Patrząc na to, jak zdecydowanie odcięła się od wszelkich informacji o swoim byłym narzeczonym (co mimo ciekawości
- wynikającej z tęsknoty za nim – utrzymywała konsekwentnie na przestrzeni ostatnich lat), można byłoby przypuszczać, że nawet nie otworzy listu od siostry. Okazywało się jednak, że najprawdopodobniej to zrobiła, a przynajmniej taki domysł sugerowała rozcięta koperta i delikatnie wygnieciony w niektórych miejscach papier z samą
wiadomością. Cóż, sytuacja między nią a Hazel różniła się znacząco od wydarzeń, które rozdzieliły losy jej i Harvey’ego – wobec starszej Pearson nie wykańczało jej takie przytłaczające poczucie winy jak w przypadku rozpadu jej wielkiej miłości, dlatego przed kontaktem oraz podjęciem próby wyjaśnienia sobie wszystkiego nie powstrzymywało jej nic. No może nic poza odczuwaną urazą, ale jak widać przyszła żeby
porozmawiać, a poprzednim razem sama wyszła z inicjatywą spotkania. Formalnie odgradzała się od niej, i chociaż z jednej strony grała nieugiętą (w ten sposób spełniając potrzebę chronienia swoich uczuć przed potencjalnym kolejnym zranieniem), to z drugiej… wcale nie była nieugięta – a przynajmniej nie w tym sensie oznaczającym, że niezależnie od okoliczności i przedstawionych argumentów (tak logicznych jak i emocjonalnych) nie uległaby. Oczywiście jej mechanizmy obronne nie miały tego ułatwić i na razie skutecznie powstrzymywały ją przed porzuceniem tego całego negatywnego nastawienia, lecz to
”na razie” wcale nie padło przypadkowo.
Jednak, no właśnie,
na razie trzymała się jeszcze swojego sceptycyzmu, i to nieźle się trzymała. Drobne zawahania i niebezpośrednie wyciąganie do Hazel ręki nie stanowiły o żadnych zmianach w jej postawie, a jedynie świadczyły o pewnych szczerych, choć głęboko skrywanych pragnieniach, których akurat Harper nie umiała (albo nawet nie chciała) się zupełnie wyzbyć.
-
Wiesz, kto cię kocha? – zapytała znowu po dłuższym milczeniu ze swojej strony, w trakcie którego myślała intensywnie o wielu różnych sprawach dotyczących ich siostrzanej relacji, mimo że zapewne z boku wyglądała na po prostu naburmuszoną. Wrażenia dopełniało to niejakie pominięcie reakcji na jej słowa, jakby blondynka kompletnie je zignorowała, by zamiast tego poruszyć ważniejszą dla niej kwestię… W jakimś stopniu faktycznie tak było, bo chyba oczekiwała czego innego w temacie wyjaśnień, lecz skoro dostała co dostała, okazywało się że nie miało to aż takiego znaczenia. Na pewno nie w porównaniu do… -
Rodzice. Rodzice cię kochają, Hazel. Jesteś ich córką, a do nich też się nie odzywasz, o udziale w jakichś rodzinnych spotkaniach i świętach nie wspomnę. - Pozornie mogło się wydawać, że wykonała lekceważący unik, jednak w rzeczywistości wspomniała o czymś, co naprawdę leżało jej na sercu – zresztą nie tylko na jej sercu, nieważne że państwo Pearson starali się nie okazywać żalu, rozczarowania i zranienia, które to wynikały z wyalienowania się
Judy. –
Nie pomyślałaś o nich w ogóle? Nie obchodzą cię? Masz gdzieś to, że przy każdej okazji próbują wyjść ci naprzeciw i tylko czekają, aż odpowiesz na zaproszenie? Nie masz względem nich żadnych wyrzutów sumienia, nie rusza cię że ich też zostawiłaś? – zapytała po małej przerwie, by następnie wziąć głębszy wdech i zaraz później westchnąć cicho, jakby bez jakiejkolwiek nadziei.
Akurat ich rodzice byli wspaniałymi ludźmi, i choć z pewnością też popełnili jakieś błędy w wychowaniu swoich córek, było pewne że na każdym kroku kierowali się ich dobrem. Niesprawiedliwe karanie i w ogóle traktowanie, wywieranie presji, brak akceptacji czy wsparcia – z takimi przykrymi rzeczami niestety musiały się mierzyć dzieci z zapewne wielu rodzin, lecz w ich domu nic takiego się nie zdarzało. Tym bardziej żadne z nich nie rozumiało, dlaczego starsza z rodzeństwa w pewnym momencie przestała podtrzymywać z nimi jakiekolwiek kontakty - do czego wszyscy w jakimś stopniu przywykli, lecz rodziców na pewno bolał taki obrót spraw. Jedno ich dziecko w sumie zaprzepaściło sobie życie, a drugie zwyczajnie zniknęło. Harper wprawdzie nie czuła się obarczona ich zawodem ani w swoim beznadziejnym przypadku, ani też w przypadku Hazel, ale byłaby naiwna zakładając, że taki zawód nie nastąpił. Kierując się miłością oraz troską, starała się im to wynagrodzić jak tylko mogła, więc teraz nie wyobrażała sobie o nich nie wspomnieć. –
Jeśli naprawdę chcesz zacząć, to powinnaś od nich – dorzuciła jeszcze posępnie, uparcie na nią nie spoglądając. Nawet mając wobec nich jakieś wyrzuty z takich czy innych powodów, bez zawahania stawała po ich stronie. I pewnie byłaby skłonna dać szansę siostrze, gdyby ta tylko dobrze rozegrała tę konkretną kwestię...
@Hazel Judy Pearson