Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
„Przepraszam” nie należało do repertuaru często używanych przez Parker Quinn słów i tylko częściowo można za to winić jej twardy, odziedziczony po ojcu charakter - im więcej czasu spędzała otoczona Mężczyznami u Władzy tym głębiej utwierdzała się w przekonaniu, że choćby najbardziej uzasadnione przeprosiny automatycznie wiązały się z przyznaniem się do błędu i zajęciem niższej pozycji. A Parker prędzej by dała sobie rękę odciąć, niż świadomie przyznała, że ktoś ma nad nią choćby minimum władzy. Nic dziwnego więc, że jej relacja z Jamesem, równie niechętnym do przyznawania się do błędów, była tak dynamiczna i napięta. Ciężko było mieć w jednej przestrzeni dwóch osobników alfa.

Od pamiętnego wieczoru w jej mieszkaniu, nie padło między nią, a Lou nawet pół słowa na temat chłodnego rozejścia się. Parker nie tylko nie spieszyło się do przeprosin, ale też nie uważała, że jakieś z jej strony powinny paść. To Lou sama zdecydowała się zostać, a potem przekroczyła granicę, porywając się na poruszenie kwestii, której nie wypadało jej poruszyć. Reakcja Parker, mimo wszystko, pozostawała stosunkowo uprzejma. Przez kolejne parę dni ich relacja pozostawała nieprzyjemnie napięta, ale Parker przyzwyczajona do podobnych emocji w swoim życiu, parła dalej, przekonana, że młodszej kobiecie w końcu przejdzie. Trzymała się rozmów stricte związanych z pracą oraz obowiązkami, a od poniedziałku obie już działały z biura w ratuszu, a nie z domu Quinn.

Nie chodziło o to, że nie interesowały ją uczucia asystentki. Zwyczajnie nie uważała się za osobę odpowiedzialną, żeby coś z nimi robić i… cóż nie miała na to siły. Cała jej energia szła w nakładanie warstw makijażu zakrywającego zmęczenie, bo chociaż w ciągu ostatnich dni dostała leki na sen od lekarza, to nawet chemicznie podtrzymywany sen nie niwelował wyczerpania, jakie na tym etapie zdawało się już emanować na całe otoczenie Parker. Skupiała się na prasowaniu czarnych sukienek, na prowadzeniu small-talków i znoszeniu tych dziwnie współczujących spojrzeń w ratuszu; na pilnowaniu, by jej dieta, towarzysząca jej przy powrocie do starego trybu życia, zawierała wystarczającą ilość kalorii, aby nagle nie zemdleć w połowie zebrania. Skupiała się na szukaniu nowego tempa, tak znacząco naruszonego przez utratę męża. Współlokatora. Towarzysza życia. Czymkolwiek był dla niej James, nawet jeśli nie miłością życia, to jego brak skutecznie zaburzył jej dotychczasowy rytm życia. Dziwnie było wstawać rano, kiedy nadal uważała, żeby go nie obudzić. Dziwnie było nie dostawać kawy codziennie o dwunastej w biurze, co było ich małym zwyczajem, nawet jeżeli w ostatnich miesiącach mocno wymuszonym. Dziwnie było bez niego, w pustym, dużym domu - i zamiast się do tego przyzwyczajać, z każdym dniem ciążyło jej to coraz bardziej.

Ale dni mijały, a chociaż między nimi względnie było w porządku, to coraz mniej cierpliwości miała do tego cichego, chłodnego podtekstu, którego żadna z nich nie nazwała. I stwierdziła, że czas najwyższy to naprawić.

- Jestem ci winna obiad, Lou.

Zbliżała się już godzina, kiedy znaczna część ratusza pustoszała. Na korytarzu robiło się cicho, nie było żadnych rozmów, które by ją rozpraszały, ani częstych wybijających z rytmu pracy telefonów. Tę porę lubiła najbardziej. Stała w drzwiach, opierając się o framugę z rękoma luźno splecionymi na piersiach i przyglądała się pochylonej nad ekranem komputera asystentce; zanim tamta coś odpowiedziała Parker dopytała, czy ma jakieś plany na popołudnie, a kiedy dostała odpowiedź przeczącą zaproponowała, żeby pojechały do niej.

- Zabrałabym cię do Bistrot Pierre, ale ktoś tam gra żałoba... - wytłumaczyła jeszcze w samochodzie, na koniec niedbale machając ręką, jakby to wszystko miało wytłumaczyć. Cóż, minął ledwie miesiąc od śmierci Jamesa, stanowczo za wcześnie dla co poniektórych na wykwintne obiady z alkoholem. Już jej starczało męczących ją plotek.

Powinna pewnie coś ugotować, ale nigdy nie była w tym najlepsza - miała swoje dwa popisowe dania, na które nawet w lodówce znalazłyby się składniki (gosposia w końcu wróciła do pracy, jak wcześniej), ale Parker głowy do tego nie miała. Zamówiła więc jeszcze przed wyjściem z ratusza dania ze wspomnianej przez siebie w samochodzie, swojej ulubionej restauracji i to też rozłożyła na talerze chwilę po tym, jak przyjechały do domu.

