Jeden szczęśliwy poranek.
Tyle potrzebował Harvey, żeby samego siebie nakręcić na
więcej. Chociaż był on bardzo krótki, bo brunet zaraz musiał uciekać do pracy - do której przecież był spóźniony - to ten kwadrans spędzony z nią w jej domu z samego rana pozwolił mu poczuć zalążek nadziei, która zaczęła się w nim budzić. Wszystko zaczęło się jeszcze poprzedniego wieczora, ale gdy tamtego poranka nie spotkał się z żadną zdziwioną, niekomfortową czy odpychającą go reakcją, tylko wręcz przeciwnie - chciała żeby jeszcze z nią został - on też chciał, ale nie zdawał sobie sprawy, że powinien to zrobić. A pewnie gdyby tak uczynił, to te kolejne
dwa tygodnie mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Jednak niestety wyszedł wtedy od niej w pośpiechu, z tym szerokim uśmiechem na ustach, który idealnie oddawał jego samopoczucie i który w najbliższym czasie miał już nie zawitać na jego twarzy.
Jedyny szczęśliwy poranek.
Bo kolejny był już gorszy. Chociaż jeszcze nic nie wydarzyło się, bo cały poprzedni dzień spędził w pracy, to ten był zwyczajny. Obudził się w swoim łóżku zupełnie sam… to znaczy może nie tak zupełnie, bo zaraz pojawiła się przy nim Charlie, która tylko czekała na poranną porcję głaskania. Jednak ten poranek nie wyróżniał się niczym szczególnym, potem totalnie zwyczajny dzień w pracy, a wieczorem spotkanie grupy wsparcia i kto wie? Może istniała jakaś perspektywa by jego kolejny poranek też zaliczył się do tych
szczęśliwych. Niestety ta nadzieja w nim szybko umarła, bo Maeve nie pojawiła się. To od razu go zaniepokoiło. Przez połowę czasu zerkał w stronę drzwi wejściowych, licząc że brunetka zjawi się spóźniona. Potem zaczął wpatrywać się w swój telefon, by kontrolować czas. Jednak Palmer nie pojawiła się, co skutkowało wysłaniem jej wiadomości. Nie odpowiedziała, więc spróbował ponownie, zakładając że może wystąpił jakiś problem z siecią. Okej, nadal nic. Spencer starał się nie panikować. Wydedukował sobie, że to on mógł być przyczyną jej niepojawienia się na grupie wsparcia. Może jego śmiałe zachowanie wobec niej trochę ją przytłoczyło? Może potrzebowała to sobie przemyśleć? Tak więc jego napastliwość nie była oczekiwania. Dał jej przestrzeń, aż do kolejnego spotkania grupy, na której także jej nie było. To już go cholernie zaniepokoiło. Po jej zakończeniu chciał porozmawiać o Maeve z prowadzącym, lecz ta pogaduszka była krótka - on nie może udzielać żadnych informacji o innych uczestnikach, ale sam próbował do niej zadzwonić w czasie przerwy i nie odbierała. Gdy to usłyszał, to jego poprzednie wytłumaczenia wydały mu się bardzo egoistyczne, bo przecież… jej mogło się coś stać, prawda? Przecież wiedział - chociaż jego wiedza w tym temacie nadal była raczej szczątkowa - czym się zajmowała i jednak była to praca podwyższonego ryzyka. Kiedy wszystkie prawdopodobne wizje i scenariusze uderzyły w niego, to zaczął do niej wydzwaniać bez opamiętania, lecz także bez żadnego skutku. Jakby Maeve wcale nie istniała. Wkradła się do jego życia, przemknęła przez nie szybko i intensywnie, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Po prostu jej nie było, nie dawała żadnego znaku życia… to znaczy, może nie w tą stronę, bo…
Każdy następny beznadziejny poranek.
