Twarz Paula goi się powoli. Zasinienie pod okiem z powodu rozbitego nosa już zeszło, ale pod dłuższym niż zazwyczaj zarostem wciąż można dostrzec, że niezaprzeczalnie zarobił ostatnio w mordę. Nie ukrywa tego jednak, nie ma najmniejszego zamiaru. Nosi te znaki jak order, albo przynajmniej dowód na to, że w jego życiu wydarzyło się coś interesującego. Coś, co chociaż na moment przerwało ten marazm i pustkę, którą zionął od czasu śmierci żony.
Carol nie zmarła nagle. Widział, jak jej życie zmierza ku końcowi już od kilku miesięcy. Oferował wsparcie, ale więcej było w nim z bezczelnego obserwatora, niż z kochającego małżonka. Oczywiście zadawał wszystkie te pytania w stylu
„jak się teraz czujesz?”, a kobieta nieświadoma intencji opowiadała. Zamykał ją wtedy, otuloną w koc, w swoich ramionach i pozwalał, żeby mówiła. O tym, jak źle czuje się fizycznie, albo o refleksjach na temat przemijania. Tylko zamiast w blondynkę, wpatrywał się w przyjemny płomień podskakujący w kominku i notował te wszystkie słowa, starając się zapamiętać wyobrażone emocje.
Czy był okropnym człowiekiem? Paul myślał o osobie w kategoriach c i e k a w o ś c i.
Ale wraz ze śmiercią przyszła pustka. I to bynajmniej nie taka, o której zazwyczaj myślą ludzie, którzy słyszą te słowa. Nie brakowało mu towarzystwa bliskiej osoby, wspólnie spędzanego czasu, zapamiętanego śmiechu. Brakowało mu kurwa jej emocji. Tego, co czuła. Bo bez niej, sam nie czuł absolutnie nic. Może poza złością i frustracją, które narodziły się w tej pustce.
Potrzebował więc alkoholu. Ten, może nie był odpowiedzią na jego problemy, ale przynosił bardzo przyjemne ukojenie. Jedno, dwa, może trzy piwka. Nienawidził tych barowych sikaczy, ale tak bardziej wtapiał się w otoczenie. Nie chciał być nieprzystępnym typem przy szklance drogiej whisky. Nie, kiedy potrzebował towarzystwa ludzi. Nie wszystkich oczywiście. Delaney wszedł w tryb
polowania, a ofiarą miała być osoba, która chętnie opowiedziałaby mu o swoich rozterkach. Na początek jakaś naiwna, małomieszczańska pizda, która za szklankę dużego piwa za jednego funta zdradzi mu historię z dzieciństwa, jak nie dogadywała się z matką, a potem chętnie rozłoży nogi przed swoim chwilowym
terapeutą, okazując mu sympatię i zaufanie po wsze czasy. Gdyby Paul miał opowiedzieć komuś jedną prawdę o kobietach, którą zdążył przysposobić przez lata, to na pewno byłby to fakt, że czasem wystarczy ich słuchać. Żadne pierdolone bukiety kwiatów, prezenty, coachingi, imponujące życiorysy. Po prostu zamknij mordę i udaj, że interesuje cię, co ma do powiedzenia. Działało w 99 procentach.
Nie spodziewa się jednak, że po przekroczeniu progu widoku, zastanie akurat taki widok. Isaac Blythe z książką w ręku. Czy jego wyobraźnia sama podpowiedziała sobie ten obraz i teraz płata mu figle? Może trawka od małolata spod szkoły, jednak wcale nie była taka lekka, jak mu się wcześniej wydawało? Obchodzi siedzącą postać dookoła, starając się upewnić, że nie postradał zmysłów. Był w miasteczku od kilku miesięcy i nigdy wcześniej go nie spotkał. Nie było go? Nie zauważył? Dlaczego się nie odezwał?
Och, tak.
Gdyby tylko mógł znaleźć się w ciemnym pokoju, dekadę wstecz. Gdyby opatrzność nie poskąpiła mu talentu plastycznego, mógłby go narysować z pamięci. Przyglądał się temu ciału już dużo wcześniej, niemal przez całą szkołę średnią. Piękna twarz o wyzywającym spojrzeniu. Może dlatego nie odważył się na nic nigdy wcześniej, a potem, sprawy potoczyły się tak, że było już w zasadzie za późno. Albo pisana była mu rola obserwatora, albo…
Delaney staje przed Isaackiem. Nie potrafił zostać w cieniu, ale nie wie też, co mógłby mu powiedzieć.
— Chciałbym móc powiedzieć, że starość ci służy, ale wyglądasz, jakby ostatnia dekada cię ominęła. Nie zmieniłeś nawet fryzury, kurwa. Przyjechałeś do mamusi? — styl rozmów najwyraźniej nadal musiał pozostać na poziomie licealnym, potencjalnie wczesnodorosłym.