The Turing School

publiczna, koedukacyjna szkoła średnia

Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

The Turing School
publiczna, koedukacyjna szkoła średnia

The Turing School to publiczna szkoła średnia, do której uczęszczają nastolatki z tych biedniejszych klas społecznych. Edukacja jest tu na takim poziomie, na jakim może być w fundowanej przez rząd placówce. Nikogo tu raczej nie dziwi zapach dymu w szkolnej toalecie, w której ktoś pourywał wszystkie zamki, i której ściany powoli zapełniają się nowymi komentarzami na temat najgorszych nauczycieli. Co jakiś czas placówkę obiegają przeróżne plotki: u kogoś w szafce znaleziono zioło, ktoś ma zostać nastoletnim rodzicem, a ktoś inny na przerwie schował się za śmietnikami i przekłuł sobie nos. Jak każda inna szkoła ta również żyje głównie sensacjami, i nikt raczej nie zwraca uwagi na te lepsze rzeczy, które się tu dzieją czy też to, że poziom nauczania wcale nie jest jakiś tragiczny.
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

William Pilgrim
Awatar użytkownika
22
lat
179
cm
gbur
Prekariat
Turning School było przybytkiem, w którym Billy - wedle własnego osądu - spędzić stanowczo za dużo czasu, a wedle osądu dziennika obecności - stanowczo za mało. To on za czasów swojej edukacji notorycznie demolował kible, wypisywał różne durnoty na ścianach i wyskakiwał przez okno na kolejnej nudnej matmie. Do dzisiaj na pierwszy piętrze, tuż pod oknami łazienki, były ślady po jego butach. Ilekroć mijał budynek szukał ich odruchowo wzrokiem i za każdym razem czuł tę dziwną mieszaninę dumy i sentymentu, bo ślady były po tym, jak przez przypadek z okna wypadł, na śmierć przerażając i siebie i towarzyszącą mu wówczas siostrę.
Obecnie kręcił się tu parę razy w miesiącu, w okolicy trzeciej po południu. Spokojnie wypalał fajki siedząc na murku i machał nogami w powietrzu czekając aż dzieciaki skończą zajęcia. Nie musiał zanadto do nich podbiegać, same go szukały wzrokiem i posyłały mu porozumiewawcze uśmiechy ilekroć go zobaczyły. Spokojnie zeskakiwał wtedy na ziemię, otrzepywał spodnie i rzuciwszy niedopałek do śmietnika (jeżeli czegoś go nauczyli kiedyś, to dbania o środowisko) ruszał leniwym krokiem w stronę paru uczniów, których zdążył już całkiem nieźle - a przynajmniej wystarczająco, żeby wiedzieć, że może polegać na ich kieszonkowym. Nie były to co prawda tak miłe zarobki jak pod szkołą prywatną, ale i tutaj trafiało się całkiem nieźle. Poza tym, łatwiej było znaleźć kogoś zainteresowanego.
Problem od czasu do czasu stanowili doskonale znający go nauczyciele, ale nigdy nie mogli mu niczego udowodnić - próbowali więc go przegonić, ale niewiele ponadto. Billy miał gadane, więc jak tematem swobodnie zbaczał na swoją martwą siostrę to belfrom zwykle kończyły się argumenty i dziwnie milkli.
Amy by mu wpierdoliła, gdyby dowiedziała sobie, co on wyprawia używając jej imienia. Ups.
Byli też tacy, którzy go nawet lubili, bo wbrew pozorom Billy nie miał na celu zrazić do siebie całego społeczeństwa i na przykład swojego dawnego nauczyciela od nauk społecznych nie tylko w czasach szkolnych tolerował, ale był nawet jednym z najaktywniejszych uczniów. To z autorytetami miał problem i głównie ze starszymi prykami, przekonanymi o swojej nieomylności. Ech, walić ich.
Tego dnia ani na murku nie siedział, ani nie stał w jednym miejscu, tylko kręcił się jak smród po gaciach, z fajką między zębami żałując, że nie założył na siebie dodatkowej warstwy. Rękawiczki bez palców naciągnięte na dłonie niewiele dawały przy nieprzyjemnym wietrze i dopiero po dłuższej chwili udało mu się znaleźć miejsce, gdzie wiatr nie był tak dokuczliwy i mógł w spokoju wypalić fajkę. Tyle dobrego, że tego dnia miał podwędzone współlokatorce duże słuchawki, więc nie było mu zimno w uszy. Mnąc w kieszeni kurtki odmierzone dla dzieciaków działki przestępował tylko z nogi na nogę co jakiś czas, nie mając w sobie wystarczająco dużo samozaparcia, żeby trochę przyciszyć dudniące mu w słuchawkach "Saturday Night".
Nieważne ile czasu od wypadku minęło, słowa "im coming clean for Amy" zawsze sprawiały, że serce mu zamierało na ułamek sekundy. Ech, może powinien w końcu wywalić ten kawałek ze swojej najczęściej słuchanej playlisty.

@Paul Delaney
Mów mi Janek. Piszę w 3 os., czas przeszły. Wątkom +18 mówię że miło je widzieć, ale najczęściej mi się nie chce.
Szukam ludzi ze skłotu.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Dużo przekleństw, autodestrukcyjnych zachowań oraz pomysłów, których nie pochwaliłaby Twoja mama..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
001. Don't you worry child. [@Billy Pilgrim ]

Dla Paula praca w szkole była już tylko kaprysem. Wcześniej używał jej, jako wymówki, ale teraz z powodzeniem mógł z niej zrezygnować. I nikt nie miałby mu tego za złe. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie musi pracować. Zwłaszcza teraz, kiedy dopiero co stracił żonę. Ale dla Delaney’emu sprawiało to pokrętną przyjemność. K o n t r o l a. To, że miał jakiś wpływ na innych, młodych ludzi i funkcjonował w ich oczach jako pewien autorytet. Oczywiście, nie był idiotą – z pewnością połowa tego szczenięcego motłochu pluła mu do kawy, kiedy tylko zostawił swój kubek termiczny w zasięgu ich rąk, a poza zasięgiem swojego wzroku. Szkoła była też pewnego rodzaju rozrywką, zwłaszcza teraz, kiedy nie mógł nic napisać. Nic, do chuja. I coraz bardziej go to frustrowało.
Gniew.
To czuje tego dnia, kiedy pojawia się w pracy. Irytują go niegrzeczne bachory, irytuje zapach zielska w toalecie dla chłopców. Może dlatego łapie jednego z nastolatków za fraki i zmuszając to najsłabsze ogniwo do wyznań, dowiaduje się, gdzie w okolicy szkoły można zdobyć trawkę. Mimo że planuje żadnej interwencji. Przynajmniej wtedy.
Zmienia zdanie w momencie, w którym zauważa tego gówniarza na murku przy szkole. Beztroski, wtapiający się w tłum. Ładna, chłopięca twarz, która wywołuje w nim irytację. Dobrze. To znaczy, że jest jeszcze w stanie coś poczuć.
Paul nie wygląda jak nauczyciel ze szkoły publicznej. Ubrany ciut za dobrze z nienaganną fryzurą i perfekcyjnie czystym autem zaparkowanym na szkolnym parkingu. Dzisiaj nie prezentuje się jednak najlepiej. Ostatnie dni utopione w niekończącej się ilości whisky dawały się we znaki. Może to mogło zmylić młodocianego dilera? Delaney wyciąga z kieszeni banknot z wysokim nominałem i zaciska go w pięści. Billy, zanurzony w swojej muzyce, nie może zauważyć, że mężczyzna wyszedł przed chwilą z budynku szkoły. Paul wykorzystuje to i okrąża dziedziniec przed budyniem, żeby Pilgramowi wydawało się, że nadchodzi od strony parkingu. Zdobywa uwagę chłopca, przechodząc tuż obok i pokazuje mu przelotem zmięty banknot w dłoni, a następnie kiwa głową w stronę przesmyku pomiędzy budynkami, gdzie uczniowie najczęściej chowali się przed wzrokiem nauczycieli, kiedy chcieli zapalić. Odchodzi na tyle daleko, by zanurzyć się w półmroku i dopilnować, że nikt inny ich nie widzi. Słyszy, że podążający za nim chłopak zaczyna listować mu cennik, ale nie zamierza pozwolić mu dokończyć wypowiedzi. Musi wykorzystać siłę zaskoczenia. Obraca się momentalnie w jego kierunku, łapie go za kark i nieco zbyt mocno przyciska twarzą do chropowatej ściany budynku.
— Słuchaj mały kurwiu, co to za debilny pomysł, żeby handlować prochami pod szkołą, hm? Twoi wielcy k l i e n c i nadal najbardziej boją się pały z matematyki i własnej matki. Myślisz, że któregoś pięknego dnia nie sprzedadzą cię na psy?! — jest wściekły. W zasadzie nie na Billy’ego, ale ten wydał mu się idealnym pretekstem, kiedy pojawił się w odpowiednim miejscu i fatalnym czasie.
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

