Nienawidziła walentynek. W tym roku nienawidziła ich tak bardzo, że miała ochotę kopać we wszystkie ozdoby walentynkowe, które rzuciły jej się w oczy, po czym z zapałem je deptać. To prawda, że była spięta i nie dogadywała się ostatnio z ojczymem (ojczymem, Pilgrim, nie ojcem. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?), co również rodziło pewnego rodzaju konflikt z matką i ogólnie wszystko było jakieś kiepskie. Jeszcze miesiąc temu była pewna, że w tym roku będzie inaczej, bo walentynki w końcu spędzi z chłopakiem, jako para - wcale nie gorsza od innych par. Jej mgliste fantazje szybko się rozmyły, a dokładniej w momencie, w którym nakryła tego skurwiela w łóżku z puszczalską Kaithlyn.
Majtki Kaity są większe, niż myślisz, mieszczą męskich przedstawicieli co najmniej połowy osiedla. A myślała, że jej to nie dotknie - zdrada. Głupia, naiwna Max. Nie podobało jej się jak się z tym poczuła, nie podobało jej się, że Kaity to bawiło, nie podobało jej się, że limo pod okiem już tej lambarziarze schodziło, a on nie chodził już okrakiem ze względu na obolałe krocze, które potraktowała swoim podrabianym air forcem.
Koniec z kolesiami, miała dosyć. Czemu zawsze leciała na złych chłopców, skoro wiedziała, że tylko w bajkach tacy nie krzywdzą ukochanych. Prawdziwe życie to rzeczywistość, a rzeczywistość nigdy nie spełnia oczekiwań.
W pracy wcale nie było dziś lepiej, niż w jej całym życiu. Na początku uważała, że takie przebieranie się w kieckę wprost z dzikiego zachodu będzie całą masą frajdy, ale na dzień dzisiejszy czasami miała tego dosyć. Mimo wszystko wytrwała sześć godzin w gorsecie i peruce, nalewając piwo i zaciągając wiejskim akcentem. Klienci chyba wyczuwali jej podły nastrój, bo sami byli jacyś nieuprzejmi. Może zamiast lać im piwo, to powinna lać ich po mordach? Potrzebowała pracy, potrzebowała pieniędzy, więc tego nie robiła.
Wróciła do mieszkania około trzeciej po południu, przeklinając jakiegoś palanta, który stał na rogu i rozdawał ulotki, które głosiły coś w stylu “tylko Jezus cię uratuje”. Zagadał ją, zarzucił jej zepsucie i wcisnął ulotkę do łapy, jakby miał się w ogóle prawo do niej zbliżać. Nawtykała mu, że jest głupim skurwysynem i gdyby Jezu mógł odznaczyć jedno imię w ankiecie “za kogo umieram na krzyżu”, to na pewno byłoby to jego imię. Na koniec pokazała mu środkowy palec i sobie poszła wkurwiona na maksa. Zsunęła ze stóp buty, powiesiła torbę na wieszaku, po czym ruszyła w stronę swojego pokoju. Miała ochotę na długi sen. Tak po prostu. Nagle o dziwo z jej własnego pokoju wyszedł uśmiechnięty Billy.
—
Cześć, młody — mruknęła, patrząc na niego uważnie. Co on znowu knuł. Miała tendencję do nazywania go młodym, nawet jeśli był od niej starszy. W końcu wszyscy byli jeszcze młodzi, czy tak? Zmarszczyła brwi, kiedy ją przytulił. Co on znowu kombinuje? Mimo wszystko lubiła w nim to, że był taki pozytywny i pełen energii, mimo tego całego gówna, które spotkało go w życiu, co z resztą ich łączyło (gówno, nie bycie zawsze pozytywnym i pełnym energii).
—
Zaraz, zaczekaj, że co? — pytała, podążając za nim, skoro już ciągnął ją za rękę. Jakie ciasto na walentynki? Stanęła w progu i spojrzała mu przez ramię do środka. Przede wszystkim rzuciło jej się w oczy, że jest czysto i porządnie. Wino, laptop i ciasto. Nie mogła się powstrzymać przed uśmiechem, widząc napis na cieście. Jego taktyka faktycznie podziałała i Max rozluźniła się, a te wszystkie ciężkie chwile dzisiejszego dnia poszły w zapomnienie. Pozwoliła mu na wszystko co robił, więc zaraz siedziała wygodnie z ciastem i winem. Chyba jednak nie nienawidziła walentynek tak bardzo. Kiedy Billy zaczął mówić, ona nalewała sobie już drugi kieliszek wina.
Spojrzała na niego błyszczącymi, zaciekawionymi oczami, po czym powoli zbliżyła do jego twarzy wskazujący palec i nacisnęła nim lekko na jego nos. —
Powinniśmy go wziąć. Tego psa — odezwała się po dłuższej chwili, pełnego napięcia, milczenia. Często była nieprzewidywalna i dużo osób nie było pewnych czy jej reakcja będzie pozytywna, czy nie nawrzeszczy zaraz na wszystkich, ustawiając ich po kątach. Była chaotyczna, ale na swój poukładany sposób. Nie przyznawała się, że to ogromne bydle, o którym mówił właśnie Billy, skradło jej serce (ogromne wbrew pozorom) i w dupie miała, że tu było mało miejsca. Będą z nim wychodzić na długie spacery. —
Zaopiekujemy się nim we dwoje… Będzie jak nasze wielkie dziecko — dodała, mrużąc oczy, co znaczyło że podjęła ostateczną decyzję.
@Billy Pilgrim