I.
Gia nigdy nie prosiła o to, by znaleźć się w tym miejscu - nie prosiła o to, by zostać żoną cholernego drania, któremu bliżej do gangstera, niż do uczciwego biznesmena, mimo że sam tak właśnie zwykł o sobie mówić. Nie lubił bowiem brudzić sobie rąk - wynajmował ludzi, którzy robili to za niego - a sam działał zawsze w białych rękawiczkach, skutecznie mydląc oczy wszystkim dookoła. Właściwie można powiedzieć, że otwarcie nie ubiegał się do przemocy - robił to tylko za zamkniętymi drzwiami własnego domu, krzywdząc kobietę, która przy nim nigdy nie czuła się silna ani twarda. Przeciwnie - pan Bradford skutecznie dbał o to, aby jego żonę trawiło poczucie bezsilności, gdy zamiast w bajce, znalazła się w cholernej pułapce, jaką okazało się to małżeństwo. W tym jednak, że jej mąż nie był wcale księciem na białym koniu, brunetka zorientowała się niestety nieco zbyt późno.
Ale z nich dwojga, nie tylko ona popełniła ten błąd. Błędem Bradforda było to, że ją zlekceważył - że przekonany o tym, iż była tak zastraszona i stłamszona, że nie zdołałaby zrobić niczego wbrew jemu, zwyczajnie stracił czujność. W pewnym sensie ufał tylko jej - bo przecież by go nie zdradziła... Tylko ona miała dostęp do dokumentów, jakie ukrywał w domu; tylko ona miała dostęp do wszystkiego, co mogłoby go obciążyć i na długie lata posłać za kratki. I tylko ona mogła tak naprawdę mu zaszkodzić. Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką dane jej będzie w tym życiu zrobić, bo istniało i takie ryzyko. A Gia nie miała złudzeń co do tego, że gdyby jej mąż wiedział, kto faktycznie stał za jego aresztowaniem - pozbyłby się jej bez mrugnięcia okiem. I może nawet dla niej zrobiłby wyjątek i uczynił to osobiście - gdyby tylko miał ku temu sposobność, bo zza krat mógł co najwyżej nasłać na nią tych samych ludzi, którzy dotychczas wszystko za niego załatwiali. Może dlatego jeszcze żyła? Bo chciał zrobić to sam? A może o niczym nie wiedział.
Gia myślała o tym każdego dnia. Choć czasami mogło na to nie wyglądać, to była w pełni świadoma swojej obecnej sytuacji; dlatego gdy do łazienki, wypełnionej głośną muzyką i zapachem soli do kąpieli, wpadł nagle uzbrojony mężczyzna - nie odczuwała wstydu, lecz zwyczajnie się wystraszyła. Z jej gardła wyrwał się krótki, niekontrolowany krzyk, a ona sama nieomal podskoczyła, podnosząc się do siadu i rozchlapując wodę na podłogę, zanim w nieproszonym gościu rozpoznała policjanta.
-
Co to ma znaczyć?! Co ty tu do cholery robisz? - fuknęła, marszcząc gniewnie brwi i odruchowo zasłoniła się rękami, kuląc nieco ramiona, mimo że większość jej ciała wciąż zakrywała piana, a ona sama, pracując swego czasu jako tancerka w klubie, przywykła do pokazywania swojego ciała obcym facetom. Tylko że Owen nie był jednym z klientów, jacy płacili za jej oglądanie, i przy nim istotnie Gia jakby trochę się nawet zarumieniła. I jeśli miałaby być szczera, to musiałaby powiedzieć, że w mundurze i, przede wszystkim, z bronią (bo ci panowie, siedzący za biurkiem z pączkiem w łapie jakoś jej nie kręcili), Henderson wyglądał całkiem seksownie, ale nic takiego nie przeszłoby jej teraz przez gardło.
-
Widocznie nie mogłam odebrać, to jeszcze nie powód, żeby ładować mi się do domu z bronią. Oddzwoniłabym, w czym problem? - wzruszyła ramieniem i odgarnęła mokre, lepiące się do jej szyi włosy, zerkając odruchowo na telefon, który właściwie leżał całkiem niedaleko - tylko że wyciszony, bo
wielmożna pani nie życzyła sobie, aby ktoś przeszkadzał jej w kąpieli. No to teraz miała. -
Zamierzasz tak tu stać? - upomniała go, bo skoro i tak już jej przeszkodził - bynajmniej jednak nie po to, żeby do niej dołączyć - to wolałaby wyjść z tej wanny, niż siedzieć przed nim kompletnie nago.
@Owen Henderson