William Pilgrim
Awatar użytkownika
22
lat
179
cm
gbur
Prekariat
Nie pierwszy raz widział podobnego typa - ładny garniak, przystrzyżona broda i podkrążone oczy, w których kryła się kolejna przepita noc. Wielce Poważana Spierdolina Ludzka, zbyt dumna, żeby przyznać się w swoim świecie pierdolonych bogaczy, że może mieć jakieś problemy. Najpewniej za mało ślicznych panienek się do niego klejących albo zepsuty Rolex, bo jakie inne problemy mogli mieć ludzie noszący garniaki za parę tysięcy. Nie spodziewał się po nim niczego poza wystarczającą zapłatą za towar, żeby się nieźle zabawić wieczorem. Może mógłby zabrać Cassidy na jakąś kolację, lubiła to nowe w chuj drogie miejsce z sushi... Dalej jego myśli nie sięgnęły, bo policzek boleśnie zderzył się ze ścianą.
- Hej, hej, kolego spokojnie - sapnął, myśląc sobie, że gdy tylko kolega poluźni uścisk to skończy ze zmiażdżonym nosem albo klejnotami. Zawiercił się, nerwowo rozglądając dookoła, ale nie była tyle durny, żeby zacząć się wyrywać - mężczyzna był od niego masywniejszy i silniejszy, lepiej będzie poczekać parę sekund aż tamten na chwilę spuści gardę. W zasięgu jego wzroku nie było niczego, czego ewentualnie mógłby użyć, pozostawało więc rozluźnienie się, żeby tamten na chwilę stracił czujność.
- Ktoś obstawił już uniwerek, więc tylko ta szkoła został-... - Okej, uścisk, który się nasilił zdawał się mówić "zły moment na bycie złośliwym gnojkiem Billy". - Słuchaj, kapitanie Ameryka, powiedz który z tych dzieciaków jest twój, a będę trzymał się od niego z daleka i wszyscy będą zadowoleni.
Czego innego taki typ mógł chcieć w tej okolicy. Nie był psem, skoro sam nimi straszył, najpewniej więc był jednym z zaniepokojonych starych - kto inny wierzyłby w strach przed matką albo złą oceną? Billy znał te dzieciaki. Był jednym z nich nie tak dawno temu, wiedział doskonale jak z nimi rozmawiać, czego potrzebują i że zioło jest kurwa jednym z nielicznych elementów rzeczywistości, który jest w gruncie rzeczy miły.
Teraz, przeszło mu przez głowę, kiedy ramiona mężczyzny zdawały się osłabnąć i szarpnął się gwałtownie do tyłu, zaraz odskakując dwa kroki do tyłu. Może powinien zwiewać, ale droga ucieczki była za nim i dałby sobie rękę odkroić, że był szybszy, niż Pan Ważniak.
A Pan Ważniak go podkurwił.
- A może wręcz przeciwnie, z takim starym należałyby mu się porządne zniżki, żeby sobie w łeb nie strzelił - warknął, czując jak z każdym słowem odzyskuje upragnione panowanie nad sytuacją. Stał napięty, w każdej chwili gotów zwiać, ale przemożna ochota wbicia zarozumiałemu typowi szpili pod żebra trzymała go w miejscu. Nie mógł mu wpierdolić fizycznie, ale to nie był jedyny sposób, żeby komuś dojebać.

@Paul Delaney
Mów mi Janek. Piszę w 3 os., czas przeszły. Wątkom +18 mówię że miło je widzieć, ale najczęściej mi się nie chce.
Szukam ludzi ze skłotu.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Dużo przekleństw, autodestrukcyjnych zachowań oraz pomysłów, których nie pochwaliłaby Twoja mama..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Nie ma ochoty na tę dyskusję. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zareagował tak, bo od kilku tygodni rozsadza go agresja, która nie ma żadnego ujścia. Ubranie więc jej w nadobny płaszczyk moralny wydaje mu się idealnym rozwiązaniem problemu. Dlatego nie zwalnia uścisku, ani nie zmniejsza siły, z jaką wciska policzek chłopca w brudną, chropowatą cegłę na ścianie budynku szkoły. Chwilami nawet mocniej, kiedy słyszy cały ten jego pożal-się-boże żal tłumaczeń. Zapomniał już, jak młodzi ludzie potrafią być irytujący. Nie bardziej oczywiście, niż jego uczniowie. Ale tutaj przynajmniej nie miał żadnych złudzeń – nie nadawał się na nauczyciela. Nie potrzebował już też wymówki do wyjścia z domu. Powinien powoli kończyć więc tę farsę.
— Wszystkie są moje — odpowiada wzniośle, jak gdyby miał tym samym zasłużyć na medal nauczyciela roku. Miałby duże szanse, gdyby tę nagrodę przyznawały nauczycielki. Te młodsze i te starsze wodzące za nim wzrokiem, który doskonale rozumiał. Żadna z nich nie była jednak w jego typie. Żadna bowiem nie miała w sobie absolutnie nic interesującego. Kochały dzieci, kochały swoją pracę oraz łzawe opery mydlane w telewizji. Widziały w sobie misję kształtowania młodych umysłów oraz albo już dbały o żar domowego ogniska, albo rozpaczliwie poszukiwały kogoś, z kim taki płomień mogły wzniecić. Paulowi nie było ich żal. Zgotowały sobie to piekło nudnego życia na własne życzenie. Posyłał więc im uprzejme uśmiechy i nie dawał się ani przesadnie zagadywać, ani – nie daj boże – zapraszać na jakiekolwiek grupy warsztatowe czy spotkania przy ciastku. Na samą myśl o marnowaniu czasu na takie bzdury robiło mu się niedobrze. I błogosławił fakt, że mógł uprzejmie odmawiać, tłumacząc się śmiercią żony. W wyjątkowo czarnym poczuciu humoru nawet b a w i go to, że śmierć jego nadobnej małżonki na cokolwiek się przydała.
Puszcza w końcu uścisk i zabiera rękę z karku chłopaka. Odwraca go jednak, szarpiąc za kurtkę. Chce zapamiętać jego twarz.
— Słuchaj gnojku. Zniżki możesz dawać, jeśli będziesz tu przychodził z katalogiem Avonu, a nie dragami. Nie chcę cię tu więcej widzieć, dotarło? Następnym razem wybiję ci zęby. Albo zadzwonimy po psy i z komisariatu będzie odbierać cię stroskana mamusia, albo wkurwiony tatuś — Paul z upodobaniem drwi sobie z wieku chłopaka, którego młoda buzia wskazuje, że albo ledwo minął dwudziesty rok życia, albo sam niedawno kiblował w murach tej szkoły. Pozwala sobie nawet na delikatny uśmiech.
— A to… — mamrocze, wsuwając mu w kieszeń banknot, który wcześniej mu zaprezentował. — Datek za wkład w rozwój światopoglądów brytyjskiej kadry nauczycielskiej, czyli materiał na trzy blanty.
Podwójne standardy. Czyli tak, jak Delaney lubi najbardziej.