Trudno powiedzieć, żeby Harvey w ogóle przespał tamtą noc. Raczej kręcił się bez celu i co jakiś czas chwytał po telefon, by upewnić się czy czasem nie był wyciszony. Jednak nie był, a brunetka nadal nie odzywała się. Spencer zaczynał odczuwać powoli rosnący w nim niepokój, żeby nie powiedzieć strach. W końcu z natury był optymistą, a w tych trudnych sytuacjach starał się chociaż myśleć zdroworozsądkowo, więc nie powinien tworzyć najczarniejszych scenariuszy. Jednak to zaczynało dziać się w nim samoistnie. Szczerze martwił się o nią. W końcu zaczął wprost jej o tym pisać, żeby odezwała się do niego, jeżeli wszystko jest w porządku, tylko nie chce z nim gadać. Zabolałoby, ale chociaż uspokoiłby się. A tak to wszystko w nim narastało do kolejnego spotkania, na którym Palmer także nie pojawiła się. Harvey wyszedł w jego trakcie i prędko pojechał pod jej dom. Nie zachowywał się już racjonalnie, bo nie zapukał, tylko napierdalał w jej drzwi. Widział światło, więc powinna być w środku. Albo ktoś był. Albo z kimś była. Kurwa, nieważne, żeby tylko pokazała mu się cała i zdrowa, ale nie… nadal cisza, zero reakcji. To znaczy była, ale zainteresowanych sąsiadów jego zachowaniem. Nie mógł nic wskórać, więc bez jakichkolwiek nowych informacji wrócił do siebie, by móc dalej zagłębiać się w swoich niepewnościach.
Ten poranek.
Harvey powinien być już po śniadaniu, przebieżce, prysznicu i w trakcie szykowania do pracy. Jednak w tym tygodniu pojawiał się w niej później i na krócej, bo jego efektywność i tak była marna. Na ogarniętego też nie wyglądał, bo chodził w starej, wyciągniętej koszulce i ciepłych dresach. Wcale nie wyglądał jakby gdzieś się wybierał, tylko raczej jakby dopiero co podniósł się z kanapy, co w sumie uczynił, słysząc pukanie do drzwi. Opcji było kilka, ale nawet ich nie rozważał po prostu poszedł otworzyć. Nie powitał swojego gościa szerokim uśmiechem, jakby to było w każdej innej sytuacji. Jego wyraz twarzy wyglądał marnie, a oczy były takie wyblakłe, jakby w dużej mierze nieobecne, aż… dostrzegł kto pojawił się w progu jego mieszkania. Widać było, że nie wierzył w to, że tutaj była. Wpatrywał się w nią, jakby potrzebował chwili na dopuszczenie do siebie tego obrazu i uwierzenie w jej obecność.
- Maeve… - powiedział cicho, jakby potrzebował jakiegoś potwierdzenia. Zresztą nie tylko słownego, ale to cielesne sam sobie zapewnił. Jego łapy szybko wysunęły się w jej kierunku, obejmując ją, przyciągając do siebie - a tym samym wciągając do środka - i przyciskając do siebie mocno.
- Myślałem, że coś ci się stało… - wyrzucił z siebie natychmiast. Co prawda jej obecność tutaj nie wykluczała tego, że jednak
coś się stało, ale na tym etapie cieszył się, że w ogóle była.
- Mogłaś chociaż odpisać, dać jakikolwiek znak że… - żyjesz. Już nie dokończył, bo nie przeszło mu to przez gardło. To pokazywało na jaki poziom strachu wepchnęła go swoim odcięciem. Bo przecież nie byłaby taka, żeby tak bezczelnie go olać i teraz tu przyjść… chyba.
- Co się stało? - zapytał ze słyszalnym zatroskaniem w głosie, gdy jego jedna łapa oderwała się od niej by popchnąć drzwi, a on sam odchylił trochę do tyłu, by opuścić wzrok na jej buzie, oczekując jakiegoś wyjaśnienia? Bo ono musiało istnieć. To zaniepokojenie, które odczuwał przez ostatnie dwa tygodnie, nie mogło być nieuzasadnione. Nie zrobiłaby mu tego. Raczej. Harvey mocno liczył, że nie pomylił się w swoich założeniach wobec niej…
@Maeve Palmer