— Od... — waha się tylko przez chwilę
— ...od twojej mamy. — Krzywi się, wypowiadając ostatnie słowa, zupełnie jakby kompletnie
zapomniał, że nie jest jedynym rodzicem w życiu Billy‘ego. Będąc całkowicie szczerym, musiałby przyznać przed samym sobą, że bliżej mu do bycia
cieniem rodzica, niż prawdziwym ojcem, ale Duke‘owi świetnie wychodzi okłamywanie samego siebie. Tylko dzięki tej umiejętności przetrwał ostatnie lata i przyszedł tu dzisiaj
trzeźwy.
— Nie byłem właściwie pewien, gdzie powinienem cię szukać, więc odwiedziłem jej dom, ale cię nie znalazłem — zaczyna się gubić we wszystkim tym, co już powiedział, co właśnie mówi, a co dopiero chciałby powiedzieć. Unosi dłoń i drapie się po głowie, jeszcze bardziej mierzwiąc i tak przydługie włosy.
Słucha wszystkiego, co Billy ma do powiedzenia, ale nawet na niego nie patrzy. Wpatruje się w stojący na stoliku kubek wypełniony gorącą kawą i jedyne, o czym może myśleć, to przemożna chęć włożenia we wrzątek całej dłoni. Chciałby poczuć ból. Chciałby patrzeć na czerwieniejącą skórę, na siniejące paznokcie, chciałby w jakiś sposób się
ukarać. Siedzi jednak w miejscu, wciąż nie podnosząc spojrzenia, jakby nie chciał — albo po prostu nie był gotów — spojrzeć synowi prosto w oczy.
Zbyt wiele jest między nimi niedopowiedzeń.
Zbyt wiele zagadek, których nie zdążyli rozwiązać.
Zbyt wiele żalu.
Duke wie, że nie może winić Billy‘ego.
Na boga, przecież to tylko dzieciak. Głupi, to prawda, i cholernie problematyczny, ale wciąż dzieciak.
Nic z tego, co się wydarzyło, nie było jego winą.
— Masz rację — mówi cicho Duke i na chwilę chowa twarz w otwartych dłoniach. Przeciera zmęczone oczy i chropowate policzki, przesuwa palcami po gęstej brodzie. Łapie rozeźlone spojrzenie Williama i trzyma się go jak kotwicy.
— We wszystkim masz rację — przyznaje, kiwając głową. Ma mu tak wiele do powiedzenia, że nie wie, od czego powinien zacząć.
— Przepraszam — brzmi jak dobry początek, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to słowo, którego Duke
nigdy wcześniej nie powiedział; nie w rozmowie z Billy‘m. On zawsze był tym
drugim dzieckiem. Tym znacznie mniej kochanym, mniej rozumianym, mniej zaopiekowanym. Choć ani on, ani Amy nie mieli łatwego dzieciństwa, to z córką Duke od czasu do czasu spędzał czas. Billy‘ego nigdy nie potrafił zrozumieć. Nigdy nie potrafili znaleźć wspólnego języka. I może faktycznie jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić, ale chciałby spróbować. Chciałby mieć kogoś, z kim może porozmawiać. Napić się kawy. Posiedzieć na kanapie. Może nawet się uśmiechnąć.
— Naprawdę przepraszam, William. Ja nie... — głos mu się łamie, więc kilka razy odchrząkuje w zaciśniętą pięść
— nie do końca zdawałem sobie sprawę, co się dzieje w twoim życiu. Albo nie chciałem wiedzieć. Może zwyczajnie stchórzyłem. — Kręci głową.
— Po prostu... — Sięga do kieszeni ciemnych jeansów i wyciąga z nich zgięte zdjęcie. Rozkłada je na własnej dłoni i przez chwilę wpatruje się w utrwalony na papierze fotograficznym wizerunek zmarłej Amy.
— Niedługo będzie kolejna rocznica jej śmierci i chciałem wreszcie sprawdzić, jak się trzymasz.
Lepiej późno niż wcale, prawda?
@Billy Pilgrim