@Billy Pilgrim
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

William Pilgrim
Awatar użytkownika
22
lat
179
cm
gbur
Prekariat
Billy miał w swoim sercu miejsce dla ludzi śmierdzących swoim szmalem i wyjebanymi w kosmos zasadami, które dla nich są tylko teorią, a dla większości zwykłego społeczeństwa burą rzeczywistością. To ci ludzie zawsze byli gotowi dzwonić po policję, pierwsi pchać się do osądu dzieciaka, który coś podprowadzić ze sklepu i domagali się, tfu, sprawiedliwości.
"Wszystkie są moje". Gówno. Ładne pierdolenie, które chętnie cytowałyby gazety, gdyby akurat obok przelazł akurat jeden z tych zakichanych gryzipiórków. Co on mógł o tym wiedzieć, chcąc powstrzymać od jarania tę dziewczynę z pierwszego roku, która do perfekcji opanowała sztukę chowania sińców pod makijażem. Czego oczekiwał od Marka z ostatniego rocznika, który już teraz wiedział, że przy pierwszej okazji wypierdoli z tego zadupia od swoich pojebanych starych i który podpytywał Billiego, co i rusz jak sobie poradzić, skąd brać towar, komu ufać.
Groźba zrobienia mu krzywdy, nie zrobiła na nim większego wrażenia. Dwa razy nie dałby się złapać w to samo - bić się może nie potrafił najlepiej, ale był jak węgorz, który wyślizgnie się z każdego uścisku i uniknie ciosu. Zresztą, nie pierwszy raz miałby obitą mordę. Zagrożenie idące z zawodem.
Parsknął więc tylko, wciąż podkurwiony. Wspomnienie o starych nie pomogło i obruszył się, jak typowy dzieciak, który jako dzieciak absolutnie nie chce być traktowany. Przeszedł nieprzyjemny cień po jego twarzy.
- Próbowałem z Avonem, ale na czynsz nie starczało - wycedził z przeuroczym uśmiechem na twarz, bo nie będzie go kurwa jakiś staruch straszył psami i rodzicami.
Zamarł jak zdurniałe zwierzę, kiedy zobaczył w dłoni tamtego banknot. Miał ochotę kazać mu spierdalać. Ale też bardzo miał ochotę mieć trochę kasy na porządną kolację albo piwo z kumplami. Rozważał przez chwilę czy to nie jest jakaś podpucha, ale nawet jeśli - miał banknot w kieszeni. Dobra jego. Pomyślał więc tylko same uprzejme rzeczy pod adresem tych wszystkich zasranych bogatych dupków, którzy mogą sobie pozwolić na stosowanie podwójnych standardów, bo jak im ubędzie parę tysięcy z portfela, to nawet nie zauważą. Wyobraził sobie, jak kopie stojącego przed nim Pana Ważniaka w jaja, a tamten zwija się z bólu. I westchnął w duchu.
Nasz klient nasz pan.
- Może jeszcze próbkę mydełka zapachowego dorzucić? - Chuju, dokończył zdanie w myślach, sięgając do kangurkowej kieszeni bluzy, żeby wyjąć małą folię, którą, nie przerywając wyzywającego kontaktu wzrokowego, wsunął mężczyźnie w klapę garnituru. - Na dwa. Napiwek za straty moralne wywołane wspomnieniem ojca nieboszczyka. - Pewny siebie był w tym wszystkim, prędzej czy później ktoś mu faktycznie sprzeda kulkę w łeb za to, że nie potrafi przymknąć swojego charakterku na dłużej, niż parę sekund.
O martwym ojcu mu się... wymsknęło. Łgał wszystkim odkąd pamiętał na tematy przeróżne, czysto rekreacyjnie - nie miało znaczenia, że jego ojciec gdzieś tam żyje i nadal go wkurwia swoim oddychaniem. W obecnej chwili brzmiał i wyglądał, jakby to była absolutna prawda.

@Paul Delaney
Mów mi Janek. Piszę w 3 os., czas przeszły. Wątkom +18 mówię że miło je widzieć, ale najczęściej mi się nie chce.
Szukam ludzi ze skłotu.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Dużo przekleństw, autodestrukcyjnych zachowań oraz pomysłów, których nie pochwaliłaby Twoja mama..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Paul lubi takie zagrywki. Lubi, kiedy wydaje mu się, że kontroluje sytuację i wszystko dzieje się tak, jak on to sobie zaplanował. Pieprzony pan losu i stworzenia. Czy można to podciągnąć pod jakiś boski kompleks? Być może. Czy była to oznaka skrajnie narcystycznej osobowości? Drugie być może.
Podobały mu się też reakcje chłopca. Delaney przestał czuć złość, teraz wypełniało go już lekkie rozbawienie. Widział, jak młody sprzedawca narkotyków próbuje maskować złość. Jak bardzo w jego spojrzeniu widać rozdźwięk – oddać pseudo nauczycielowi i przywalić mu w mordę, czy przygarnąć zacny zarobek? Paul przesuwa dłonią po klapie marynarki i uśmiecha się przewrotnie. Sięga drugą dłonią do kieszeni własnych spodni w poszukiwaniu jakiegoś zagubionego banknotu. S t a ć go na żarty w takim stylu. Zerka kontrolnie na wyciągnięty nominał, a następnie przesuwa nim wzdłuż swojego policzka. Tak, jakby tym samym coś mu proponował. Sugerował? Spojrzenie zatrzymuje się na jego źrenicach.
Młody zdecydowanie chciałby mu teraz przypierdolić, nie ma żadnych złudzeń. Chce się zaśmiać, ale jeszcze się powstrzymuje. Pozwala sobie za to na coraz bardziej rozbawione spojrzenie.
Nie zamierza go jednak dłużej dręczyć. Kręci przecząco głową i robi krok w kierunku Billy’ego. Ponieważ widział, skąd wyciągnął narkotyki, wsuwa tam swoją dłoń. Zostawia w kieszeni 50 funtów, a wyciąga jeszcze jeden woreczek strunowy.
— Powiedziałem trzy — mamrocze tuż nad jego uchem, zanim się odsunie.
Wciąga mocno powietrze, jego nozdrza rozchylają się szeroko. Wyciąga z kieszeni marynarki jeszcze coś. Tym razem kartkę wyłącznie z nazwiskiem, numerem telefonu i dziwnym logotypem. Bynajmniej nie z herbem tej szkoły niskich lotów.
— Odezwij się, jeśli w twoim katalogu Avonu znajdą się lepsze pozycje. Ale nie próbuj więcej handlować na terenie szkoły. Każdy z nas lubi swoje p o z o r y — mówi nadal z lekką szyderczością, którą da się wyczuć w tonie jego głosu.

@Billy Pilgrim
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

William Pilgrim
Awatar użytkownika
22
lat
179
cm
gbur
Prekariat
Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział banknot, którego drogę do własnej kieszeni obserwował zachłannie, zezując w dół; nie mógł nic na to poradzić, nie wiedział nawet, że jego oczy błysnęły w tak charakterystyczny sposób. Mógł sobie mieć wytatuowane "eat the rich" i gardzić ludźmi, dla których pieniądze stanowiły największą wartość, ale kiedy przychodziło co do czego, nie był hardkorem, gotowym w imię swoich wartości głodować. Lubił zasypiać z pełnym żołądkiem, a idee tego nie zapewniały.
Zacisnął więc szczęki, zatrzymując dla siebie "weź spierdalaj", które szybko rosło mu w ustach i zaczynało niemal dławić. Nienawidził tych kurwiszonów zajebanych, ich wyższości i przekonania, że mogą wszystko. Tych cholernych gestów, jak ostentacyjne machanie dużym nominałem - jak małego chuja ten typ musiał sobie wynagradzać podobnymi zagrywkami?
A mimo to, było coś w Panu Ważnym, co przytrzymywało Billiego w miejscu, nie pozwalając mu ani z wściekłością, podle wyszarpnąć banknot z dłoni mężczyzny, ani go kopnąć, ani chociaż go zwyzywać porządnie, jak to przez lata mamuśka go uczyła. Ot stał i obserwował drogę banknotu do swojej kieszeni; może to ten nominał, może zapach drogich perfum, a może coś w oczach Pana Ważniaka, chuj wiedział. Jak sparaliżowany stał, chociaż głos w jego głowie kazał mu się odsunąć, splunąć na tego typa i spierdolić.
Nie zaprotestował, kiedy poczuł jak tamten wyciąga jeszcze jedną działkę; niech wyciąga Billy nadal kończył na ogromnym plusie. Wściekły był, a spokój i uśmieszki Pana Ważniaka tylko pogłębiały ten stan. Kartonik z nazwiskiem wyrwał więc trochę gwałtowniej, niż planował, lekko go mnąc i przerywając na skraju.
Paul Delaney.
Zmiął wizytówkę jeszcze bardziej, wciskając ją do tylnej kieszeni spodni i spojrzał znów wściekle, wyzywająco na Pana Ważniaka, ale już niczego nie dodał. Zachował dla siebie uwagi, że bardziej pasuje do niego imię Richard z tymże nadzwyczaj uroczym zdrobnieniem Dick, aniżeli Paul, a w końcu też przerwał kontakt wzrokowy, obrócił się na pięcie i zostawiając za sobą Delaney'a zniknął za rogiem.
Pod szkołę już tego dnia nie wrócił.

