Po kolejnym z rzędu bryknięciu zacząłem się zastanawiać, skąd ta bestia miała tyle siły. Podobnie jak podczas zwykłych treningów skokowych, ignorowałem jego wybryki, wiedząc że dalsza jazda do przodu będzie lepsza niż próba ukarania siwka za takie zachowanie. Tym bardziej, że robił to z czystej radości, której nie można było pomylić z niczym innym.
Zachęcony podejściem Salvatore, postawiłem przed nim kolejną zagadkę. Byłem pewien, że nigdy nie spotkał się z niczym podobnym, więc dla bezpieczeństwa wróciłem w siodło, żeby mieć lepszy kontakt i kontrolę nad koniem. Uspokoiłem galop, starając się jednak nie skracać przesadnie ogiera, co pewnie tylko by go zdenerwowało. Serią półparad skupiłem jego uwagę na leżącej na ziemi belce, za którą znajdował się nieduży, ale jednak odczuwalny spadek terenu.
Przeszkoda na pierwszy rzut oka nie stanowiła wyzwania, ale istniało ryzyko, że ogier gwałtownie zahamuje, gdy zorientuje się, że po drugiej stronie brakuje mu gruntu. W przypadku tego wariata oceniałem to jednak na niewielkie prawdopodobieństwo, tym bardziej, że na dole, na wprost było już widać kolejną
przeszkodę, którą oczywiście też zamierzałem pokonać.
W każdym razie dojeżdżając do krawędzi, dałem ogierowi zdecydowaną łydkę, po której powinien po prostu skoczyć w dół. Zadbałem o to, żeby dać mu wystarczająco dużo wodzy, tym bardziej, że pozostałem odchylony do tyłu, żeby przypadkiem nie wypaść przez szyję Salvy. Kiedy znaleźliśmy się na dole, pochwaliłem go i jednocześnie skróciłem wodze, żeby móc wycelować w środek białej stacjonaty.
Zostawiwszy i tę przeszkodę za sobą, po kolejnych paru krokach galopu zacząłem zwalniać do kłusa. Po krótkim żuciu z ręki, ponownie nabrałem wodze na kontakt i zwolniłem do stępa, dając ogierowi do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec treningu. Mógł odetchnąć, ale mimo wszystko dalej wymagałem od niego ustawienia i zaangażowania. Podprowadziłem go do zbiornika wodnego, na koniec zamierzając spróbować skoków do wody. Nie chciałem jednak sobie idiotycznie zablokować konia, więc pierw pokazałem mu, z czym będzie musiał się zmierzyć. Gdy tylko podeszliśmy do brzegu, niemal od razu poprosiłem ogiera, aby wszedł do środka. Pozwoliłem mu chlapać wodą do woli, ale uważałem, żeby nie zaczął się składać do tarzania. Jednocześnie rozglądałem się po pobliskich przeszkodach, szukając takiego najazdu, który nie byłby dla nas za trudny.
@Salvatore