008. 'Cause you're a sky, you're a sky full of stars,
Such a heavenly view, you're such a heavenly view
[ @Paul Delaney ]
Duke jest już trochę pijany. Rozmowa z obcym mężczyzną, którego poznał tego ranka na Tinderze, całkiem dobrze się klei. Wiedzą już o sobie najważniejsze rzeczy (czyli wyniki testów laboratoryjnych, zapewniające, że żaden z nich nie choruje na żadne obrzydlistwo), opowiedzieli kilka kiepskich żartów i Wellington właściwie jest gotów zabrać go do domu. Zaciska nawet dłoń na szczupłych palcach, które co jakiś czas nerwowo uderzają o wilgotny od rozlanego piwa blat, jakby młodziak nie mógł się doczekać opuszczenia klubu, koniecznie w towarzystwie uśmiechniętego brodacza.
Duke wygląda dziś lepiej niż zazwyczaj. Ciemne spodnie, granatowa kurtka, koszulka, po której można sądzić, że nawet ją wyprasował. Rozpadające się buty, które nosi z uwielbieniem od trzech lat, wymienił na trampki wygrzebane z czeluści pojemnej szafy (i chyba wrzucił je do pralki, bo wyglądają na zaskakująco czyste).
Postarał się, wykąpał, jego włosy wydają się miękkie, przyjemne w dotyku i uczesane w tak sprytny sposób, że między ciemnymi kosmykami prawie nie widać siwizny.
Największą zmianę widać jednak w jego oczach. Duke patrzy na towarzysza tak, jakby był najbardziej interesującą osobą na świecie. Nie odrywa od niego roziskrzonego spojrzenia, nie kryje uśmiechu, nie boi się okazywać zainteresowania przez fizyczny kontakt. Nawet nie uświadamiał sobie do tej pory, jak bardzo brakowało mu zwykłego randkowania. Jest tak bardzo zaaferowany historią o uciekającym z domu psie, że początkowo wcale nie zauważa wysokiej postaci, która pochyla się nad ich stolikiem. Dopiero kiedy Sam milknie, a jego oczy kierują się w punkt nad ramieniem Duke’a, Wellington się odwraca.
Kurwa mać.
Nie wypowiada tej myśli głośno, ale ma wrażenie, że zamienili się miejscami. Podczas gdy on prezentuje się naprawdę nienagannie, Paul nie wygląda…
dobrze. Nie, to akurat kłamstwo. On zawsze wygląda dobrze; dziś po prostu wygląda inaczej, trochę bardziej dziko, jakby dopiero obudził się w cudzym łóżku, ubrał pierwsze, co znalazł na podłodze i ewakuował się tak szybko, że nie zdążył nawet wskoczyć pod prysznic.
— Znasz tego wariata? — Śliczny blondyn, któremu Duke za ostatnie pieniądze postawił drinka, teraz rozsiada się wygodnie na kanapie, odchyla trochę głowę i wbija oczekujące spojrzenie prosto w twarz Paula. Zupełnie nie przeszkadza mu zacięcie rysujące się na twarzy porośniętej kilkudniowym zarostem ani chłód bijący z błękitnego spojrzenia. I chociaż Sama te rzeczy wcale nie ruszają, to przez ciało Duke’a przechodzi silny dreszcz, a skóra pokrywa się gęsią skórką.
Nie wie tylko, czy to strach, czy ekscytacja.
...czy może podniecenie, bo prawa dłoń nagle zaczyna go świerzbić i palce odrobinę się zaginają — jakby przypomniały sobie, że zaledwie kilka dni temu zaciskały się na smukłej szyi. Mógłby to powtórzyć. W dowolnym momencie, choćby
teraz.
— Jak to jest, że kiedykolwiek próbuję po prostu załatwiać własne sprawy, to ty zawsze mi przeszkadzasz? — odbija piłeczkę, podnosząc się z krzesła. Samuel znowu próbuje coś powiedzieć, i nawet sięga dłonią do nadgarstka Duke’a, żeby go zatrzymać, ale Wellington się wyrywa. Patrzy tylko na Paula, blondyn, którego chciał zabrać do domu, nie jest już w ogóle interesujący.
— Gorąca noc? — zagaduje cicho, kiedy jego spojrzenie pada na odsłoniętą szyję. Na skórze nie ma już śladów po siniakach, został tylko niewyraźny, prawie wyblaknięty odcisk zębów. Wiedział, gdzie szukać.
W jego oczach maluje się pytanie. Nie wie, jak wiele Paul pamięta, nie wie też, jak wiele Paul z tego
rozumie. Przyszedł, żeby pytać o samochód? O matkę i jej obsikaną bramę? O nową randkę Duke’a? O to, co wydarzyło się w jego sypialni?
— Zrobiłem co specjalnie? Musisz mówić konkretniej, całkiem sporo się wydarzyło.