zt

@Paul Delaney
Mów mi Janek. Piszę w 3 os., czas przeszły. Wątkom +18 mówię że miło je widzieć, ale najczęściej mi się nie chce.
Szukam ludzi ze skłotu.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Dużo przekleństw, autodestrukcyjnych zachowań oraz pomysłów, których nie pochwaliłaby Twoja mama..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
003. i love the light in your eyes and the dark in your heart
[ @Paul Delaney ]

Znajomy psycholog stwierdził, że stadia maniakalne, w które od czasu do czasu wpada Duke, są całkowicie normalne dla osób w jego stanie. Początkowo w ogóle nie rozumiał, co ten epitet miał znaczyć, ale kolejne słowa — upojenie alkoholowe i nadużywanie procentów — trochę go zirytowały. Nie lubi, kiedy nazywa się go alkoholikiem. Alkoholicy przecież nie mogą przestać pić. On... mógłby, gdyby tylko trochę się postarał i gdyby znalazł choć jedną rzecz w tym zasranym świecie, którą warto oglądać na trzeźwo.
Ostatnio jedynej osobie, którą mógłby podciągnąć do tej kategorii, rozwalił nos. I wcale tego wyczynu nie żałował, w sumie — wręcz przeciwnie; rozpamiętywał ten moment jeszcze przez wiele, wiele dni. Ile dokładnie? Nie jest pewien. W ciągu alkoholowym dosyć szybko traci poczucie czasu. Wydaje mu się jednak, że minęły dwa tygodnie. Może dwa i pół, bo nie jest pewien, czy spotkanie wypadło w weekend, czy w środku tygodnia. Dziś jest — zerka na ekran na wpół wyładowanego telefonu — czwartek. Czwartek, czwartek... z czwartkami nic mu się nie kojarzy. Z poniedziałkami, wtorkami i sobotami owszem, ale czwartki są dobre. Bezproblemowe. Może dlatego decyduje, zupełnie nagle, że to dziś, w ten konkretny właśnie czwartek, spełni postanowienie, które powziął dobrych kilka miesięcy temu.
Przeczesuje palcami brodę, którą dwa dni wcześniej doprowadził do jako-takiego ładu. Opłukuje twarz chłodną wodą, przeciera szorstkim ręcznikiem, szoruje zęby. Wyciąga nawet rękę po szczotkę, ale w końcu rezygnuje. Czesanie, ciągnięcie za włosy i cokolwiek związanego z fryzjerstwem cholernie go denerwuje. Poza tym nauczył się już lubić ten chaotyczny nieład panujący na głowie. Dodaje mu uroku. Przywodzi na myśl trochę szalonego naukowca. Podoba mu się, że ludzie mogą go za takiego brać.
Ubiera najbardziej czystą koszulę, jaką udaje mu się znaleźć (taką, która nie ma ogromnych plam po keczupie i nie śmierdzi alkoholem, ale za to brakuje jej jednego guzika), wciąga na tyłek ciemne jeansy i cicho przeklina się w duchu, że nie wypucował butów. Lakierki, jedyne, jakie zostały mu po poprzednim życiu, są całe umorusane w błocie. Wrzuca je więc do pralki, w której znajduje się posłanie dla kota i kilka koszulek z nadrukami przedstawiającymi cytaty z jakichś przesadnie mądrych powieści. Ubiera adidasy, trochę już znoszone i z pękniętą podeszwą, po czym wychodzi z domu.
Szkoła nie napawa go optymizmem. Patrzy na te wszystkie wesołe dzieciaki, trochę z obawą wypatruje własnego. Nie są ostatnio w dobrych relacjach, więc cieszy się, gdy go nie zauważa. Może już poszedł do domu, może siedzi w sali, może pali zioło w kiblu na piętrze. A może wcale tutaj nie przyszedł, bo Gerda jakiś czas temu wspominała, że Billy w ogóle nie interesuje się nauką i pewnie skończy jak ojciec.
Trudno.
W prawej dłoni Duke dzierży portfel, w lewej — bukiet czerwonych kwiatów. Nie był pewien, co powinien wręczyć pani zasiadającej w sekretariacie, żeby zgodziła się go przyjąć bez kolejki. Bo kiedy tak patrzy na grupę rodziców zebranych na korytarzu, nagle dociera do niego, że czwartki jednak powinny mu się kojarzyć z zebraniami w szkołach. Dziwne, że minęło tak wiele czasu, że zdążył już o tym zapomnieć.
Mija ciągnącą się aż na drugi koniec korytarza kolejkę i bez pukania wchodzi do pomieszczenia, w którym znajduje się niewiele więcej ponad dwie panie w średnim wieku i biurko z faksem.
Mija może dziesięć minut, nim kobiety zaczynają na niego krzyczeć, on krzyczy jeszcze głośniej i szarpie drzwiami, żeby wyjść z sekretariatu. Rozchyla je tak szeroko, jak tylko pozwalają mu siły i rozpiętość ramion, i prawie nie czuje, że uderza nimi w przechodzącego korytarzem mężczyznę.
— ZNOWU TY? — Nie jest to może soczyste "spierdalaj", ale wypowiedziane dokładnie tym samym tonem. Nie chce znowu patrzeć na tę idealną buźkę.
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Kiepski humor, marne zajęcia, głupie dzieci. Złe rokowania dla czwartku. Paul zaczyna się nudzić w Eastbourne, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może jeszcze stąd wyjechać. Stwarza pozory, musi pochować żonę, której popioły w eleganckim pudełeczku wciąż czekają na niego w domu pogrzebowym. Myśląc o tym, nie spodziewa się, że jego wspomnienie się zmaterializuje. Chciałby dłużej popastwić się w myślach nad własnym nieszczęściem, ale ktoś, kto z impetem otworzył drzwi od pokoju nauczycielskiego o mało nie zatrzymał ich na twarzy Delaneya. A chociaż nie widać, jego nos wciąż nie pozostaje w najlepszej formie, chociaż nic na to nie wskazuje na pierwszy rzut oka. Zagoiły się i lekkie zasinienia i rozcięta warga ust. Znów jest p i ę k n y. Przynajmniej na zewnątrz. Natura nie jest aż tak niesprawiedliwa.
Blondyn rozpromienia się na widok posiwiałego znajomego.
— Kwiaty, dla mnie? Och, przecież doskonale wiesz, że wolę połamane nosy. Poza tym wystarczyłby SMS. Nie gniewam się długo — Paul postanawia zażartować sobie z mężczyzny, który wyraźnie wyszedł z pokoju pełnego nauczycielek w złych, wzburzonych emocjach. Śledzi go wzrokiem, rozbiegane spojrzenie, lekkie wypieki. Dostał… kosza? Blondyn wyciąga rękę w kierunku Duke’a, ale szybko cofa ją z uśmiechem. Nawet jeśli chciałby powiedzieć coś więcej, to głośny, wwiercający się w umysł powoduje, że korytarze pustoszeją. Oburzone nauczycielki też wychodzą ze swojego gabinetu i zmierzają na zajęcia. Trudno. On się spóźni. Właśnie znalazł coś zdecydowanie bardziej interesującego niż dyskusja o powieści realistycznej z bandą skretyniałych dzieciaków, które wymienią bez problemu wszystkie aplikacje social mediów, ale mogą mieć problem z napisaniem swojego nazwiska bez błędu ortograficznego.
— No trudno. Bukiet na przeprosiny przyniesiesz mi następnym razem. Ale teraz służę pomocą. Kogo próbowaliśmy wyrwać? Zgrabną wuefistkę? Nie… — przygląda się Duke’owi podejrzliwie, trochę badawczo. — Wuefistka to młoda siksa, zaraz po szkole. Wyglądasz l e p i e j niż ostatnio, ale bez przesady. Nawet ja jestem dla niej za stary. Chociaż nie próbowałem jeszcze rozegrać z nią gry w smutnego wdowca. Może... Płaska pani od francuskiego? Czy cycata geografka? Och stary, babę od map polecam… — nachyla się nad biednym (nie)znajomym i dalszą część szepcze mu do ucha.
