Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, Harper miewała wyrzuty sumienia, kiedy robiła
coś miłego dla siebie.
Chociaż sama jazda konna sprawiała jej wiele przyjemności, to jednak wyjątkowo jako jedyne takie właśnie
miłe zajęcie (okej, może jeszcze z wyjątkiem słuchania muzyki i odsypiania, ale to zupełnie inna kategoria) nie wywoływała u niej poczucia winy — a przynajmniej jazda konna w, powiedzmy, „standardowym wymiarze”, to znaczy treningi i te zwykłe wyjazdy w teren. To było jej hobby, owszem, albo już wręcz pasja, aczkolwiek w dużej części traktowała ten sport także profesjonalnie, bo dążyła do tego, aby któregoś dnia pracować już tylko przy koniach. Dlatego nie miała sobie za złe, że spędza w stajni tyle czasu, i to w taki przyjemny dla siebie sposób: bo mogła się z tego usprawiedliwić, wyciągając na wierzch swoje
praktyczne pobudki.
Dzisiejszy wypad w teren nie miał natomiast na celu wyłącznie ruszenia koni w luźniejszej dla nich formie — tutaj o wiele bardziej celem był ten wypad sam w sobie, jako forma odskoczni, szczególnie z zaplanowanym piknikiem jako punktem głównym, zatem w blondynce odruchowo pojawiły się wątpliwości, czy
mogła przystać na ten pomysł, który tak zupełnie naturalnie wypłynął z luźnej rozmowy z Tylerem… Chwilę później zorientowała się, jak jej myślenie było skrajnie skrzywione i niedorzecznie — chyba pierwszy raz zwróciła na to u siebie uwagę aż tak bezpośrednio, w efekcie odczuwając specyficzny rodzaj złości. Złości mierzącej również w nią, podobnie jak te absurdalne wyrzuty sumienia, ale w nieco inny sposób — taki, za sprawą którego na pewno nie chciała ulegać mimowolnym wątpliwościom; uśmiechnęła się więc wtedy i na głos stwierdziła, że pomysł z terenem i piknikiem wydaje się naprawdę świetny, i że chętnie wcieli go w życie któregoś dnia.
Z podobnym uśmiechem jak podczas tamtej rozmowy wsiadała teraz na Puchatka, przygotowanego do tego zaplanowanego wyjazdu: poza standardowym sprzętem miał jeszcze dopiętą do siodła, specjalną sakwę, i chociaż blondynce wydawało się, że jej obecność mu w żaden sposób nie przeszkadzała, przed opuszczeniem terenu stajni zajechali jeszcze na jeden z zewnętrznych placów. Tam mogli w przeciągu kilku minut faktycznie sprawdzić, jak sytuacja będzie wyglądać w ruchu — i to nie tylko dla niego, bo przecież drugi koń też musiał zostać „sprawdzony” pod tym kątem, zanim uznaliby, że wyjazd z dodatkowym ekwipunkiem przynajmniej nie zapowiada się niebezpiecznie.
—
To my chyba pójdziemy przodem, co? Chociaż ty znasz tą trasę lepiej, ale po prostu możesz mi mówić, jak mamy jechać — zaproponowała Tylerowi, kiedy już opuszczali plac i kierowali się na ścieżkę w stronę lasu. Winnie wprawdzie sam nie był jakimś bardzo pewnym wierzchowcem, jednak rokował lepiej na czoło ich dwukonnego zastępu niż ewidentnie płochliwy gniadosz.
O ile kasztan na samym początku nie sprawiał jej problemów, pozwoliła sobie wziąć głębszy oddech i w pełni się rozluźnić, może nawet na chwilę przymykając oczy i słuchając cichych odgłosów lasu, do którego wjeżdżali stępem. Bujała miękko biodrami w siodle, a jej łydki oplatały boki konia i działały tylko, jeśli jej podopieczny potrzebował wyraźnego impulsu do aktywnego kroczenia. Poza tym robiła jak najmniej, na razie pozostawiając Puchatkowi luźną wodzę.
—
Wiem, że to zabrzmi pewnie głupio, ale… ten piknik w trakcie to taka… już prawie przygoda. Nie wiem czemu — rzuciła, robiąc trochę głupią minę, próbując powściągnąć uśmiech, który nie chciał zejść z jej buzi. Już o tym gadali przy umawianiu się, więc też nie powiedziała niczego nowego, jednak co innego mówić, a co innego rzeczywiście realizować plan. Nie ekscytowało jej dokładnie to, że zjedzą sobie jakieś kanapki i owoce gdzieś w plenerze, zwyczajnie całościowo
piknik z końmi tworzył niesamowicie uroczy obrazek w jej wyobraźni, a ekscytacja brała się z możliwości zrealizowania go. Tylko tyle i aż tyle.
@Tyler Hendersen