- Będziesz musiała jutro odwołać spotkania z przyszłego poniedziałku, będę zajęta - rzuciła mimochodem, kiedy były w połowie posiłku. Odchylona wygodnie na krześle w jadalni, obracała w palcach kieliszek z winem, które rozlała im do jedzenia.

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
Nie spodziewała się, że Parker powie "przepraszam". Wiedziała, że głupotą byłoby oczekiwanie tego od kobiety, która cały swój wysiłek wkładała w to, żeby nie pokazać innym swoich słabości. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głowie nadal miała jej ostre słowa sprzed tygodnia; nie zmieniało to faktu, że nadal czuła się nimi zraniona.

Nie zmieniało to faktu, że intensywnie zastanawiała się, co do cholery właściwie robi.

Nie miała żadnej gwarancji na to, że Parker kiedykolwiek byłaby nią jakkolwiek zainteresowana. Nie miała żadnej — dosłownie! — gwarancji, że jej własne uczucia byłyby czymś więcej, niż tylko przykrym utrapieniem dla ich obojga. Cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał jej, że powinna uciekać; że głupotą i totalnym brakiem rozsądku było pakowanie się w tę relację z własnej woli.

Czy nie dość miała już związków, które okazały się niewypałami?

Oczywiście, trudno było porównywać Parker do byłego; kobieta przynajmniej — jak na razie — nie zdawała się być zainteresowana zmienieniem się w stalkerkę i próbą ciężkiego skrzywdzenia (o ile nie gorzej) jej. Ciężko było jednak Lou wyzbyć się wrażenia, że jak na razie to ona głównie ciągnęła ich znajomość. Przyjaźń lub koleżeństwo; czymkolwiek ona była. To ona inicjowała rozmowy; to ona zagadywała Parker, kiedy miały chwilę przerwy i mówiła o totalnych głupotach, by pani burmistrz mogła choć przez chwilę oderwać myśli od stosu papierów, który czekał na nią w biurze. To ona starała się bardziej; czy było warto? Do wydarzenia z poprzedniego tygodnia nawet przez głowę by jej nie przeszło tego kwestionować.

Teraz jednak, gdy siedziała przy swoim biurku, wpatrując się w niekończący się rząd cyferek; teraz już nie była wcale tego taka pewna. Może powinna sobie darować; może lepiej byłoby jej, gdyby zmusiła się do zaprzestania rozmarzaniu się o Parker i ulokowała swoje uczucia gdzie indziej. Czy gdyby wiedziała przed przyjazdem do Eastbourne, że wdepnie w taki bałagan, to nadal by się na niego zdecydowała?

Więc teraz postanowiła, że choć raz to ona nie będzie tą, która pierwsza wyciąga rękę; była zwyczajnie zmęczona tym, że Parker zdawało się, że nieważne co się stanie, to Lou i tak do niej przybiegnie.

Niczym jakiś pieprzony szczeniak.

Oczywiście, chłodna atmosfera, która się między nimi utworzyła, nie była przyjemna; a co więcej, ciążyła ona Lou i kobieta z trudem wytrwała w swoim postanowieniu. Czasami łapała się na zerkaniu na Parker, ale odwracała wzrok równie szybko; nie robiła nic ponadto to, co było wymagane. Ewidentnie, pani burmistrz miała swoją granicę i nawet Lou nie mogła jej przekroczyć; zostało to jej przekazane dość dosadnie, przez co Lou nie miała zamiaru znowu podejmować próby martwienia się o swoją szefową. Rzecz jasna, bolało ją to; bo widziała, że Parker nadal jest równie wykończona co wcześniej. Widziała jej zmęczenie, tak starannie ukryte pod makijażem; przekrwione oczy i ciągle zmarszczone brwi. Mocno zaciśnięte usta i upór, z którym patrzyła się w ekran monitora; znała to przecież wszystko bardzo dobrze, bo sama zachowywała się dokładnie tak samo, kiedy ciągle pracowała. Nic jednak nie mogła na to poradzić; zajęła się więc swoją pracą i chłodnym — choć uprzejmym — podejściem do drugiej kobiety, nie mając najmniejszego zamiaru po raz kolejny próbować załagodzić sytuacji.

Jasna cholera, tylko dlaczego to aż tak bolało?

Kiedy więc Parker nagle do niej podeszła i stwierdziła, że jest jej winna obiad, krótkowłosa kobieta jedynie spojrzała na nią z neutralnym wyrazem twarzy i uniosła lekko brwi; zastanawiając się, czy powinna odmówić i w delikatnych słowach kazać Parker spieprzać. Nie miała jednak zbytnio wyboru; zanim zdążyła jakkolwiek to wyartykułować, decyzja już została podjęta za nią; a Lou w końcu zamilkła, jedynie wydając z siebie potwierdzenia lub zaprzeczenia, patrząc gdzieś w bok. Nie miała najmniejszej ochoty spędzać teraz z nią czasu sam na sam; a i tak dała się zapakować do samochodu, marszcząc jedynie brwi, gdy udały się do mieszkania Quinn; nie wydała z siebie żadnego dźwięku, kiedy znalazły się w salonie i zaczęły jeść.