— Nie dość, że jej cycki trzęsą się tak, że gdyby ktoś ją posuwał w górach, to z pewnością wstrząsy sprowadziłyby lawinę to jeszcze to świeża rozwódka, skora do różnych eksperymentów. Czasem wykrzykuje tylko nazwy akwenów wodnych. Nie masz chyba nic przeciwko Paranie? Nooo i często płacze, ale da się z tym żyć. Ale kwiaty to przesada. Wystarczy butelka wódki. Mielibyście coś wspólnego — odsuwa się od niego z lekkim śmiechem. Ciężko powiedzieć, czy żartuje. Na pewno jest bezpodstawnie złośliwy.
Tak bardzo chciałby zobaczyć, jak ten mężczyzna znów się denerwuje.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
— Wiesz co? — Duke przez chwilę mierzy go chłodnym spojrzeniem, później spogląda na trzymany oburącz bukiet, by ostatecznie znów zawiesić wzrok na zbyt pięknym nieznajomym. — Tak, są dla ciebie. — Uderza mężczyznę kwiatami prosto w pierś i szybko odsuwa rękę, by ograniczyć kontakt. Nie chce już go dotykać. Ostatnio prawie nie potrafił przestać. Wciąż pamięta tamtą słabość, tamto chwilowe zawahanie, kiedy za dobry pomysł uznał chęć zatrzymania Paula. Zupełnie jakby wszystko krzyczało w nim wtedy NIE IDŹ i nawet ciało postanowiło go zdradzić.
Więcej sobie na to nie pozwoli.
Jest od dwóch dni trzeźwy. Przyszedł do tej szkoły, by załatwić pewne niecierpiące (od lat) zwłoki sprawy i nie wyjdzie, póki nie dopnie swego. Ten wypucowany goguś ze zbyt dobrze wyglądającym nosem na pewno go nie powstrzyma.
— Możesz je wziąć i się nimi wypchać — proponuje; zważywszy na miejsce, w którym się znaleźli, najwyraźniej doszedł do wniosku, że kolejne „spierdalaj” nie jest mile widziane. Wypowiada to jednak tym samym tonem, co pełne wyrzutu słowa na parkingu, żeby Paul przypadkiem sobie nie pomyślał, że Duke go… lubi.
Myślał o nim, to prawda.
Musiał utopić te myśli w wódce, ale za każdym razem, gdy zamykał oczy, w jego pamięci na nowo budziło się wspomnienie błękitów i chłodnej zieleni, nieprzeniknione przestrzenie przywodzące na myśl niebezpieczne morze. Zatonął w tym spojrzeniu raz i z dziwnym niepokojem przyłapał się na myśli, że już się nie uratuje.
Myślał o nim więcej i częściej, niż był skłonny przyznać, ale z całych sił próbował to zwalczać. W jego głowie pojawiła się nawet wizja, że Paul rzucił na niego magiczne zaklęcie. Jakąś straszną klątwę, która po tak wielu latach zaczęła wydobywać z mężczyzny najsilniejsze pragnienia. Te, które starał się ukrywać podczas wychowywania dzieci i te same, które sprawiły, że teraz jest całkowicie sam. Bez pomysłu na przyszłość, bez nadziei na miłość, bez choćby jednej refleksji nad swoim gównianym losem.
Nie chce, by ten królewicz od siedmiu boleści teraz wszystko rozgrzebał.
Chciałby już sobie pójść. Odwrócić się na pięcie i wrócić do domu, z daleka od drogich perfum, które czuje od blondyna i z daleka od oceniających spojrzeń, które rzucają mu rodzice i nauczyciele zmierzający do klas.
A jednak zostaje. I słucha. Z uwagą słucha wszystkiego, co Paul szepcze mu na ucho. A potem zaciska dłoń w pięść i wystrzeliwuje ją prosto w twarz mężczyzny. I tym razem nie trafia.
Cały aż się trzęsie. Jego policzki pokrywają się wręcz bordową czerwienią, dłonie drżą z napięcia, oczy błądzą między zdziwioną twarzą Paula a zszokowaną sekretarką, która wybiegła z pokoju nauczycielskiego, w jednej dłoni dzierżąc pączka, a w drugiej termos z kawą. Dukie mimowolnie patrzy na jej piersi.
Nic.
W ogóle go to nie rusza.
— Wolę mieć coś wspólnego z cycatą alkoholiczką niż z tak obrzydliwym człowiekiem, jak ty — oświadcza, wciąż rozdygotanym głosem. Znów podnosi dłoń do twarzy i próbuje poprawić okulary, których nie ma na nosie. — Podnieca cię takie mówienie o kobietach? Czujesz się ważny, kiedy wydaje ci się, że możesz opisywać ludzi w ten sposób? Boże, wolałbym naprawdę przespać się z nią na trzeźwo, niż dotknąć ciebie choćby po litrze wódki. Brzydzisz mnie. Spierdalaj.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, o co w tym chodzi. Czy to w tym mężczyźnie znalazł swoją kolejną i n s p i r a c j ę? Dziwne. Zawsze to były kobiety. Może dlatego, że z całą mizoginistyczną stroną swojej osobowości uważał je za wyjątkowo naiwne?
Przytrzymuje bukiet ręką na swojej klatce piersiowej i przechyla nieco głowę, jak szczeniak, zdziwiony zachowaniem, które obserwuje. W końcu unosi wysoko brwi do góry, w geście udawanego zdziwienia.
— Gdybyś był moim uczniem, z chęcią zaprowadziłbym cię do szkolnego psychologa. Skąd ta agresja? To była tylko garść dobrych rad… — ton głosu Paula nadal jest miękki i serdeczny, chociaż jego nozdrza rozszerzają się mocniej, niż jeszcze chwilę wcześniej. Nie lubi być obrażanym. TAK OBRZYDLIWYM CZŁOWIEKIEM, JAK TY. Wyjątkowa potwarz. Co obrzydliwego było w seksie, na który zgodziły się obie strony? Nie odpowiada za swoje plastyczne wrażenia z przygód, które przyszło mu przeżyć w magazynku z mapami. Być może na głowę spadła mu też przypadkiem mapa III Rzeszy, a przecież powstrzymał się od tej referencji. Z uwagi na d o b r y smak. Delaney wzdycha więc teatralnie i z trudem powstrzymuje się od przewrócenia oczami.
Z naprzeciwka nadchodzi inna nauczycielka, która rzuca blondynowi pytające spojrzenie.
— Nic się nie dzieje, Bridget. Prowadzimy z panem dyskusję dotyczącą poczucia własnej wartości. To znaczy, WAŻNOŚCI, o ile dobrze usłyszałem — Paul odprawia brunetkę w przyciasnej koszuli ponaglającym ruchem ręki. Nie potrzebuje tu irytującej publiczności. Nie wyobraża też sobie, że mężczyzna wykorzysta przedłużającą się okazję i ucieknie. Dlatego, zanim niezbyt przekonana nauczycielka odejdzie jednak w stronę swojej klasy, Delaney łapie Wellingtona za ramię i mocno zaciska palce na jego koszuli. On nie ma problemu z wymuszonym dotykiem.
— Zaskakujące są rzeczy, które cię brzydzą i te, które podniecają cię kolego. Może na trzeźwo odmienia ci się światopogląd — mamrocze pod nosem i puszcza do niego na koniec oczko. Czuje się jeszcze swobodniej, niż na tamtym parkingu. Wie, że tutaj może pozwolić sobie na jeszcze więcej. Bo… Co mu zrobi?
— No dobrze. Skoro tamte c u d o w n e k o b i e t y, których tak bronisz, cię olały… To może ja mogę pomóc?

