Czuje się dziwnie, obserwując to, co dzieje się w pokoju nauczycielskim. Z jednej strony — jak dziecko, które powinno się uczyć i wyciągać wnioski, bo to, co wyniesie z lekcji, może okazać się cenną wiedzą. Z drugiej zaś — jak intruz, który do tej pięknej sceny wcale nie pasuje. Przystojny facet w kwiecie wieku oparty o szafkę, uśmiechnięta, z pozoru nieśmiała kobieta, na której serdecznym palcu wciąż odbija się blade wspomnienie pierścionka, wyrzuconego w gniewie za zdradzieckim narzeczonym. Duke przesuwa spojrzeniem między tą nietypową parą i odnosi nieprzyjemne wrażenie, że Paul może być…
każdym. Wściekłym dupkiem, księciem z bajki, nauczycielem. Niczego już nie rozumie.
— Wellington — odpowiada niemal automatycznie, kompletnie tego nie przemyślawszy. Może to dotyk na dłoni tak na niego działa, a może spojrzenie, które w progu posyła mu Delaney. Duke znowu ma w głowie tylko znajomy błękit, poprzecinany pasmami zieleni i szarości, znowu tonie w tych kolorach i nie potrafi złapać oddechu. Zniknięcie mężczyzny przyjmuje do wiadomości z pewną ulgą. Domyka za sobą drzwi pokoju i chowa dłonie do kieszeni, bo nie ma na tyle odwagi i brawury, by oprzeć się o stojącą obok półkę. Nie czuje się tutaj dobrze. Nie, kiedy jedynym towarzystwem jest
obca kobieta, której myśli również wędrują w stronę przystojnego nauczyciela. Wie o tym. Rozpoznaje ten wyraz twarzy, bo widział go wczoraj w lustrze.
— Wellington — powtarza po odchrząknięciu i blondynka w końcu budzi się z transu, po czym, mamrocząc pod nosem, wstukuje nazwisko w komputer. Duke pokrótce wyjaśnia, po co przyszedł, niezwykle się przy tym plącząc, ale
Mikaeli wcale to nie przeszkadza. Szybko wyciąga z odpowiedniego segregatora chudą, pożółkłą teczkę i podaje intruzowi do podpisania jakąś kartkę. Duke składa niezgrabną parafkę, wciska teczkę pod pachę i już ma się ewakuować, ale…
— Przepraszam, to głupio zabrzmi — mamrocze, odwracając się znów w stronę kobiety. Patrzy na niego coraz mniej przyjaźnie, zupełnie jakby czar rzucony przez Paula zaczął się wyczerpywać.
— Czy mogłaby pani oddać mi… ten bukiet? — prosi, wskazując palcem na czerwone róże, teraz leżące na blacie jej biurka. Mikaela spogląda najpierw na kwiatki, później na Duke’a i chyba decyduje, że woli
nie wiedzieć. Bez słowa wręcza mu bukiet, a mężczyzna kiwa głową, kilka razy wyrzuca z siebie szybkie „dziękuję” i wychodzi, wyjątkowo nie trzaskając drzwiami.
Opiera się o ścianę na korytarzu. Otwiera teczkę, z trudem przełykając ślinę. Boi się, że znajdzie tam więcej, niż chciałby pamiętać. Pierwsze, co widzi, to znajoma twarz Amy. Fotograf szkolny zawsze ją upominał, przypominając, że do oficjalnych zdjęć nie powinno się uśmiechać, ale dziewczyna nigdy nie brała sobie tych rad do serca. Na każdej fotografii szeroko szczerzy zęby, jej oczy błyszczą figlarnymi iskrami, a nos i policzki pokryte są wyraźnie zarysowanymi piegami.
Duke mruga szybko, by odpędzić zbierające się w oczach łzy. Rozgląda się też na wszelki wypadek, by upewnić się, że nie ma świadków tego nietypowego zdarzenia. Pociąga nosem, odpycha się od ściany i kieruje prosto do wyjścia, wciąż przeglądając znajdujące się w teczce papiery. Dociera do kopii świadectw, oczywiście w większości z najwyższymi wynikami, i czyta list polecający, który Amy otrzymała od wychowawczyni tuż przed złożeniem podania na studia.
Nie zauważa nawet momentu, w którym opuszcza budynek i uderza biodrem w barierkę, prawie spadając ze schodów. W ostatniej chwili chwyta za chłodny metal i utrzymuje się w pionie, przyciskając teczkę do piersi.
— Dziękuję — mówi spokojnie, orientując się, że Paul znowu jest obok. Tak jakby wcale się nie rozdzielili.
— Naprawdę, dziękuję — powtarza trochę ciszej, chociaż wcale na Delaneya nie patrzy. Wpatruje się w zdjęcie wystające spomiędzy kartek, przedstawiające całą klasę Amy.
— Ach, zapomniałbym — mamrocze, wyciągając spod pachy trochę powyginane i zmęczone życiem róże.
— Zostawiłeś je u tamtej pani — wyjaśnia, trzymając bukiet w zaciśniętych mocno palcach i zdaje się kompletnie nie zauważać, że kilka kolców wbija mu się w dłoń. Trzy krople krwi kapią na bruk, gdy Duke podnosi wzrok i waży się spojrzeć Paulowi prosto w oczy.
@Paul Delaney