Może i wywiązała się między nimi pogawędka, jednak Lou darowała sobie zwyczajowe trajkotanie; bardziej grzebiąc widelcem w swoim jedzeniu, niżeli właściwie je spożywając. Jakoś, cholera, nie miała apetytu.

Spojrzała na panią burmistrz jedynie wtedy, gdy ta poinformowała ją o zmianie planów; a jej wyraz twarzy pozostawał co najmniej neutralny.

- Okej - powiedziała tylko, wzruszając lekko ramionami; jeżeli Parker liczyła na to, że będzie dopytywać o jej planach na kolejny dzień, to grubo się przeliczyła. - Radny dopytywał się, jak idzie praca nad funduszem. Poradziłam mu skontaktować się bezpośrednio z tobą i zapowiedział, że zrobi to w przyszłym tygodniu. A ośrodek sportowy ponowił zapytanie o dofinansowanie. Już im wysłałam odpowiedź, że na razie nie jest to możliwe. To chyba tyle z najnowszych wiadomości, zresztą masz to wszystko na mailu.

@Parker Quinn
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
Ponad dwadzieścia lat temu, podczas jednej imprezy ze starszym rocznikiem, Parker wdała się w długą dyskusję dotyczącą gospodarki Francji z grupą z rzeczonego roku. Wszyscy byli mocno wstawieni, Parker nawet do tego stopnia, że angielski mylił jej się z francuskim, który cytowali co jakiś czas, język plątał, a wzrok ciężko było jej skupić. Stosunkowo szybko większość z nich się poddała, poza jednym chłopakiem, przeklętym wrzodem na dupie, który nienawidził przegrywać równie mocno, co Quinn i nie trwało długo, nim całe towarzystwo podzieliło się na dwie drużyny, podziwiające to nerdowskie spięcie, które ostatecznie nie doczekało się rozstrzygnięcia, bo policja rozgoniła głośne towarzystwo.

Rzecz w tym, że następnego poranka, kiedy Parker - bez pewności, czy jest jeszcze pijana, czy już ma kaca - dotarła na wykład, dosiadła się do niej jedna ze świadkiń poprzedniego wieczoru, żeby pogratulować uporu.
A przynajmniej tak z początku Parker odczytała słowa "twarda z ciebie babka, nadawałabyś się do polityki, ale uważaj, żeby nie wkurzyć wszystkich po drodze, bo po co tracić ludzi w imię nic nieznaczącego zwycięstwa". Często wracały do niej te słowa, z początku kiedy stawiała swoje kroki w polityce, ale im starsza się stawała, im więcej kłóciła się z Jamesem, tym częściej zapamiętana rozmowa w jej myślach zmieniała znaczenie; co jeżeli to nie była pochwała, tylko od początku jedynie ostrzeżenie.

Teraz znowu mimowolnie wróciła myślami do tamtego wieczoru oraz słów, które usłyszała od starszej koleżanki i przeniosła wzrok z wciąż napiętej Lou na trzymany przez siebie kieliszek. Lekkie, przypadkowe stuknięcie szkłem o stół chociaż ledwie słyszalne to w ciszy, która panowała między nimi, zdawało się być znaczące. Westchnęła w duchu, starając się wybrać w końcu jeden ze scenariuszy, które rozważała pół dnia, usilnie samej sobie powtarzając, że chodzi o zwiększenie produktywności ich pracy, a nie cokolwiek innego.

po co tracić ludzi w imię nic nieznaczącego zwycięstwa

- Wyrzuć to z siebie. - Nie brzmiała ni agresywnie, ani wyczekująco. Miała najbardziej neutralny, może tylko zmęczony ton. Chciała mieć to najzwyczajniej w świecie za sobą, dać Lou miejsce na wytknięcie jej wszystkiego, co jej na żołądku leżało. Skoro próba zduszenia konfliktu za pomocą całkowitego ignorowania go nie zadziałała, to pora była na inną strategię. Strategię dość dobrze znaną Parker, zakładającą trochę krzyków, wyrzutów i złości, rozwiązanie, na które obecnie nastawiała się każda komórka jej ciała, jakby tęskniła za otwartym, głośnym konfliktem; za tą słabą imitacją komunikacji, bo w otwartej komunikacji, o ironio, nigdy nie była dobra.

Za to w spięciach, wyrzutach i uniesionym głosie? Och, to był grunt, który znała, na którym żyła prawie całe życie, w tym ostatnie pięć lat niemalże bez przerwy. To był grunt, na którym bardzo chciała teraz zobaczyć Lou, bo chociaż zmęczona, to jej ciało zareagowało instynktownie - wieczne zmęczenie na chwilę zniknęło, a wizja starcia przebiegła wzdłuż kręgosłupa z dreszczem ekscytacji.

Bóg jeden wiedział jaką miała ochotę na zwyczajne, przyziemne starcie - na cokolwiek, co pozwoli rozładować to pierdolone. ciągłe. napięcie.

NO ZABIJ MNIE CO ZROBIĘ @Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Odpowiedz