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
— Ty tutaj… u c z y s z? — Duke jest w niemałym szoku. Odsuwa się o krok, żeby mieć lepszy widok na rozmówcę. Patrzy na te idealnie czyste buciki, wyprasowane w kancik spodnie, perfekcyjnie przyciętą brodę, czyste włosy i zastanawia się, jak taki facet wylądował w małomiasteczkowym liceum. Marszczy czoło, bo choć usilnie próbuje, to nie potrafi połączyć kropek w sensowną całość. Kiedy widział go ostatnim razem, ubranego w drogi garnitur, założył, że jest jakimś biznesmenem. Może przejeżdżającym przez miasto turystą, który w ogóle nie pasuje do atmosfery Eastbourne. Może nadętym dupkiem, który planuje wykupić część ziemi, by postawić pojebanie ogromny drapacz chmur. Wcale by się nie zdziwił.
Ale nauczyciel?
Ty uczysz nasze dzieci? — Nasze dzieci, mówi, choć już nie powinien, bo przecież jego córka od trzech lat nie żyje, a syn zakończył edukację z wątpliwym wynikiem. Nasze w jego wypowiedzi oznacza chyba te, w tej konkretnej szkole, w jego mieście; te biedne dzieci, które miałyby szansę wyrosnąć na ludzi, ale przez kontakt z tak zdeprawowanym człowiekiem co najwyżej wyjdą z liceum z ogromną skazą na charakterze i nieźle powyginanym kręgosłupem moralnym. — Teraz zatrudniają każdego, kto nie ma czego robić z życiem?
Sam nie wie, dlaczego jest aż tak niemiły.
Może dlatego, że nie potrafi przestać o nim myśleć. Bo zasypia z obrazem jego twarzy przed oczyma, bo dotyka własnego ciała do akompaniamentu wstrętnych fantazji. Bo Paul obudził w nim skrywane przez długie lata potrzeby, nad którymi teraz nie potrafi zapanować.
Może dlatego, że jest zazdrosny. O tę kobietę — te kobiety — z którymi Paul sypia. O to, że mapy spadają ze ścian, o to, że płaczą, kiedy jest z nimi. Chciałby tego doświadczyć i właśnie to rozwściecza go najbardziej.
Na przechodzącą korytarzem nauczycielkę nawet nie patrzy. Nie chce wiedzieć, czy jest brunetką, blondynką, czy zdążyła już osiwieć. Badawcze spojrzenie wbija w twarz Paula, starając się wyczytać jakąkolwiek reakcję. Pociąga go również ta pani? Czy jest wybredny i lubi tylko takie, które wykrzykują nazwy odległych lądów, kiedy dochodzą?
— Jeszcze się przekonasz, że wolisz mnie, kiedy jestem pijany — mamrocze, zerkając na dłoń zaciskającą się na ramieniu. — Na trzeźwo trochę lepiej oceniam ludzi.
Nie odsuwa się. Nie wyrywa ręki z uścisku. Mógłby przywalić mu jeszcze raz i wyjść, ale uświadamia sobie, że to spotkanie jest najciekawszą rzeczą, jaka go dzisiaj spotka. I wie, że zostanie w jego głowie równie długo, co wydarzenia sprzed kilku dni.
— Nie pozwól, bym zaprzątał ci myśli i rozwalał plan dnia, na pewno jesteś bardzo zajętym człowiekiem. Poradzę sobie z kilkoma naburmuszonymi sekretarkami, bardzo dziękuję. — Duke robi się trochę nerwowy. Przestępuje z nogi na nogę, chowa dłonie do kieszeni, bo czuje, że pokrywają się warstwą potu. Chciał tylko zdjęcia Amy. Jedno, góra dwa, może jakieś stare świadectwo. Niedługo będzie rocznica jej śmierci i chciałby przeżyć żałobę, jak należy. Nawet tego nie może zrobić, nie mając kompletnie nic, co przypominałoby mu o córce.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Nawet gdyby na niego napluł, zapewne otarłby wierzchem dłoni policzek, nadal wpatrując się w niego w pełni oczarowany. Wyniszczony, pijący, posiwiały… Paul wciąż sadzał go na krześle w swojej wyobraźni, bo tam przynajmniej miał nad nim pełną kontrolę. Nie zapominając o jednej, przeważającej zalecie myśli nad rzeczywistością – w umyśle Delaneya Duke się nie odzywał.
Ma ogromną ochotę chwycić jego twarz w dłonie i zasłonić mu usta. Ani słowa więcej. Nie mów już tych niemiłych rzeczy. Nie mów, jeśli nie chcesz, żebym odpowiedział tym samym. Chciałby mu powiedzieć, że zawsze świeci światłem odbitym. Że jest takim człowiekiem, jakiego widzi w nim druga strona. Że jeśli miałby być s o b ą, to… Wzdycha przeciągle i puszcza jego ramię. Jego oczy świecą jeszcze przez chwilę, a potem iskra w spojrzeniu gaśnie.
— Najwyraźniej dziś muszę znieść cię na trzeźwo — mówi pod nosem niby to do mężczyzny, niby do siebie i robi krok w kierunku drzwi do pokoju nauczycielskiego. Otwiera je i wskazuje ruchem głowy, żeby Wellington tam wszedł.
— Nie zaprzątasz moich myśli — zwinne kłamstwo z łatwością przechodzi przez jego usta, jak zawsze oczywiście. — A z naburmuszonymi sekretarkami poradzę sobie lepiej, uwierz — manifestuje swoje znudzenie, nawet jeśli to kolejna maska, która nałożył na twarz. Wchodzi do pomieszczenia pierwszy i odwraca się przez ramię, żeby ponaglić tego nerwowego nieznajomego wzrokiem.
— Mikaelaaaa — Paul wyciąga z siebie wszelkie możliwe zasoby entuzjazmu, z którym zwraca się do porządkującej dokumenty w szafce dziewczyny. Przesuwa po niej spojrzeniem tak, żeby to zauważyła. Blondynka – bo najwyraźniej do tych Delaney ma udokumentowaną 10-letnim małżeństwem słabość – nie jest aż tak atrakcyjna. Szczerze powiedziawszy, nie jest nawet ładna. Ciut za wysoka, niby szczupła, ale o chłopięcej, prostej budowie, włosy w ładnym kolorze, ale dość mizerne i obcięte bez polotu. A mimo wszystko nauczyciel zachowuje się tak, jakby była jedyną rzeczą we wszechświecie, która go teraz interesuje. Opiera się nonszalancko ramieniem o szafkę, czym przeszkadza jej w wykonywaniu zadania.
— Mój p r z y ja c i e l potrzebuje pomocy. Ja niestety śpieszę się do… — teatralne zakłopotanie, zakończone wymijającym westchnięciem. Mikaela wie. Każdy w szkole wie, że Delaney jest jeszcze przed pogrzebem żony, dlatego z chęcią służą mu swoim wsparciem. Zawsze w ogromnym zaufaniu, zawsze w tajemnicy. Tym samym czują się wyjątkowe, a Paul ma święty spokój. — Pomożesz mu, proszę? To na pewno nie zajmie długo. To bardzo k o n k r e t n y człowiek — dopowiada jeszcze i wciska jej w rękę bukiet kwiatów. Wtedy odwraca się znów przez ramię i obdarza mężczyznę krótkim spojrzeniem.
Dziewczyna patrzy na blondyna, potem na bukiet kwiatów i na samym końcu na posiwiałego intruza.
— Pana nazwisko?— pyta, odklejając się od szafki, przy której chwilę wcześniej stał Delaney.
Paul zmierza już w stronę wyjścia. Mija Duke’a w drzwiach, ale przypadkiem, całkowitym, palcem wskazującym przesuwa po wierzchu jego dłoni. Ot, tak, żeby najwyraźniej miał nad czym myśleć. Nie zamierza jednak rozpłynąć się w powietrzu. Wychodzi ze szkoły i odpala papierosa, opierając się o barierkę zejścia dla niepełnosprawnych.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Czuje się dziwnie, obserwując to, co dzieje się w pokoju nauczycielskim. Z jednej strony — jak dziecko, które powinno się uczyć i wyciągać wnioski, bo to, co wyniesie z lekcji, może okazać się cenną wiedzą. Z drugiej zaś — jak intruz, który do tej pięknej sceny wcale nie pasuje. Przystojny facet w kwiecie wieku oparty o szafkę, uśmiechnięta, z pozoru nieśmiała kobieta, na której serdecznym palcu wciąż odbija się blade wspomnienie pierścionka, wyrzuconego w gniewie za zdradzieckim narzeczonym. Duke przesuwa spojrzeniem między tą nietypową parą i odnosi nieprzyjemne wrażenie, że Paul może być… każdym. Wściekłym dupkiem, księciem z bajki, nauczycielem. Niczego już nie rozumie.
