Nie była pewna, ile czasu spędzili na kanapie. Może godzinę. Może cztery. Może tylko kilka minut. Była jednak pewna tego, że gdyby tylko mogła, to spędziłaby tam resztę życia pod warunkiem, że Wolfie byłby obok niej. Napawała się komfortem, który oferowała jego bliskość i nie chciała już nigdy przestać czuć się tak bezpiecznie i właściwie jak wtedy, gdy blondyn był obok. Ale niestety była też pewna tego, że było to zupełnie niemożliwe. Że Wolfie zostający z nią na zawsze było tylko nieosiągalnym marzeniem. Bo musiał w końcu wrócić do siebie, do swojego życia, a ona do swojego.
Niechętnie podniosła się z ich małej oazy, a on wydawał się robić to równie mozolnie, oboje próbowali wydłużyć wspólne chwile jak najdłużej, odwlec nieuniknione pożegnanie jak najbardziej w czasie. Trzymając go za rękę, odprowadziła go do drzwi, jeszcze przez chwilę chcąc czuć ciepło jego dłoni w swojej. W końcu jednak musiała go puścić, gdy blondyn wkładał buty i kurtkę, szykując się do wyjścia, a ona tylko stała i mu się przyglądała, naiwnie wierząc w to, że jeśli będzie wgapiać się w niego dostatecznie długo, to Wolfie utkwi w jej pamięci. Gdy był już gotowy podeszła bliżej i poprawiła mu kołnierz, zupełnie jakby byli czymś więcej niż...to czymkolwiek byli, a potem wspięła się delikatnie na palce, by złączyć ich usta w pożegnalnym, słodkim pocałunku. Choć skoro miał być słodki, to czemu jedyne co czuła, to gorycz rozstania?
Łąkę spowił mrok, a mroźny wiatr porwał do żałosnego tańca zgniłe liście i opadłe, uschnięte płatki. Nie było już słychać bzyczenia owadów, kolory zupełnie zniknęły, ustępując burym barwom zwiędniętych roślin. Pośrodku cmentarzyska kwiatów nadal rosła niewielka aksamitka i smukły skrzydłokwiat, choć teraz zdawały się chylić ku sobie, jakby ostatkiem sił próbowały uchronić się przed niefortunnym losem, który spotkał całe otaczające je życie. Po rosnących niedaleko niezapominajkach nawet nie było śladu, zupełnie tak, jak gdyby nigdy nie istniały, będąc tylko złudnym wytworem wyobraźni.
Wzrokiem jeszcze odprowadziła go do furtki, opierając się o framugę i z uśmiechem na ustach machając mu na pożegnanie. Wszystko jednak zdawało się zawalić, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Nie będąc w stanie skupić się na tym, by utrzymać się na własnych nogach, osunęła się po ścianie, gdy jej ciałem wstrząsnął kolejny szloch. Każde miłe uczucie, którego doświadczyła, każda najradośniejsza myśl, która pojawiła się w jej głowie tego dnia zdawała się zniknąć razem z odejściem Wolfiego. To właśnie w tym momencie, dławiąc się gorzkimi łzami, uświadomiła sobie, że nie ważne jak wiele by razem przeżyli, jak wspaniały byłby dany dzień i jak cudownie by się czuła, to następnego dnia i tak skazana była o tym wszystkim zapomnieć. Nie ważne było to, ile świeczek zdmuchnęłaby na urodzinowych tortach, ile gwiazd kończących swoją wędrówkę po niebie by wyłapała, ile rzęs strąciłaby ze swoich policzków, ani to, jakie niezliczone ilości monet wrzuciłaby do fontann.
Nadzieja może i była matką głupich, ale i najlepsza matka nie była w stanie spełnić niemożliwych życzeń.
zt. x2
@Wolfram Schuster