Wspomniana wada, jaką była wrażliwość konia, dla Tylera była olbrzymią zaletą. Właśnie takiego konia szukał, jednocześnie nie robiąc tego pod wpływem impulsu. Przez długie lata pracował nad swoim dosiadem, stabilną łydką i niezależną ręką, więc czuł się gotów, żeby przesiąść się na bardziej wymagającego wierzchowca. Miał też sporo szczęścia - prawidłowa pozycja w siodle przychodziła mu wręcz naturalnie, co jednak nie szło w parze z umiejętnościami, na których szlifowanie nie miał aż tyle czasu. Jeśli chodzi o wykonywanie elementów, pozostawał wciąż na etapie klasy N. Te bardziej zaawansowane także nie były mu obce, potrafił je wykonać, ale miał względem siebie duże oczekiwania i dopóki nie potrafił zrobić tego perfekcyjnie, ani nie uznawał je za opanowane, ani nie ważył się uczyć ich innych osób. W parze z Escudero miał jednak szansę to zmienić, bo pierwszym krokiem ku zmianie, było właśnie posiadanie dobrze wyszkolonego konia, który już wszystko potrafił. Na szczęście to nie znajomość elementów była najważniejsza, a poprawność pomocy i dosiadu, czego Hendersonowi nie można było odmówić.
Po dziesięciu minutach stępa, zatrzymał konia przy jednej z literek i zrzucił na nią derkę z zadu Escudero, robiąc to niezbyt gwałtownym, ale zdecydowanym ruchem. Bardziej płochliwego konia taki element mógł rozpraszać, ale raczej nie siwka, któremu na pewno nie robiło to większej różnicy. Gdy tylko z powrotem złapał wodze oburącz i po paru krokach stępa upewnił się, że andaluz odpowiada na półparady, zaprosił go łydką do kłusa. Delikatnie, krótko przycisnął łydki do boków konia, nie używając przy tym ostróg. Od razu zaczął anglezować, w równowadze wstając w siodle ilekroć ogier wyrzucał go w górę, a potem miękko wracał z powrotem w siodło. Stabilne oparcie na strzemionach zapewniało mu prawidłową pozycję łydki oraz równowagę, której dzięki temu nie musiał łapać na ręce, która pozostawała niezależna i przyjazna dla końskiego pyska. Wzrokiem mierzył przed siebie, co także korzystnie wpływało na jego równowagę i utrzymanie środka ciężkości we właściwym miejscu. Raczej nie musiał martwić się o aktywność kłusa, ale jeśli Escudero nieco się spieszył, Tyler od razu spróbował na niego wpłynąć, półparadą i nieco wyraźniejszym siadaniem w siodle motywując andaluza do uspokojenia i wyrównania kroku. Zależało mu na tym, by swoją energię przekładał w rozwinięcie impulsu, a temu zdecydowanie nie sprzyjało spieszenie się, które spłaszczało chody. Pomógł więc siwkowi w skumulowaniu tej energii w sobie, dbając o zaangażowanie zadu. Właśnie z pomocą łydek zachęcał konia do tego, by głębiej wkraczał tylnymi kończynami pod kłodę, ale nie oznaczało to ciągłego dłubania nimi przy bokach konia, co najwyżej mogłoby go znieczulić. Głosem zaakcentował, że jest dobrze, gdy ogier odpowiedział na jego prośbę, a po wstępnym rozkłusowaniu ogiera na obie strony - ze zmianą kierunku przez przekątną, na której nie zapomniał o zmianie nogi, wyprostowaniu Escudero i przestawieniu pomocy - rozpoczął pracę nad przejściami, które były jego ulubionym sposobem na zaangażowanie konia i skupienie go na pracy. Pierw postawił na przejścia na ścianie, wykorzystując do nich rozmieszczone wokół czworoboku literki, które pomagały mu w zaplanowaniu przejść i ocenie, czy koń wykonuje je w punkt, czy jednak się spóźnia. Co trzecią literkę prosił konia o przejście do stępa lub ponowne zakłusowanie, do każdego przejścia przygotowując go półparadą. Każde z nich wykonywał przede wszystkim dosiadem, ale nie zapominał o podparciu konia łydką podczas przejść w dół, dzięki czemu jego sylwetka powinna pozostać w dotychczasowych ramach. Po jednym pełnym okrążeniu zmienił kierunek przez środek czworoboku, robiąc to w stępie, a potem kontynuował ćwiczenie na drugą stronę, na bieżąco analizując wszystkie swoje i konia ruchy tak, by każde przejście było coraz bliższe ideałowi.
@Escudero IV