— Wellington — odpowiada niemal automatycznie, kompletnie tego nie przemyślawszy. Może to dotyk na dłoni tak na niego działa, a może spojrzenie, które w progu posyła mu Delaney. Duke znowu ma w głowie tylko znajomy błękit, poprzecinany pasmami zieleni i szarości, znowu tonie w tych kolorach i nie potrafi złapać oddechu. Zniknięcie mężczyzny przyjmuje do wiadomości z pewną ulgą. Domyka za sobą drzwi pokoju i chowa dłonie do kieszeni, bo nie ma na tyle odwagi i brawury, by oprzeć się o stojącą obok półkę. Nie czuje się tutaj dobrze. Nie, kiedy jedynym towarzystwem jest obca kobieta, której myśli również wędrują w stronę przystojnego nauczyciela. Wie o tym. Rozpoznaje ten wyraz twarzy, bo widział go wczoraj w lustrze.
— Wellington — powtarza po odchrząknięciu i blondynka w końcu budzi się z transu, po czym, mamrocząc pod nosem, wstukuje nazwisko w komputer. Duke pokrótce wyjaśnia, po co przyszedł, niezwykle się przy tym plącząc, ale Mikaeli wcale to nie przeszkadza. Szybko wyciąga z odpowiedniego segregatora chudą, pożółkłą teczkę i podaje intruzowi do podpisania jakąś kartkę. Duke składa niezgrabną parafkę, wciska teczkę pod pachę i już ma się ewakuować, ale…
— Przepraszam, to głupio zabrzmi — mamrocze, odwracając się znów w stronę kobiety. Patrzy na niego coraz mniej przyjaźnie, zupełnie jakby czar rzucony przez Paula zaczął się wyczerpywać. — Czy mogłaby pani oddać mi… ten bukiet? — prosi, wskazując palcem na czerwone róże, teraz leżące na blacie jej biurka. Mikaela spogląda najpierw na kwiatki, później na Duke’a i chyba decyduje, że woli nie wiedzieć. Bez słowa wręcza mu bukiet, a mężczyzna kiwa głową, kilka razy wyrzuca z siebie szybkie „dziękuję” i wychodzi, wyjątkowo nie trzaskając drzwiami.
Opiera się o ścianę na korytarzu. Otwiera teczkę, z trudem przełykając ślinę. Boi się, że znajdzie tam więcej, niż chciałby pamiętać. Pierwsze, co widzi, to znajoma twarz Amy. Fotograf szkolny zawsze ją upominał, przypominając, że do oficjalnych zdjęć nie powinno się uśmiechać, ale dziewczyna nigdy nie brała sobie tych rad do serca. Na każdej fotografii szeroko szczerzy zęby, jej oczy błyszczą figlarnymi iskrami, a nos i policzki pokryte są wyraźnie zarysowanymi piegami.
Duke mruga szybko, by odpędzić zbierające się w oczach łzy. Rozgląda się też na wszelki wypadek, by upewnić się, że nie ma świadków tego nietypowego zdarzenia. Pociąga nosem, odpycha się od ściany i kieruje prosto do wyjścia, wciąż przeglądając znajdujące się w teczce papiery. Dociera do kopii świadectw, oczywiście w większości z najwyższymi wynikami, i czyta list polecający, który Amy otrzymała od wychowawczyni tuż przed złożeniem podania na studia.
Nie zauważa nawet momentu, w którym opuszcza budynek i uderza biodrem w barierkę, prawie spadając ze schodów. W ostatniej chwili chwyta za chłodny metal i utrzymuje się w pionie, przyciskając teczkę do piersi.
— Dziękuję — mówi spokojnie, orientując się, że Paul znowu jest obok. Tak jakby wcale się nie rozdzielili. — Naprawdę, dziękuję — powtarza trochę ciszej, chociaż wcale na Delaneya nie patrzy. Wpatruje się w zdjęcie wystające spomiędzy kartek, przedstawiające całą klasę Amy.
— Ach, zapomniałbym — mamrocze, wyciągając spod pachy trochę powyginane i zmęczone życiem róże. — Zostawiłeś je u tamtej pani — wyjaśnia, trzymając bukiet w zaciśniętych mocno palcach i zdaje się kompletnie nie zauważać, że kilka kolców wbija mu się w dłoń. Trzy krople krwi kapią na bruk, gdy Duke podnosi wzrok i waży się spojrzeć Paulowi prosto w oczy.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Gasi papierosa, odrzucając od siebie niedopałek, kiedy tylko zauważa mężczyznę u szczytu schodów. Jest gotowy na drugą rundę tej zajmującej przekomarzanki, ale zupełnie nie spodziewa się tego, co widzi. Rozdygotane dłonie, niepewne kroki, zaszklone oczy. Co, do chuja, wydarzyło się w tym pokoju nauczycielskim? W e l l i n g t o n (tak, usłyszał nazwisko) aż tak nie lubi kobiet? Może powinien zaczekać tam, na miejscu, zamiast bawić się naciąganą konwencją i czekać na niego na opustoszałym placu przed szkołą, jak rewolwerowiec gotowy do konfrontacji? Paul jest… zaskoczony. I nie wie, jak powinien się zachować. Nie jest człowiekiem zbytnio empatycznym. Zrozumienie, jak działają relacje społeczne, przychodzi mu zazwyczaj z wielkim trudem. Dlatego przyjmuje po raz kolejny bukiet kwiatów po przejściach i przygląda się tylko, jak krople krwi rozpryskują się na szarej kostce. A potem i on podnosi spojrzenie, żeby z pewnym niedowierzaniem zauważyć, że mężczyzna jednak odważył się spojrzeć mu w końcu w oczy. Nie czuje jednak tej agresji, co za pierwszym razem, na parkingu, kiedy obydwaj mieli ochotę zetrzeć się z powierzchni ziemi. Tak naprawdę nie siebie nawzajem, ale każdy własne istnienie.
Paul mruga, wciąż nieco zbity z tropu. I nadal się nie odzywa, co jest pewnego rodzaju ewenementem. Może Delaney nie wie, jak czasem wypada się zachować, ale nigdy nie ma problemu z tym, co trzeba powiedzieć. Albo wręcz przeciwnie – czego nie powinno się mówić, a on to z upodobaniem robi.
Blondyn zerka więc w to samo miejsce, w które wcześniej uparcie wwiercał wzrok W e l l i n g t on. Nie rozumie. Patrzy na zdjęcie pełne uśmiechniętych, g ł u p i c h (nie łudźmy się, że Paul wiedziony przypływem nagłego sentymentu widzi w nastolatkach cokolwiek mądrego) twarzy i znów zerka na posiwiałego, roztrzęsionego mężczyznę.
Powoli kładzie dłoń na jego ramieniu. Jakby sprawdzał, czy nie grozi mu kolejny strzał w pysk. Przesuwa palcami wyżej, opiera je na karku najwyraźniej ojca, zaledwie sięgając linii jego potarganych włosów, a kciuk opiera o bok jego szyi. Teraz nie może przestać patrzeć. Delaney odkłada kwiaty na barierkę i bardzo powoli, wciąż patrząc o p o n e n t o w i w oczy, przyciąga go do swojego ramienia w krótkim uścisku. To nie trwa długo. Krótka chwila, po której robi krok do tyłu, wracając na własną pozycję. Nie chce dopuścić, żeby mężczyzna płakał. Nie zniósłby tego. Nie ma w końcu pojęcia, co się wtedy robi.
— Przepraszam, W e l l i n g t o n…— mamrocze po chwili. W tonie jego głosu nie ma jednak skruchy. Bardziej dźwięczy w nim zaskoczenie. Zerka na kwiaty i znów je podnosi. Zauważa, że pobrudził krwią, i to nie swoją, palec, dlatego przykłada go do ust. Wciąż zerkając z uwagą w te ciemne spojrzenie, z którego z trudem potrafi coś wyczytać.
— Ale ten bukiet jest naprawdę dramatyczny. Wygląda, jakby dorzucali go do czteropaka na stacji benzynowej — to zdanie brzmi jak kontynuacja poprzedniego. Jakby wypowiedziane przepraszam nie było w y z n a n i e m, a początkiem kolejnej inwektywy. Ale czy tak naprawdę jest? Czy tylko Paul chce wyjść z tej dziwnej sytuacji z twarzą?

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
— Chciałbym cię…
Nie wie, jak dokończyć to zdanie. Wydaje się równie wyrwane z rzeczywistości, nie tylko z kontekstu, co paulowe przeprosiny. Mruga trochę szybciej, jakby znów chciał odgonić łzy, ale wcale nie ma ochoty płakać. Po prostu jest zdziwiony. Własną słabością, tym przyjemnym mrowieniem wzdłuż kręgosłupa, które wywołała bliskość mężczyzny, wszystkimi pragnieniami, które rodzą się w jego chorym umyśle.
Chciałbym cię pocałować.
Chciałbym cię znowu przytulić.
Chciałbym cię uderzyć.
Chciałbym chwycić cię za kark i tak długo walić twoją głową w posadzkę, aż stracisz przytomność.
Chciałbym cię posiąść.
Chciałbym, żebyś już zawsze patrzył na mnie w ten sposób.
Chciałbym, żebyś poszedł ze mną do domu.
— Chciałbym cię już nigdy więcej nie spotkać — mówi spokojnie, wciąż patrząc mężczyźnie w oczy. Po chwili zsuwa wzrok niżej, na pomięte kwiaty, które faktycznie kupił na straganie nieopodal stacji benzynowej tuż po zaopatrzeniu się w czteropak mocnego, ciemnego piwa. Irytuje go nie tylko fakt, że Paul trafił, ale i to, że przecież po Duke’u nie można się było spodziewać niczego innego. Nie jest mężczyzną, który chodzi do kwiaciarni z myślą, że zrobi coś miłego. Nie wybiera czerwonych róż świadomie, jakby zdawał sobie sprawę, że są symbolem bliskości i pożądania. Jest prosty, tak kompletnie nieskomplikowany, komicznie zwyczajny i do bólu nudny. Mógłby przysiąc, że kiedyś było inaczej.
— Ani tutaj, ani nigdzie indziej. Żyło mi się naprawdę dobrze, dopóki nie zacząłem cię widzieć za każdym zakrętem, w każdej knajpie i w… — we własnej głowie. W porę gryzie się w język i prycha. Znowu jest zły, a patrzenie na zdjęcie Amy tylko tę wściekłość potęguje. Upycha wszystkie papiery do teczki, wsuwa ją pod pachę i wycofuje się na sam szczyt schodów. Robi krok i zdaje się, że po prostu odejdzie, ale w ostatniej chwili zawraca i uderza Paula palcem prosto w klatkę piersiową.
— Chciałbym cię zapomnieć, więc po prostu przestań. — Macha rękami w bliżej nieokreślonych kierunkach, jakby chciał ogarnąć tym całe jestestwo stojącego przed nim mężczyzny. — Przestań robić to, co robisz, i po prostu zniknij, dobra?
Tym razem naprawdę się odsuwa. Przeskakuje nawet co dwa schodki, ale na samym dole, gdy już wybiega na dziedziniec, jeszcze się odwraca. Upewnia się, że Paul jednak nie zniknął.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Szeroko otwarte oczy, pełne niezrozumienia dla całej tej sytuacji śledzą poczynania Wellingtona. I to, jak odchodzi, i jego palec uderzający w klatkę piersiową (boli) i to, jak znowu odchodzi. Zerka więc na bukiet trzymany w dłoni, jakby właśnie został wystawiony na randce. O co chodzi? Czy ten pokręcony świr interesuje go dlatego, że jego emocji nie może rozgryźć? Z kobietami jest prosto.
Jestem smutna.
Jestem szczęśliwa.
Jestem znudzona.
Jestem przejęta.
Jestem zestresowana.
Jestem zajęta.
Jestem zakochana.
Odpowiedź na większość z podstawowych kobiecych uczuć jest niezwykle prosta. A przynajmniej Paul tak uważa. Jego zdaniem wystarczy odrobina fikcyjnej uwagi i dobre pukanie. Kilka ściśnięć, kilka popchnięć, kilka westchnięć. Prosta kalkulacja, prowadząca do osiągnięcia sukcesu. A co miał na boga zrobić z tym egzemplarzem? Ani cios, ani uścisk nie wyklarowały sprawy. Delaney zaczynał się gubić.
Odprowadza Wellingtona spojrzeniem i kiedy tylko łapie go spojrzeniem na szczycie schodów, pełen niezadowolenia i frustracji pragnie powiedzieć mu coś jeszcze. Ale nie będzie prosto.
Nie jest przyzwyczajony do tego, że ktoś mu odmawia.
Że każe znikać.
Wszystkie te kobiety, mądrzejsze i głupsze, piękniejsze i brzydsze, cierpiące i szczęśliwsze. Wszystkie, wszystkie co do jednej nigdy nie powiedziały mu, że wolałyby go nie poznać. Nawet kiedy wszystko chyliło się już ku końcowi. Nawet kiedy odchodził. Prosiły raczej, żeby został. Żeby jeszcze się zastanowił. Przeklinały, że nie będzie szczęśliwy (szczę co?). Ale nigdy, nigdy nie kazały mu przestać zanim cokolwiek się wydarzyło.
— ŚWIT! Pierwsza strona. Pierwsze zdania wstępu — wykrzykuje w jego kierunku. Nic więcej, poza soczystą kurwą pod nosem. Odwraca się do mężczyzny plecami, nie dba, czy wciąż patrzy i z impetem wciska kwiaty do śmietnika przy wejściu na szkolny parking.
Wsiada do wysokiego, czarnego, połyskującego auta, które z momentem odpalenia silnika i rozbłyśnięcia świateł wygląda, jakby było wściekłe. Wkurwione, tak jak Paul jest teraz wkurwiony, kiedy odjeżdża z piskiem opon słyszalnym jeszcze dwa skrzyżowania dalej. Uderza dłońmi w kierownicę, kiedy uświadamia sobie, że w całej tej swojej irytacji znów opuścił gardę. Polecił mu własną książkę. Zdradził więcej, niż zamierzał. I nade wszystko nie chciał, by Wellington czytał więcej, niż te kilka zdań wstępu do powieści.
Ale może rozemocjonowany ojciec nie zapragnie googlować pisarza o danych D. Delaney. Chociaż wprawny umysł poznałby go już po megalomańskim zadęciu The Delaney.

@Duke Wellington

/koniec <3
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz