004. When a man loves a woman, down deep in his soul
She can bring him such misery
[ @Romy Barrow ]
Może nie powinien był przyjeżdżać.
Może
ci wyżej, ci, którzy polecili mu zostać i czekać na dalsze instrukcje, mieli rację.
Może ona faktycznie mogła sobie poradzić sama.
Może głupio zrobił, że postanowił się wtrącić, ale teraz już tego nie zmieni.
Jedyne, co mu pozostało, to wyrzucić z głowy wszelkie wątpliwości i skupić się na niej — na Romie, na kobiecie, którą w myślach już dawno uhonorował mianem superbohaterki. Zresztą, wcale nie musi się wysilać, by opróżnić umysł z całego balastu i otworzyć się na obraz jej twarzy; widzi ją wyraźnie, tak wyraźnie, że byłby w stanie policzyć piegi na jej nosie. Czuje jej zapach (tych perfum, których zawsze używała
w lepsze dni, kiedy miała siłę się podnieść, umyć i wreszcie o siebie zadbać), z łatwością wyobraża sobie jej dotyk. Mógłby ją chwycić w ramiona i mocno przytulić, gdyby tylko odważył się
wreszcie wyjść z tego cholernego samochodu.
Uderza palcami o kierownicę, trochę mocniej zaciska na niej dłonie i wpatruje się w bielejące kostki. Zawsze tak cholernie denerwuje się przed spotkaniem. Dwa miesiące temu jeden ze wspólnych znajomych powiedział mu, że to przez to, że za dużo sobie wyobraża. Anthony woli sądzić, że Roma czuje się tak samo. Myśl, że też czuje motylki w brzuchu na kilka minut przed tym, jak go zobaczy, potrafi zawrócić mu w głowie.
W końcu zbiera się na odwagę, zamyka za sobą auto, kluczyki wciska do kieszeni skórzanej kurtki (tej samej, w której chodził, gdy rozpoczynał pracę w FBI, i lubi żartować, że w niej dokona żywota). Pokonuje prostą drogę do wejścia pensjonatu i dokładnie czyści podeszwy na wycieraczce. Przyzwyczajenie zaciągnięte z domu, jeszcze z czasów młodości.
Przywołuje na twarz szeroki uśmiech, ale nawet nie musi się do niego zmuszać; jego wargi wyginają się automatycznie, już z natury zakończone lekko uniesionymi kącikami, jakby jego twarz stworzona była do wesołych grymasów. Posyła recepcjonistce serdeczne pozdrowienie, nawet lekko jej się kłania, ale nie pozwala się wciągnąć w rozmowę. Nie chce, by pytała go, kim jest, z kim się spotyka, albo czy potrzebuje pomocy. Doskonale wie, w którą stronę powinien się kierować.
Przeskakuje po dwa, później po trzy schodki, bo już nie może się doczekać dotarcia na piętro. Nie zatrzymuje się przy drzwiach, po prostu chwyta za klamkę i — bez większego zaskoczenia — odkrywa, że pokój numer sto dwanaście jest otwarty. Wślizguje się do środka.
Przypadkowy przechodzień mógłby uznać, że czoło Anthony’ego się marszczy, a uśmiech na moment tężeje, bo w pokoju panuje niebłagalny zaduch. Na szafce w kącie roi się od rzeczy, których mężczyzna początkowo nie potrafi nawet nazwać, na podłodze walają się damskie ubrania. Przynajmniej ma pewność, że trafił do dobrego pomieszczenia. Tylko Roma zostawia za sobą taki syf.
Siada na brzegu łóżka, wcześniej odsuwając pościel, i kompletnie nie wie, co powinien zrobić z rękami. Położyć na kolanach? Wygląda jak pierwszoklasista w ławce. Oprzeć o materac? Zbyt wulgarnie. Skrzyżować na piersi? Nie jest przecież obrażony. Ostatecznie sięga po leżącą obok łóżka książkę, ale jedynie wpatruje się w strony; nie zauważa nawet, że trzyma ją do góry nogami, zbyt pochłonięty wsłuchiwaniem się w odkręconą w łazience wodę.
W końcu dźwięki zamierają, drzwi prowadzące do toalety się otwierają, i Anthony podrywa się z łóżka, by przywitać Romę. A raczej
próbuje ją przywitać, bo w połowie drogi dostrzega, że kobieta jest całkowicie naga. I chociaż do tej pory nigdy mu to nie przeszkadzało, to teraz, po dłuższej przerwie i praktycznie zerowym kontakcie, czuje się trochę zmieszany.
— Kurcze! — wyrywa mu się, kiedy szybko odrywa spojrzenie od piersi Romy i odwraca się na pięcie w stronę ściany. Chwyta za pierwszą materiałową rzecz, jaką znajdzie pod ręką, i rzuca ją za siebie, dając Romie szansę, by mogła się zakryć.
— Przepraszam! Nie chciałem, żeby tak wyszło. Mogę się już odwrócić?