dotarło do niego, że prawdopodobnie narzucał się jej wtrącając się ze swoją pomocą, potrzebą rozmowy i rozwiązywania spraw, tam gdzie już nie było o czym gadać ani czego wyjaśniać.
- A „łatwiej” brzmi dobrze - potwierdził brunet. Skoro dotarło do niego, że jego tok myślowy nie sprawdza się i nie przynosi pozytywnych rezultatów, to może należało przestawić się na tok myślowy Pearson. A w tym kontekście akurat mógł jej przyznać świętą rację, bo naprawdę chciał żeby było „łatwiej”, nie tylko w kwestii ich niezręcznych, przypadkowych spotkań, ale tak ogólnie. Bo bardzo potrzebował w końcu takiego czasu w swoim życiu, w którym nie musiałby przepychać się łokciami, walcząc o swoje. Trochę już go to zaczynało przerastać. Tak więc, łatwo poddał się tej myśli, którą blondynka podała mu na tacy. I chociaż już jej przytaknął to dalej mielił sobie coś pod tą kopułą. Świadczył o tym spuszczony w dół i widocznie zamyślony wzrok, przedstawiający jego totalną nieobecność. W pierwszej chwili nawet nie zarejestrował tych słów o domu. To był taki łatwy temat do tego, by powiedzieć coś więcej i ponownie wymusić na Harper konieczność zatrzymania się na chwilę, ale… miał przecież tego nie robić. Bo nie powinien tego robić. I nie powinien chcieć tego robić. Nie rozumiał samego siebie w tym wszystkim, ale zrozumiał że Pearson miała kompletnie dość interakcji z nim, więc nie chciał narażać jej na następne. Dlatego milczał i nie uniósł nawet swojego spojrzenia na nią, by jeszcze ono, jego wyraz twarzy czy całościowe zachowanie, nie wywołały w niej żadnej reakcji. Trudno powiedzieć, żeby ją w tej chwili ignorował, po prostu dawał jej przestrzeń i spokój od samego siebie. By tym razem Harper mogła zakończyć to tak, jak ona chciała. Dokładnie o to mu chodziło, skoro on patrzył tak że nie widział i myślał tak że nie rozumiał, to chciał żeby to ona zadecydowała o tym definitywnym końcu, który jak się okazało wyklarował się poprzez jej odejście.
Harvey dopiero co przyznał, że będzie lepiej jeżeli nie będzie wchodził jej w drogę, więc Harper wiedziała co zrobić, by mieć pewność że pozbędzie się go. W jego głowie nawet nie pojawiła się taka możliwość, by jednak za nią ruszyć, jeszcze coś powiedzieć, spróbować coś wyjaśnić, bo… do cholery co ją obchodziły jakiekolwiek jego wyjaśnienia? Czy to jakie były jego intencje? Czy to, że chciał po prostu dla niej dobrze? Obecna rzeczywistość wyglądała tak, że był dla niej zupełnie nikim, nie miał wpływu na nic w jej życiu i nic nie powinno go w nim interesować. A jeżeli zachowywał się w sposób, który nie zgadzał się z tymi założeniami, to ją krzywdził. Więc chociaż nie rozważał ruszenia do przodu czy nawet uniesienia wzroku - bo to także mogłoby wiązać się z kolejną interakcją, a tym samym to on, a nie ona, zadecydowałby o sposobie zakończenia tego spotkania - to stał tam dalej. Zastygnięty w jednej, napiętej pozycji, z głową lekko pochyloną do dołu, wzrokiem utkniętym w chodniku, dłońmi zaciśniętymi w pieści. Potrzebował czasu dla samego siebie, żeby… pożegnać się. Z tymi wspomnieniami, które powróciły gdy zobaczył jej twarz po wyjściu z tamtego baru. Z tymi emocjami, które w nim pojawiały się, gdy zaczął poznawać kolejne informacje, fakty i kolejność wydarzeń. Oraz z tymi uczuciami, w sumie z ich dwoma rodzajami - jedynymi, które powracały z jakiegoś niezdrowego przyzwyczajenia, które powinno już nie istnieć, a które pojawiało się gdy tylko ją widział, i drugimi które zaczęły w nim się tworzyć wtedy podczas ich randki w ciemno i prawdopodobnie dzięki którym patrzył na nią trochę inaczej, nie tylko przez pryzmat tej złej, która go zdradziła, ale też tej zagubionej, żałującej, cierpiącej i pragnącej swojego szczęśliwego zakończenia. Tylko co do tego ostatniego to Harvey’emu było totalnie nic do tego, a wręcz przeciwnie można powiedzieć, że swoją osobą mógł jej to jedynie utrudniać, bo przypominał to wszystko, co już dawno chciała wymazać ze swojego życia, a tym samym sabotował jej funkcjonowanie w jej obecnym życiu. A tego robić nie chciał, nie miał być dla niej przeszkodą, więc musiał się usunąć. Raz i porządnie. A nawet jeśli jeszcze kiedyś los postanowiłby ponownie z nich zakpić, to powinien pamiętać o tym, że nie zachowywał się w porządku, ona nie potrzebowała od niego ani pocieszenia ani dobroci, wszelkim swoim miłym, troskliwym, czy nawet neutralnym zachowaniem jedynie pogarszał sprawę. A skoro tak, to odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. Ani razu nie zerkając w jej stronę, a tym bardziej nie oglądając się za siebie. Odszedł szybkim, pewnym krokiem z nowym, kompletnie zmienionym patrzeniem i totalnym zamknięciem na swoje własne emocje, których nie zdołał jeszcze nawet dobrze zrozumieć, ale już zdążył je głęboko pogrzebać.

[ 2 x zt ] @Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz