#3
Boją ją stopy od niewygodnych butów, a chłód nachodzi na zgrzane uda, przesłonięte za krótką spódniczką. Wie, że wraca za późno, powinna wyjść ze znajomymi dwie godziny temu z tego przepełnionego ludźmi tłumu, otulonego papierosowym dymem. Nadal podśpiewuje; ten ostatni kawałek, do którego tańczyła, wykonując teraz dokładnie ten sam ruch. Obrót, lekki skok, uniesienie dłoni, sprawnie trzymając papierosa między wargami.
Uśmiecha się. Dlaczego miałaby tego nie robić? Wypiła dużo, bawiła się świetnie pierwszy raz od naprawdę długiego czasu. Jutro nie pracuje; dlatego już wie, że spędzi ten dzień w łóżku, delektując się kawą, odgrzanym jedzeniem i jedną z rozpoczętych książek.
pogoda jest znowu pod psem. Rory to nie przeszkadza, skoczyłaby w jeszcze jedną kałużę, dopiero na rano zostawiając te rozmyślania o chorobach i nie chorobach, o tym, jaka jest lekkomyślna i zamiast wygodnych, ciepłych ubrań, wybiera te wyzywające i pokazujące środkowy palec etykiecie prawdziwej damy.
Nigdy nie była damą.
Klnie jak szewc, jara fajkę za fajką, ale ma ładny uśmiech i oczy, które rekompensują mężczyzną wszystko. Ma też ułożone w głowie, tylko nie dzisiaj, nie tej nocy, gdy przemierza puste ulice w drodze do domu.
Jest za bardzo zajęta zabawą, by usłyszeć za sobą kroki. Obce i pełne napięcia, skierowane prosto na nią i jej dyndającą torebkę, która skrywała tyle co nic; prawie pusty portfel, szminkę, wypitą do połowy setkę, telefon i klucze do mieszkania. Dla niej nie ma tam nic wartościowego - dla mężczyzny owszem.
Nie wie kiedy, jej stopy niemal odrywają się od ziemi. Potyka się i napiera boleśnie plecami o zimny mur, jej usta przesłania śmierdząca fajkami, szorstka dłoń. Chce krzyczeć, co próbuje robić, ale mężczyzna tylko mocniej nią szarpie, próbując wyrwać torebkę, albo dobrać jej się do majtek. Nie wie, bo jego ruchy są chaotyczne i brutalne, a gdy Odell go gryzie, uderza ją w twarz tak mocno, że widzi wszystkie, gwiezdne konstelacje pod powiekami.
-
Zostaw! Zostaw mnie! - wrzeszczy, ale napastnik jest zawzięty, kiedy zaciska palce na jej szyi, a także wtedy, gdy przesuwa ostrzegawczo ostrym nożem po jej szyi. Każe jej się zamknąć, ale jest za bardzo pijana i znowu krzyczy, wrzeszczy, aż gardło zaczyna nieprzyjemnie drapać.
-
POMOCY! - udaje jej się nadepnąć obcasem na brudnego adidasa z taką siłą, że mężczyzna prostuje się i wyje boleśnie. Alkohol chyba z niej wyparował, bo czeka aż uścisk zelżeje, a później uderza z całej siły torebką w jego twarz.
Ucieka. Po tych zimnych kałużach, w stronę głównej ulicy i chociaż widzi już uliczne latarnie, ciężar zwala ją na ziemię, a Rory histerycznie łapie wdech, czując na twarzy lodowatą deszczówkę.
-
Pomocy, kurwa! Złaź ze mnie...- syczy, zaciska dłonie i bije go na oślep, najczęściej chybiając.
Matka nie byłaby dumna, bracia tym bardziej.
@Isaac Blythe