Słodki Panie, jak on się cieszył, że założył na siebie te luźne bokserki, bo widok na jaki trafił sprawił, że wyprasowały mu się zwoje mózgowe. Ciężko przełknął ślinę, ale kiedy Raine zarzuciła mu ręce na ramiona, jego dłonie automatycznie, miękko wylądowały na jej biodrach i... halo, czy to był rumieniec, kiedy tamta zapytała o śniadanie? Bąknął coś o tym, że
"nie no jasne, śniadanie w zestawie, na co masz ochotę?", chociaż w głowie ogromna chęć ściągnięcia z niej tego wszystkiego, co zdążyła na siebie wciągnąć i zatopienia twarzy między jej udami walczyła z bazowym "jakim cudem ona jest taka żywa i przytomna" sponsorowanym przez Kac™. Wspomniany kac zresztą nadal domagał się ugaszenia pragnienia - pomimo chyba z trzech litrów wyżłopanej kranówy w łazience - oraz czegoś na ból głowy. Jedno i drugie było w kuchni.
Pocałował ją krótko, ot, trochę chyba sprawdzając czy może. Mógł, więc uśmiechnął się kącikiem ust:
-
Proszę, jaka roszczeniowa. - Boleśnie świadomy tego, że to nadal jest
tylko koszulka na dziewczynie przycisnął ją do siebie w zaborczym geście, głowę na chwilę odsuwając tylko po to, żeby móc powieść ustami wzdłuż jej szyi do ramienia, które lekko złapał zębami, szarpiąc koszulkę. -
I na nogach tak wcześnie, nie chcesz jeszcze wrócić do łóżka? - zamruczał, tym razem wytaczając pocałunkami drogę do jej ucha i na litość Merlina, gdzie jego order za panowanie nad sobą. Kiedy Raine powtórzyła coś o tej szczoteczce mruknął niezadowolony, ale odsunął się od niej grzecznie i nawet nie kręcił nosem, kiedy zakładała coś na tyłek; ba, sam ściągnął ze stojącego obok krzesła koszulkę i wciągnął ją przez głowę. Zaraz potem na powrót otworzył drzwi i zaprowadził Raine do łazienki, w której chwilę się wahał. Czystą szczoteczkę do zębów (gentleman z niego w końcu był, psia kość) znalazł na półce Kija w Dupie, ale szczotka do włosów... W końcu sięgnął po szczotkę Cass i podał ją dziewczynie. -
To mojej przyjaciółki, ale nie powinna mieć nic przeciwko. Pójdę zrobić śniadanie - machnął ręką jeszcze raz, jakby chciał jej pokazać, że może czuć się jak u siebie i poszedł wstawić ten cholerny ekspres.
Z lodówki wyjął tylko jajka, zawahał się nad bekonem - czy Raine jadła mięso - i szybko zmienił planowane wcześniej jajka z bekonem na naleśniki. Chuj.
Mleko, wypić litr wody. Mąka, wypić litr wody. Jajka, zajarać-... zajarać. Zostawił ciasto w połowie szykowania i potuptał do balkonu, żeby tam spod jednej doniczki wyciągnąć dawno porzuconą tam paczkę fajek. Trzy razy łatwiej się myślało teraz, aniżeli jeszcze dziesięć minut temu - częściowo pewnie dlatego, że chłodne powietrze na balkonie dość skutecznie zabiło wszelkie objawy erekcji. Billy mógł lubić mróz, ale jego chuj niekoniecznie.
Zaciągnął się i spokojnie wypuścił dym - jednym uchem nasłuchiwał odgłosów z mieszkania, czy może Raine już nie wyszła z łazienki albo ktoś ze swojego pokoju. Było dziwnie cicho, ale z drugiej strony, nie było to nietypowe dla tego mieszkania przed jedenastą rano. Wieczorem dopiero ożywali wszyscy i kręcili się a to po mieszkaniu, żeby sobie obiad ogarnąć, a to leżąc na kanapie z piwem i grając w to pierdolone Uno. Przed jedenastą albo spali albo byli w robocie albo na zajęciach. Koty tylko domagały się uwagi, ale i to dopiero, kiedy ktoś się w kuchni na dłużej zakręcił, bo nie wiadomo, kiedy może coś spaść na podłogę.
Zgasił niedopałek o barierkę balkonu, wrzucił go do doniczki, pod którą trzymał fajki z zapalniczką i wrócił do środka akurat w chwili, kiedy z łazienki wyszła Raine. Mógłby przysiąc, że jej nogi były do szyi i coś cholernie uroczego było w tym, że zdawała się być taka malutka.
-
Lepiej ci bez tych ubrań, wiesz? - rzucił uprzejmie biorąc się w końcu za to cholerne śniadanie. Bóg jeden wiedział, że Raine należałoby się nawet pojechanie do Londynu i z powrotem po najlepsze pączki, gdyby ich sobie zażyczyła.
@Raine Walker