Gdyby ktoś stworzył listę najbardziej stabilnych mieszkańców Eastbourne William "Billy" Pilgrim, podobnie jak znaczna większość jego przesiąkniętego szkodliwymi wpływami social mediów oraz męczącego się z całym stadem zaburzeń psychicznych pokolenia, plasowałby się gdzieś radośnie na szarym końcu.
I najpewniej próbowałby opchnąć dragi wszystkim osobom dookoła niego.
W parze z mocno wątpliwą stabilnością szedł - dość naturalną koleją rzeczy - wyniszczający tryb życia, który był przynajmniej świetnym przykładem dla młodszych sióstr Billiego tego, czego w życiu należy unikać. Billy nigdy nie mógł wiedzieć, ile w danej pracy będzie mu dane faktycznie pracować, więc cisnął zmiany po kilkanaście godzin, a potem zamiast złapać po nich trochę oddechu to wolał szlajać się po klubach, zapijać wciąż dręczące go myśli i wszelkimi możliwymi substancjami sztucznie podtrzymywać swoją przytomność, dopóki nie padał jak długi na kilkanaście godzin, tracił robotę, krąg się zataczał.
No i chuj. Po co miałby coś zmieniać i zostawać takim sztywniakiem, jak jego współlokator albo reszta produktów tego cholernego systemu, który jebał po równo wszystkich biednych i dupę całował bogatym skurwysynom.
W tym wszystkim na całe szczęście miał kompana swojego, na którego mógł liczyć w każdej sytuacji.
Słuchaj, jakiś typ kopnął swojego psa na ulicy, trzeba mu zatkać kibel i zabrać psa w bezpieczne miejsce? Elliot był na pokładzie.
Stary, nie ruchałem od miesięcy, zaraz mi chuj eksploduje? Elliot służył pomocą.
Ja pierdolę, dość mam wszystkiego, chodź się najebać i rzucać śmieciami w najbliższy komisariat? Elliot podsuwał mu opakowanie jajek.
I co najważniejsze - Elliot nie kazał mu się ogarnąć, bo nie był kurwa oderwanym od rzeczywistości gościem, który twierdził, że "wystarczy chcieć". Nie wywracał oczami, nie kazał stopować z niczym i
wiedział, co oznaczała nagła śmierć Amy. Sam miał cholerną Effie w swoim życiu i Billy był przekonany, że Steinhart był jedyną osobą na świecie, która rozumiała przez co Pilgrim przechodzi.
Przechodzi, bo trzy lata odkąd ostatni raz słyszał śmiech Amy to było kurwa nic, każda myśl o siostrze dziś bolała tak samo, jak tuż po pogrzebie.
Do rocznicy wypadku brakowało jeszcze paru dni, ale Billy już nie potrafił wstawać z łóżka, nie potrafił funkcjonować trzeźwy, bo rzygać mu się chciało na wspomnienie zakrwawionego ciała Amy. Sypiał więc od paru dni tyle co nic, tęsknotę i strach z wprawą (z której był idiotycznie dumny poniekąd) zasłaniając byciem ciągle na bani i opowiadaniem durnych żartów, przez które raz go Mirka wyjebała z mieszkania (i rację miała zresztą). No i chuj. Telefon już dawno wrzucił gdzieś za łóżko i nie fatygował się z wyciąganiem go, bo bał się, że zaraz staremu zbierze się na miłość, czy inne wyrzuty, na które sam Billy nie miał najmniejszej ochoty - niech typ zapija ryj i się rozgrzesza gdzieś indziej.
-
Elliot! - Huknął na pół lokalu prawdziwie uradowany, kiedy zobaczył znajomy profil przy barze i po przedarciu się przez tłum zarzucił mu ramię na kark, jednocześnie obracając się przodem do laski, którą najpewniej właśnie bajerował. Bezczelnie zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, po czym z udawanym wyrzutem spojrzał na kumpla. -
Kochanie, czy ty znowu próbujesz udawać, że jesteś hetero? Już rozmawialiśmy o tym, że przy blondynkach ci nie staje, nie ma co się oszukiwać.
Jedno wkurwione "PILGRIM", jedno urażone spojrzenie blondynki oraz siedem szotów później obaj wyleźli na ulicę w poszukiwaniu a) przestrzeni, żeby zajarać, b) lepszego jutra oraz c) innego lokalu, bo tu już barman zaczął się łapać, że coś więcej zamawiali, niż zdają się zapewniać.
-
Powiem ci, Steinhart - zaczął i zaraz zrobił przerwę, żeby się zaciągnąć -
że jesteś całkiem zajebisty. Jak pingwin. Pingwiny są kurwa najlepsze na świecie.
@elliot steinhart